Przejdź do głównej zawartości

Tak wiele serc ku Tobie biegnie...

W założeniu miał to być długi i przegadany wpis. Miałam Wam szczegółowo opowiedzieć historię swoich poszukiwań religijnych. O tym, jak moi Rodzicie, chociaż sami odeszli od Kościoła, postanowili dać nam jednak możliwość poznania wiary katolickiej, abyśmy miały prawo wyboru. Jak przygotowali nas do sakramentów, nauczyli modlitw i katechizmu. Jak pomimo tego jako nastolatka stwierdziłam, że nie jestem w stanie zaakceptować prawd wiary ani kościelnych dogmatów. 

Nie udało mi się uwierzyć ani w Niepokalne Poczęcie, ani w boską naturę Chrystusa, ani w Trójcę Świętą, ani w zbawienie, ani w wieczne potępienie. Ani w grzech pierworodny. Ani jakiekolwiek wniebowzięcia i wniebowstąpienia. Ani w to, że trzeba było śmierci Chrystusa na krzyżu, aby odkupić grzechy ludzi. Ani w to, że ośmioletnie dzieci muszą spowiadać się, aby mogły być godne przyjąć Boga do swojego serca. Ani w to, że Bóg wymaga nieustannych hołdów i czołobitności, ofiar i poświęceń. Ani w niebo, piekło, czyściec i Sąd Ostateczny. Ani w nieomylność papieża, w świętych i błogosławionych, w cuda i święte wizerunki. Ani w to, że powinnam czuć się winna tylko dlatego, że jestem człowiekiem. 


Miałam zamiar opowiedzieć o tym, jak męczyłam się na nabożeństwach i nudziłam lub irytowałam na lekcjach religii. Jak zadawałam niewygodne pytania księżom i jak oni nie potrafili poradzić sobie z odpowiedziami na nie. 
O tym, jak w końcu dałam sobie spokój  i stwierdziłam, że kiepski ze mnie materiał na katolika. A po latach, że w ogóle nie nadaję się ani na chrześcijankę, ani na wyznawczynię jakiejkolwiek innej religii. Nie i tyle. 

Ale też o tym, że spotykałam i spotykam charyzmatycznych duchownych i ludzi głębokiej wiary, różnych wyznań. I cieszy mnie bardzo, gdy widzę, że dla nich wiara jest wielkim darem i źródłem siły i radości. Nie zazdroszę im jednak, bo niczego mi nie brakuje, chociaż tego akurat szczególnego daru nie otrzymałam. Podziwiam, szanuję, akceptuję, lecz sama do tej wspólnoty należeć nie mam potrzeby ani chęci. To, co dobre dla innych, nie zawsze musi służyć mnie samej. 

Wpis miał być długi i szczegółowy, jak wspomniałam. Ale po zastanowieniu doszłam do wniosku, że szkoda Wam zawracać głowę detalami tej przydługawej historii. Moje stosunki z Bogiem to sprawa prywatna,  intymna, między Nim a mną. Jeśli kiedyś będziecie chcieli o tym posłuchać więcej czy porozmawiać na poważnie, czemu nie? Ale dzisiaj jeszcze nie czas.

Chcę jednak przynajmniej pobieżnie nakreślić kwestię swojego światopoglądu, bo czasem zadajecie mi w mailach pytania o wiarę, czy wierzę, czy praktykuję? A skoro znacie moje poglądy na tyle innych ważnych i poważnych spraw, czemu miałabym wprost nie powiedzieć, jak to z moją wiarą jest? 

Dobrze z nią jest. Mi z nią dobrze jest. Bo, mimo wspomnianych powyżej doświadczeń, wierzę w Boga. Mogłabym być ateistką, lecz nie jestem. Nie całkiem. Umiem wyobrazić sobie życie bez wiary, wiem, że dla mnie nie byłoby ono jakoś szczególnie straszne. Można być dobrym, uczciwym, życzliwym innym ludziom człowiekiem, nie wierząc w Boga czy w życie po śmierci. Brak wiary nie musi oznaczać braku kręgosłupa moralnego, zasad etycznych, szacunku do innych.

Jednak wierzę, w moim odczuciu mocno, głęboko, trwale, ale nie chcę być przypisana do żadnego kościoła ani systemu wiary, bo wszystkie wydają mi się zbytnią komplikacją czegoś, co powinno być bardzo proste. 
Chociaż przyznaję, z wielką radością obserwuję poczynania nowego Papieża, Jego postawę pełną prostoty, skromności, pokory. Wprawdzie szykujące się zmiany w Kościele Katolickim nie uczynią ze mnie córki marnotrawnej, ale taka rewolucja (a raczej powrót do korzeni chrześcijaństwa) na pewno przyniesie wiele dobrego dla całej wspólnoty chrześcijańskiej. 

Cała moja wiara zamyka się w tych zdaniach:

Będziesz miłował Pana Boga twego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego.

Miłość, to jest moja wiara. Miłość do Boga, nieważne, jak go nazwać (siłą sprawczą, najwyższym duchem, potęgą natury, absolutem), jak go rozumieć. Miłość do bliźniego, miłość do siebie samej. Nic więcej. 

Życzę Wam więc miłości i radości, która z miłości płynie. Każdego dnia, nie tylko od święta. 

Wasza (niecałkiem) niewierna. 


Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian