![]() |
Monica Bellucci |
Dzisiaj takie małe wprowadzenie do planowanych wpisów o ciele, szafie, o dbaniu o siebie, o kobiecości, bo niemal za każdym razem, gdy poruszam taką tematykę, prędzej czy później ktoś mnie beszta i strofuje, że za dużo już o szafie, że ileż można, że zajmowanie się ciałem i strojami to próżność, że prawdziwe piękno bierze się z wnętrza, że o ciele należy zapomnieć i pielęgnować jedynie ducha....
Nie odpowiada mi takie podejście. Dla mnie człowiek, niezależnie od płci, jest całością. Duchem, umysłem, ciałem. I moim ideałem jest osoba, która w równym stopniu dba o swoją powłokę zewnętrzną, jak i o swoje wnętrze. O estetykę i dobre samopoczucie ciała, o czyste i piękne myśli, o żywe emocje, o relacje z innymi, o to, by kochać.
Tym bardziej, że ciało i duch są przecież ściśle ze sobą powiązane. Fajnie pisze o tym Haeffect w tym wpisie. Jedno może oddziaływać na drugie, i odwrotnie.
Wspominałam niejednokrotnie tutaj, na blogu, że przez lata walczyłam ze swoim ciałem, znęcałam się nad nim i nie traktowałam go jak części siebie. Było obcym bytem, narzuconym mi odgórnie, z którym nie miałam ochoty żyć, ale nie miałam innego wyboru. I mojemu duchowi ten brak akceptacji zdecydowanie nie służył, a brak zgody między jedną częścią a drugą mścił się także na stanie mojej fizycznej powłoki.
Uporządkowanie spraw ducha, umysłu i ciała postępowało równolegle, te wszystkie procesy (a właściwie jeden) przeplatały się ze sobą. I bardzo duży miał w tym udział minimalizm, przez to zaglądanie w siebie, stopniowe odejmowanie wszystkiego co zbędne, począwszy od zawartości szafy, przez uprzedzenia, kompleksy, brak wiary w siebie, lęki i złe wspomnienia, negatywne emocje, samodestrukcyjne nawyki.
Moje ciało aż tak bardzo się przez ten czas nie zmieniło, ale czuję się w nim wręcz fantastycznie. Kocham je, bo jest moje. Jest boskim darem. Jest najdoskonalszym narzędziem, dzięki któremu mogę poznawać świat, wcielać w życie swoje pomysły, kochać, czuć, patrzeć, słuchać, smakować, chłonąć życie, dawać innym radość, pisać, pracować...
Dbanie o nie przestało być przykrą koniecznością, stratą czasu, zawracaniem głowy. Wynika z chęci zapewnienia temu narzędziu jak najlepszych warunków funkcjonowania. By służyło na tyle dobrze, na tyle to możliwe. By przede wszystkim nie przeszkadzało.
A jego estetyka? A zmysłowe przyjemności? Czy to, że chcę, by moje ciało było nie tylko sprawne, ale też i piękne, jest objawem próżności? Próżność oznacza pustkę (próżny = pusty), czyżbym była pusta?
Czy rozkoszowanie się smakiem potraw, aromatem wina, zapachem kwiatów lub wcieranego w skórę pielęgnującego olejku, dotykiem czystej, szlachetnej tkaniny na skórze, to hedonizm? Może ktoś tak to postrzega, bardzo to możliwe. Dla mnie to jeden ze sposobów celebrowania małych przyjemności, odnajdywania radości życia na każdym kroku, w każdej chwili codzienności.
Jeśli męczą Was tematy ciała, cóż, nic na to nie poradzę.