Przejdź do głównej zawartości

„Kobiety ceni się za urodę, mężczyzn za cień od rzęs długich

Wenus z Willendorfu
... a poetów za to, że w słowie kryją ptactwo wzruszeń seledynowych”. Tak pisała Halina Poświatowska. Przez długi czas bardzo buntowałam się przeciwko temu, że my, kobiety, jesteśmy tak często oceniane głównie na podstawie naszego wyglądu, a dopiero w drugiej kolejności w kategoriach zalet charakteru i inteligencji. Irytowało mnie to, że pięknej kobiecie wybacza się nawet głupotę, pustotę i wredotę. A brzydkiej przypisuje wszelkie możliwe wady, także wyimaginowane. 

Jednak buntowanie się nie zmieni tego faktu. Ludzie zwracają uwagę na wygląd innych, oceniają ich na jego podstawie, a podświadomie przypisują ładnym osobom pozytywne cechy (np. dobroć, inteligencję). Wprawdzie w bajkach dla dzieci znajdziemy przykłady pięknych i złych wiedźm lub królowych, lecz o wiele częściej występują w nich śliczne i dobre panienki, księżniczki i wróżki. Programowanie od dzieciństwa? A może odzwierciedlenie odwiecznych przyzwyczajeń do klasyfikowania ludzi według takiego właśnie klucza?

Możemy się na takie podejście zżymać, irytować, ale ludzkiej natury przecież nie uda się nam zmienić. Prezydent Obama został ostatnio bardzo ostro skrytykowany przez amerykańskie środowiska feministyczne za skomplementowanie pani prokurator generalnej stanu Kalifornia za urodę. Uznano to za przejaw seksizmu i wielkie faux pas. Polityczna poprawność w USA zakazuje tego rodzaju komentarzy, ale nie może nikogo odzwyczaić od postrzegania świata w taki właśnie sposób. 

Ładnym osobom bywa w życiu łatwiej. Zwłaszcza paniom. Chociaż uroda na pewno nie zastąpi inteligencji ani przymiotów charakteru, a nawet najpiekniejsza zołza pozostanie nadal zołzą, której wredota i tak prędzej czy później wyjdzie na jaw, jednak dobra i mądra brzydula zwykle będzie miała o wiele bardziej „pod górkę” niż jej ładniejsze koleżanki. 

Z brzydotą wewnętrzną niewiele da się zrobić, z tą zewnętrzną na szczęście całkiem sporo. Niewiele spotkałam do tej pory naprawdę brzydkich fizycznie kobiet (brzydkich psychicznie o wiele więcej), natomiast często spotykam takie, które same robią sobie krzywdę niewłaściwie dobranym kolorem włosów, fryzurą, nadmiernym lub tandetnym makijażem, przypadkowym strojem, brakiem znajomości swojego typu urody i sylwetki lub pomysłu na siebie, czasem zaś pomysł jest, ale zdecydowanie nietrafiony. Też należałam do tego klubu, popełniając właściwie wszystkie możliwe urodowe grzechy, począwszy od noszenia workowatych ubrań w celu zamaskowania mankamentów sylwetki, przez spalanie skóry na solarium i plaży, pokrywanie buźki solidną warstwą tynku, ubiory nie zawsze dostosowane do okoliczności, niebotyczne obcasy, a kończąc na uporczywym farbowaniu się na platynowy blond, całkowicie wbrew naturze.

Fizyczne cechy i umiejętność ich wydobycia czy stosownej oprawy to jedno, lecz samoocena to zupełnie inne sprawa.
Na podstawie obserwacji wnioskuję, że najwięcej krzywdy robimy sobie, nie akceptując swoich ciał, tocząc z nim ciągłą walkę, wmawiając sobie rozmaite wady, ułomności, nieproporcjonalności i inne nieforemności. Nie do wiary wręcz, jak wiele kobiet nie lubi na siebie patrzeć w lustrze, a każde przejrzenie się w nim skutkuje wyliczaniem defektów. Na hasło POLUB SIEBIE reagują mniej więcej tak: nie mogę polubić siebie, bo jestem za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, mam nieładne zęby, tyłek, za mały/za duży biust, za krótkie rzęsy, zbyt widoczne pory, wypryski, kręcone włosy, proste włosy.... Niepotrzebne skreślić. 

Inne mówią: czuję się piękna, gdy przeglądam się w oczach mojego męża, chłopaka, narzeczonego. Czuję się piękna, gdy mój synek mów: mamusiu, jesteś śliczna jak obrazek.
Niby dobrze, ale nie do końca. Gdy zabraknie (z rozmaitych względów) tych kochających i zachwyconych oczu, co wtedy? Przestaniesz czuć się piękna, bo nikt nie będzie Ci o tym mówił? A gdy mąż zmieni zdanie i przestanie uważać Cię za superlaskę? Gdy przytyjesz, postarzejesz się lub zachorujesz, a on nie będzie umiał zaakceptować zmian w Twoim ciele? Bywa przecież i tak, w tym niebajkowym świecie. W prawdziwym życiu, w odróżnieniu od świata hollywoodzkich produkcji, mężczyznie zdarza się stracić pociąg do kobiety, która przytyła po ciąży albo straciła pierś czy włosy w wyniku choroby. Powiecie, że gdy naprawdę kocha, to taka sytuacja się nie wydarzy. Może, ale co zrobisz, jeśli jednak Ci się przytrafi?

Uwierz w to, że jesteś piękna niezależnie od tego, ile masz lat, ile ważysz, ile mierzysz, jak długie czy krótkie masz nogi lub włosy, ile zmarszczek czy piegów masz na twarzy. Jeśli poczujesz się dobrze w swoim ciele, będziesz czuć się jak bogini nawet rozczochrana i nieumalowana zaraz po przebudzeniu albo spocona i usmarowana brudem po przekopaniu ogródka. Z 30 kilogramami na plusie, z rozstępami i celulitem jak powierzchnia Księżyca.

Ale czy akceptowanie siebie oznacza, że nie możesz chcieć czegoś w swoim ciele zmienić? Zapytała mnie kiedyś Czytelniczka, czy to się nie kłóci? Lubi siebie, ale chciałaby schudnąć parę kilogramów i ujędrnić niektóre partie.

Moim zdaniem to się nie wyklucza. Lubię swoje ciało niezależnie od jego rozmiarów czy stanu skóry, tak jak lubię swoich przyjaciół bez względu na ich wygląd czy zadbanie lub też jego brak. Jednak gdy przyjaciel chudnie lub zmienia fryzurę na bardziej twarzową, cieszę się z tego, bo wiem, że on czuje się z tym lepiej.

Wspomnianej Czytelniczce zaproponowałam porównanie ciała do domu/mieszkania. Powiedzmy, że dostałaś w prezencie dom. Nie miałaś wpływu na jego rozmiary, wygląd, styl architektoniczny, układ pomieszczeń. Cieszysz się z tego prezentu, dobrze Ci się w nim mieszka. Ale przecież nawet najbardziej lubiany dom potrzebuje czasem remontu bądź przeróbki, dostosowania do potrzeb właściciela. Tyle, że nie zrobisz z małego drewnianego domku wielkiej willi z basenem, nie przerobisz kawalerki na loft ani na odwrót.
Dzięki przemyślanemu remontowi lub modernizacji bedzie Ci się mieszkać jeszcze wygodniej, przeróbki na siłę i wbrew logice są tylko stratą czasu i energii.

Popatrz więc na siebie przyjaznym okiem, nie bądź sobie wrogiem tej wiosny!

Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian