Przejdź do głównej zawartości

Minimalistów znajduje się w kapuście

Zaczęliśmy ostatnio rozmowę o tym, co oznacza minimalizm w wychowaniu dzieci i czy można pogodzić to podejście z życiem licznej rodziny. Wasze reakcje na wpis potwierdziły moje wcześniejsze przekonanie, że jedno drugiemu wcale nie przeszkadza. Myślę, że często spotykana opinia, jakoby tak było, wynika z zastosowania skrótu myślowego, który stawia minimalizm w opozycji do przedmiotów i tendencji do ich chomikowania, nadmiernego gromadzenia. A przecież rezygnacja z kumulowania zbędnych rzeczy wokół siebie to tylko jeden z przejawów tego sposobu myślenia. 


Jak wspomniałam w podsumowaniu wpisu, moi Rodzice uwielbiają gromadzić rzeczy. Nie będę tu analizować przyczyn - po części wspólnych dla całego ich pokolenia. Powojenne dzieciństwo, potem dorosłe życie w siermiężnym PRL-u, wychowywanie dzieci w czasach ostrego kryzysu gospodarczego. Wcale nie mnie dziwi, że teraz, gdy nastały czasy powszechnej dostępności dóbr, zareagowali właśnie w ten sposób. Kupują, gdy tylko mogą, gromadzą zapasy, nie lubią pozbywać się niczego. Nie krytykuję tego, nie próbuję ich nawracać. To ich droga, moja jest inna. Chociaż moja w znacznym stopniu jest konsekwencją ich zachowań i tego, czego mnie nauczyli, co dali mi jako Rodzice. A dali ogromnie wiele, nie tylko w sensie materialnym, ale przede wszystkim emocjonalnym i duchowym. 

Z jednej strony wyniosłam z domu ich przyzwyczajenia: skłonność do chomikowania, przekonanie, że trzeba mieć odpowiednie akcesoria do każdego rodzaju podejmowanej działalności, że wszystko może się jeszcze przydać, a także lęk przed pustą przestrzenią, który prowadzi do zagospodarowywania, zastawiania przedmiotami, ozdobami, bibelotami każdej płaskiej przestrzeni, każdej półki i każdego pustego pudełka. W połączeniu z przyzwoitą sytuacją materialną, gdy już udało mi się osiągnąć jako taką życiową stabilizację, w krótkim czasie doprowadziło to do małej katastrofy, czyli wypełnienia przestrzeni życiowej ponad wszelką miarę i poza granice rozsądku. Ten rozdział historii znacie. Moja reakcja - będąca w opozycji do postawy Mamy i Taty - także jest w pełni zrozumiała i logiczna. Dzieci prędzej czy później odrzucają część podejścia do życia swoich rodziców. Wspominaliście o takiej sinusoidzie, według której można obserwować zmiany zachowań w poszczególnych pokoleniach, gdzie każde kolejne przeciwstawia się poprzedniemu.

Jednak gdy pokonałam i odrzuciłam te przyzwyczajenia, gdy pozbyłam się nadmiaru i wprowadziłam w naszym małym świecie ład i prostotę, okazało się, że w sferze mentalnej jesteśmy z Rodzicami nadal sobie bardzo bliscy. Mamy inne postawy w stosunku do przedmiotów, ale nie do świata jako takiego, ludzi i życia. Dlaczego? Bo zostałam wychowana w przekonaniu, że to nie bogacenie się i gromadzenie są najważniejsze. Nauczono mnie, jaką siłą jest rodzina, pod warunkiem, że panuje w niej miłość, bliskość, wzajemny szacunek. Zawsze, nawet w trudnych pod względem materialnym momentach, cieszyliśmy się z tego, że mamy siebie nawzajem. Wspieraliśmy się i nadal wspieramy, pomagamy sobie i dzielimy się tym, co mamy.

Nauczyli mnie dzielić się z innymi i gardzić egoizmem oraz chciwością. Wpoili przekonanie, że nawet największe luksusy, których nie ma się z kim dzielić, są marnością. 
Nauczyli także miłości do przyrody, tego, jak ważne, by żyć blisko niej i w zgodzie z nią. Dostrzegać jej piękno i zdawać sobie sprawę z tego, jak łatwo zaburzyć jej równowagę.

Co najważniejsze, jako dzieci nigdy nie doświadczałyśmy braku zainteresowania ze strony Rodziców, poświęcali nam tyle czasu, ile to było możliwe, nawet za cenę gorszej sytuacji materialnej całej rodziny. Woleli mieć czas dla nas niż robić kariery zawodowe, zdobywać zaszczyty i dobra czy odstawiać dom na wysoki połysk. Uważali, słusznie moim zdaniem, że ważniejsze jest, by dać nam solidne wykształcenie niż drogie zabawki i markowe (szpanerskie, jak się wtedy mawiało) ubrania.

Mieli czas na rozmowę z nami - na każdy temat, nawet najtrudniejszy. Uczyli nas samodzielnie myśleć, nie bać się mieć własne zdanie, nie podążać bezmyślnie za tłumem. Uczyli tolerancji i akceptacji inności. Szanowali i szanują nasze wybory, nawet te, które mogą być trudne do zaakceptowania dla rodziców. 
Myślę, że nawet teraz na przykład nie zawsze jest im łatwo, gdy córka obnosi się na prawo i lewo z niechęcią do chomikowania przedmiotów - ale szanują to i nigdy nie krytykują.

Zaraz, zaraz, powiecie, ale przecież miałaś pisać o minimalizmie w wychowaniu, a tymczasem rozpisujesz się o swoich Rodzicach, którzy, jak sama twierdzisz, są chomikami i bardzo lubią gromadzić przedmioty. Wydaje się to Wam nielogiczne? 

A ja właśnie jestem przekonana, że to właśnie oni wychowali mnie na minimalistkę, chociaż im samym do minimalizmu bardzo daleko. Na chomika też mnie wychowali, tak, bez wątpienia, lecz to teraz nie ma już większego znaczenia. Rodzice nauczyli mnie gromadzić niepotrzebne rzeczy, ale akurat tego można oduczyć się samemu. 
Ważne jest, co przekazali mi poza tym: że treścią życia nie jest posiadanie i pogoń za sukcesem, lecz życie jako takie - rodzina, ludzie, emocje, przeżycia, rozwijanie swoich pasji, kreatywności. Nauczyli doceniać prostotę w każdym  jej aspekcie. W pewnym sensie ukierunkowali mnie na minimalizm, chociaż raczej nie mogli tego przewidzieć.

Mój zwrot w kierunku minimalizmu zaczął się od zmęczenia przedmiotami, czyli buntu przeciw zwyczajom rodzinnego domu. Ale dzięki odrzuceniu gromadzenia ponad miarę, dzięki temu zbuntowaniu, powróciłam do wyniesionej z tego samego domu skali wartości, przypomniałam sobie, co jest dla mnie naprawdę istotne.  Pokrętne? Chyba nie, raczej zabawne. 

Jeżeli nie wyniosło się z domu odpowiedniego systemu wartości, o wiele trudniej znaleźć swoją drogę czy oduczyć się postrzegania świata i życia tylko przez pryzmat bogacenia się, posiadania, zdobywania przedmiotów i rozwijania zachłanności i chciwości. Nie jest to niemożliwe, ale wymaga znacznego wysiłku, a czasem traumatycznych przeżyć.

To jeszcze nie koniec tematu. Następnym razem zobaczymy, czego minimalista może nauczyć swoje dzieci, a czego im robić nie powinien...

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian