Rozmawiałyśmy ostatnio z koleżankami na temat samodzielnego dbania o urodę. Zastanawiałyśmy się nad tym, jakie zabiegi jesteśmy zrobić same w domu, a kiedy musimy korzystać z pomocy fachowców. Jedna z dziewcząt przytoczyła przykład swojej znajomej, starszej już pani, która od lat samodzielnie się strzyże i farbuje włosy, z doskonałym efektem. I zawsze wygląda nienagannie. Wspomniała także o innej koleżance, która z kolei nauczyła się utrzymywać w nienagannej formie tzw. boba, fryzurę, która wymaga częstej interwencji fryzjera.
Okazało się, że poziom naszej urodowej samodzielności jest różny. Niektóre dziewczyny farbują włosy w domu, same robią sobie manikiur i pedikiur, peelingi i maseczki, regulują brwi i oczyszczają cerę. Inne zaś wolą oddać się w ręce profesjonalistów i nie wyobrażają sobie, by miały nauczyć się podcinać nawet grzywkę czy nadawać kształt brwiom.
Doświadczenia mam w tej kwestii bardzo rozmaite.
Przez całe lata miałam najprostszą fryzurę na świecie - długie włosy bez grzywki, ostrzyżone jak od linijki. Pomoc fryzjera nie była więc potrzebna, bo strzygła mnie Mama. Potem, gdy wreszcie zdecydowałam się na krótką fryzurę, zaczęłam regularnie chodzić do fryzologa (jak mawia pewna znajoma) i od tego czasu właściwie nie zmieniam salonu, mam zaufanie do tych pań, które są bardzo solidnymi rzemieślnikami, nie tytułują się stylistami ani kreatorkami fryzur, nie liczą sobie fortuny za swoje usługi.
Ale za to z koloryzacją zdarzało się eksperymentować w warunkach domowych. Co przypłaciłam spaleniem połowy włosów. Było to w czasach, gdy bardzo chciałam zostać platynową blondynką. I gdy wreszcie udało się znaleźć idealny odcień platyny, jednocześnie nastąpiła katastrofa. Skończyło się obcięciem na krótko oraz dożywotnim zrażeniem się do domowego farbowania. Ale za to blond był piękny jak ta lala. W końcu zaakceptowałam jednak swój naturalny kolor włosów i przestałam marzyć o byciu blondyną. Na szczęście.
Wciąż jednak nie wyobrażam sobie, bym miała sama się strzyc. Wolę oddać się w ręce osoby, która ma za sobą lata doświadczenia, pewną rękę, wprawne oko i w krótkim czasie uzyska żądany efekt. Zapewne mogłabym się tego nauczyć, jednak obawiam się, że zbytnio by mnie to stresowało, a mając dłuższe włosy, nie muszę ich często podcinać, więc nie są to jakieś wielkie wydatki.
No właśnie, wydatki. Większość zabiegów kosmetycznych to kosztowna sprawa. Bardzo lubię chodzić do kosmetyczki czy na profesjonalny manikiur i pedikiur. To bardzo przyjemne doznania, gdy można oddać się na pewien czas pod opiekę innej osoby, która masuje, smaruje, wygładza. Bardzo mnie to odpręża, nie raz zdarzało mi się zdrzemnąć podczas zabiegu. Jednak gdyby chcieć poddawać się takim zabiegom regularnie, z kieszeni wypływałyby całkiem spore sumy. Nie wspominając już o czasie, jakiego wymaga wybranie się do salonu piękności.
Z działaniami na włosach wolę już nie eksperymentować, natomiast zupełnie nie widzę przeciwskazań do samodzielnego zajmowania się swoją cerą, brwiami czy dłońmi i stopami. Okazjonalne odwiedziny w salonie kosmetycznym traktuję jako okazję do relaksu, ale przede wszystkim do podpatrywania fachowców.
Doświadczenia w pracy konsultanki różnych firm kosmetycznych (zaliczyłam i Avon, i Oriflame, a także A.T.W.) dały mi duży dystans do oferty handlowej i świadomość rzeczywistej relacji między ceną a jakością produktu kosmetycznego. Prócz tego moja przyjaciółka pracowała kiedyś przy produkcji w wielkim koncernie, które nazwy nie wymienię. Jej opowiadania o kulisach produkcji oraz o tym, co składa się na wysoką nieraz cenę ekskluzywnych kosmetyków (reklama, marka... i jeszcze raz reklama, dopiero na dalekim końcu składniki aktywne) jeszcze ugruntowały tę nieufność. Przekonanie, że ceny kosmetyków są w większości przypadków znacznie, ale to naprawdę znacznie zawyżone. Podobnie dzieje się zresztą w przypadku wielu produktów przemysłowych. Rzeczywisty koszt produkcji, materiałów, robocizny to zaledwie ułamek finalnej ceny. Po drodze płacimy za reklamę, za markę i skojarzenia, które ona ze sobą niesie, za łańcuch pośredników i dystrybutorów. A także często za marzenia.
Gdy kupujesz drogi krem, płacisz słono nie za składniki aktywne, lecz za marzenie o byciu tak piękną, jak reklamująca go modelka. Która po pierwsze zapewne sama tego kremu nie używa, po drugie jest maksymalnie wytapetowana mocno kryjącym podkładem i pudrem, a po trzecie nad jej zdjęciem pracował sztab fotografów i edytorów, posiłkując się pomocą komputera, by uzyskać obraz ideału. O kosmetykach i ich reklamie pisała ostatnio Tofalaria, polecam!
Podczas wizyty u kosmetyczki nie sposób nie zastanawiać się, czy w tym miejscu też nie płacę jakiegoś wygórowanego podatku od dążenia do ideału. Płacę wprawdzie częściowo za czas, umiejętności i doświadczenie fachowca, także za produkty, ale cena ta na pewno nie musiałaby być aż tak wysoka. Jeśli jest wysoka, to przede wszystkim dlatego, że kobiety (i mężczyźni często także) są gotowe sporo poświęcić, by mieć poczucie, że dbają o siebie.
Gdy zmęczona nieskutecznością gotowych i przereklamowanych produktów zaczęłam interesować się samodzielnym przygotowywaniem kosmetyków z półproduktów i czytać mądre fora, takie jak Laboratorium Urody i Femineus, z zaskoczeniem odkryłam, że nie dość, że nie straciłam całej skóry z twarzy, to jeszcze mniejszym kosztem udało mi się uzyskać o wiele lepsze efekty, a zaznaczam, że mam bardzo kapryśną i wrażliwą skórę. To doświadczenie dało mi pewność siebie, przekonanie, że aby skutecznie dbać o siebie nie trzeba słono płacić za wizytę u kosmetyczki czy ekskluzywne smarowidła, lecz wystarczy prosta, ale przemyślana pielęgnacja, czytanie składów kosmetyków, całkowite wyłączenie się na reklamy. Poza tym odpoczynek, odpowiednia ilość snu, ruch na powietrzu, urozmaicony jadłospis. Zacytuję tu wspomniany wyżej wpis Uli:
Nikt nie reklamuje ani uśmiechu, ani długiego snu, ani czasu dla siebie, ani zwykłej oliwy do zastosowań kosmetycznych - bo komu miałoby się to opłacać, prawda?
Teraz stosuję w większości gotowe produkty, chociaż nadal posiłkuję się też wybranymi recepturami z Mazideł, ale gdy kupuję tzw. gotowca, wnikliwie czytam jego skład. Im droższy kosmetyk, tym bardziej jestem nieufna. Nie mam ochoty wydawać pieniędzy na czyjąś chciwość. Na szczęście na naszym rynku można już znaleźć produkty, które są naprawdę skuteczne, a nie kosztują góry złota. Jeśli sięgam po drogi specyfik, muszę być całkowicie przekonana, że jest wart swojej ceny. Że nie płacę głównie za reklamę i gażę jakiejś gwiazdy, która użyczyła swojej facjaty w reklamie.
Myślę, że warto nauczyć się jak najbardziej samodzielnie dbać o siebie. Nie chcę zniechęcać nikogo do korzystania z usług kosmetyczek czy manikiurzystek, przecież te osoby też z czegoś muszą żyć i jakoś zarabiać na życie. Jestem jednak przekonana, że nigdy nie zabraknie im klientek. Sama raz na jakiś czas lubię „podarować sobie odrobinę luksusu”, lecz na regularne wizyty w rozmaitych salonach zwyczajnie mnie nie stać. Tym bardziej, że przecież nie są to aż tak trudne zabiegi, żeby nie można się było ich nauczyć. Nie mam w domu specjalistycznego sprzętu, nie jest to jednak żaden problem. Dobry peeling, maseczka, zabieg na ciało nie wymagają nie wiadomo jakich urządzeń, wystarczy tylko trochę czasu. Często produkty, które i tak mamy w domu, czasem w spiżarni, czasem w lodówce. Oleje jadalne, sól, fusy z kawy, płatki owsiane. A dla tych, co wolą mniej naturalne rozwiązania, szeroka oferta gotowych kosmetyków. Do tego olejki eteryczne, świece, może muzyka w tle.
Także zadbanie o dłonie czy stopy nie jest nie wiadomo jaką filozofią. Chociaż to akurat moja, dosłownie, „pięta achillesowa”, potrafię nimi się zająć, ale brakuje mi systematyczności, w efekcie zwykle nie mogę pochwalić się pięknymi „końcówkami”.
Moja łazienka jest niewielka, nie mamy wanny, ale i tak organizuję w niej sobie małe domowe spa. Bardzo jestem ciekawa, jaki jest Wasz stosunek do domowych sposobów dbania o siebie. Chodzicie do kosmetyczki, na jakieś zabiegi? Zdarza się Wam samodzielna produkcja kosmetyków? Potraficie same zadbać o swoją fryzurę (strzyżenie, farbowanie...)? Jak wiele potraficie zrobić same?