![]() |
Wenus z Willendorfu |
Jednak buntowanie się nie zmieni tego faktu. Ludzie zwracają uwagę na wygląd innych, oceniają ich na jego podstawie, a podświadomie przypisują ładnym osobom pozytywne cechy (np. dobroć, inteligencję). Wprawdzie w bajkach dla dzieci znajdziemy przykłady pięknych i złych wiedźm lub królowych, lecz o wiele częściej występują w nich śliczne i dobre panienki, księżniczki i wróżki. Programowanie od dzieciństwa? A może odzwierciedlenie odwiecznych przyzwyczajeń do klasyfikowania ludzi według takiego właśnie klucza?
Możemy się na takie podejście zżymać, irytować, ale ludzkiej natury przecież nie uda się nam zmienić. Prezydent Obama został ostatnio bardzo ostro skrytykowany przez amerykańskie środowiska feministyczne za skomplementowanie pani prokurator generalnej stanu Kalifornia za urodę. Uznano to za przejaw seksizmu i wielkie faux pas. Polityczna poprawność w USA zakazuje tego rodzaju komentarzy, ale nie może nikogo odzwyczaić od postrzegania świata w taki właśnie sposób.
Ładnym osobom bywa w życiu łatwiej. Zwłaszcza paniom. Chociaż uroda na pewno nie zastąpi inteligencji ani przymiotów charakteru, a nawet najpiekniejsza zołza pozostanie nadal zołzą, której wredota i tak prędzej czy później wyjdzie na jaw, jednak dobra i mądra brzydula zwykle będzie miała o wiele bardziej „pod górkę” niż jej ładniejsze koleżanki.
Z brzydotą wewnętrzną niewiele da się zrobić, z tą zewnętrzną na szczęście całkiem sporo. Niewiele spotkałam do tej pory naprawdę brzydkich fizycznie kobiet (brzydkich psychicznie o wiele więcej), natomiast często spotykam takie, które same robią sobie krzywdę niewłaściwie dobranym kolorem włosów, fryzurą, nadmiernym lub tandetnym makijażem, przypadkowym strojem, brakiem znajomości swojego typu urody i sylwetki lub pomysłu na siebie, czasem zaś pomysł jest, ale zdecydowanie nietrafiony. Też należałam do tego klubu, popełniając właściwie wszystkie możliwe urodowe grzechy, począwszy od noszenia workowatych ubrań w celu zamaskowania mankamentów sylwetki, przez spalanie skóry na solarium i plaży, pokrywanie buźki solidną warstwą tynku, ubiory nie zawsze dostosowane do okoliczności, niebotyczne obcasy, a kończąc na uporczywym farbowaniu się na platynowy blond, całkowicie wbrew naturze.
Fizyczne cechy i umiejętność ich wydobycia czy stosownej oprawy to jedno, lecz samoocena to zupełnie inne sprawa.
Na podstawie obserwacji wnioskuję, że najwięcej krzywdy robimy sobie, nie akceptując swoich ciał, tocząc z nim ciągłą walkę, wmawiając sobie rozmaite wady, ułomności, nieproporcjonalności i inne nieforemności. Nie do wiary wręcz, jak wiele kobiet nie lubi na siebie patrzeć w lustrze, a każde przejrzenie się w nim skutkuje wyliczaniem defektów. Na hasło POLUB SIEBIE reagują mniej więcej tak: nie mogę polubić siebie, bo jestem za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, mam nieładne zęby, tyłek, za mały/za duży biust, za krótkie rzęsy, zbyt widoczne pory, wypryski, kręcone włosy, proste włosy.... Niepotrzebne skreślić.
Inne mówią: czuję się piękna, gdy przeglądam się w oczach mojego męża, chłopaka, narzeczonego. Czuję się piękna, gdy mój synek mów: mamusiu, jesteś śliczna jak obrazek.
Niby dobrze, ale nie do końca. Gdy zabraknie (z rozmaitych względów) tych kochających i zachwyconych oczu, co wtedy? Przestaniesz czuć się piękna, bo nikt nie będzie Ci o tym mówił? A gdy mąż zmieni zdanie i przestanie uważać Cię za superlaskę? Gdy przytyjesz, postarzejesz się lub zachorujesz, a on nie będzie umiał zaakceptować zmian w Twoim ciele? Bywa przecież i tak, w tym niebajkowym świecie. W prawdziwym życiu, w odróżnieniu od świata hollywoodzkich produkcji, mężczyznie zdarza się stracić pociąg do kobiety, która przytyła po ciąży albo straciła pierś czy włosy w wyniku choroby. Powiecie, że gdy naprawdę kocha, to taka sytuacja się nie wydarzy. Może, ale co zrobisz, jeśli jednak Ci się przytrafi?
Uwierz w to, że jesteś piękna niezależnie od tego, ile masz lat, ile ważysz, ile mierzysz, jak długie czy krótkie masz nogi lub włosy, ile zmarszczek czy piegów masz na twarzy. Jeśli poczujesz się dobrze w swoim ciele, będziesz czuć się jak bogini nawet rozczochrana i nieumalowana zaraz po przebudzeniu albo spocona i usmarowana brudem po przekopaniu ogródka. Z 30 kilogramami na plusie, z rozstępami i celulitem jak powierzchnia Księżyca.
Ale czy akceptowanie siebie oznacza, że nie możesz chcieć czegoś w swoim ciele zmienić? Zapytała mnie kiedyś Czytelniczka, czy to się nie kłóci? Lubi siebie, ale chciałaby schudnąć parę kilogramów i ujędrnić niektóre partie.
Moim zdaniem to się nie wyklucza. Lubię swoje ciało niezależnie od jego rozmiarów czy stanu skóry, tak jak lubię swoich przyjaciół bez względu na ich wygląd czy zadbanie lub też jego brak. Jednak gdy przyjaciel chudnie lub zmienia fryzurę na bardziej twarzową, cieszę się z tego, bo wiem, że on czuje się z tym lepiej.
Wspomnianej Czytelniczce zaproponowałam porównanie ciała do domu/mieszkania. Powiedzmy, że dostałaś w prezencie dom. Nie miałaś wpływu na jego rozmiary, wygląd, styl architektoniczny, układ pomieszczeń. Cieszysz się z tego prezentu, dobrze Ci się w nim mieszka. Ale przecież nawet najbardziej lubiany dom potrzebuje czasem remontu bądź przeróbki, dostosowania do potrzeb właściciela. Tyle, że nie zrobisz z małego drewnianego domku wielkiej willi z basenem, nie przerobisz kawalerki na loft ani na odwrót.
Dzięki przemyślanemu remontowi lub modernizacji bedzie Ci się mieszkać jeszcze wygodniej, przeróbki na siłę i wbrew logice są tylko stratą czasu i energii.
Popatrz więc na siebie przyjaznym okiem, nie bądź sobie wrogiem tej wiosny!
Ale czy akceptowanie siebie oznacza, że nie możesz chcieć czegoś w swoim ciele zmienić? Zapytała mnie kiedyś Czytelniczka, czy to się nie kłóci? Lubi siebie, ale chciałaby schudnąć parę kilogramów i ujędrnić niektóre partie.
Moim zdaniem to się nie wyklucza. Lubię swoje ciało niezależnie od jego rozmiarów czy stanu skóry, tak jak lubię swoich przyjaciół bez względu na ich wygląd czy zadbanie lub też jego brak. Jednak gdy przyjaciel chudnie lub zmienia fryzurę na bardziej twarzową, cieszę się z tego, bo wiem, że on czuje się z tym lepiej.
Wspomnianej Czytelniczce zaproponowałam porównanie ciała do domu/mieszkania. Powiedzmy, że dostałaś w prezencie dom. Nie miałaś wpływu na jego rozmiary, wygląd, styl architektoniczny, układ pomieszczeń. Cieszysz się z tego prezentu, dobrze Ci się w nim mieszka. Ale przecież nawet najbardziej lubiany dom potrzebuje czasem remontu bądź przeróbki, dostosowania do potrzeb właściciela. Tyle, że nie zrobisz z małego drewnianego domku wielkiej willi z basenem, nie przerobisz kawalerki na loft ani na odwrót.
Dzięki przemyślanemu remontowi lub modernizacji bedzie Ci się mieszkać jeszcze wygodniej, przeróbki na siłę i wbrew logice są tylko stratą czasu i energii.
Popatrz więc na siebie przyjaznym okiem, nie bądź sobie wrogiem tej wiosny!