Wiosna jakby bardziej... Nie sądzę więc, byście spędzali weekend przed komputerami. Ja wreszcie mogłam zabrać się za zapowiadane malowanie ścian przed zakończeniem przemeblowania, ale na chwilę odrywam się, by zaprosić Was, jeśli wpadnie Wam to czasopismo w ręce, do zajrzenia do miesięcznika „Twój Styl”. A w nim reportaż Minimalistki, pióra Natalii Kuc, w którym przeczytacie o Urszuli Wojciechowskiej i o mnie. Pozdrawiam i życzę miłej soboty!
Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć. Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa. Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.