Podczas pracy nad książką przeglądam sobie różne miejsca w sieci związane z tematyką minimalizmu i widzę, że wciąż powstają blogi, których autorzy i autorki opisują swoje początkowe zmagania z materialną stroną życia. Walkę z nadmiarem, porządkowanie, decluttering i całe to wielkie odgracanie życia.
Na pewnym etapie zadawałam sobie pytanie, czy inaczej się nie da, czy można pominąć tę część i przejść od razu dalej. Z perspektywy czasu widzę jednak, że najprawdopodobniej nie jest to możliwe. Moim zdaniem nie można wypracować sobie wysokiej jakości życia, jeśli nie uporządkuje się kwestii ilościowych (uwaga: uporządkowanie nie zawsze jest równoznaczne z redukcją).
W pierwszym odruchu mam czasem ochotę napisać w komentarzu: daj sobie spokój z tym liczeniem tego czy owego, to nieważne!
Jednak powstrzymuję się, bo dociera do mnie, że to jeszcze nie jest właściwy moment dla danej osoby, że nie można przyspieszać tego, co musi samo nastąpić w swoim czasie, w odpowiednim tempie.
Zastanawiam się też, co dzieje się z tymi wszystkimi właścicielami tzw. minimalistycznych blogów, którzy gdzieś przepadli w głębinach internetów. Fajnie byłoby wiedzieć, czy dalej idą tą drogą, czy też znudziło się im i zajęli się innymi sprawami. Zostały po nich tylko wpisy, często bardzo ciekawe i przydatne. Szkoda, że osoby porzucające pisanie blogu tak rzadko zostawiają czytelnikom jakieś wyjaśnienie. Nigdy nie wiadomo, co się stało z właścicielem. Umarł? Wyjechał? Załamał się nerwowo? Ma to wszystko gdzieś? Nie ma czasu na pisanie, bo urodziły mu się bliźnięta? Został maksymalistą?
Powraca też pytanie, które już sobie kiedyś zadawałam. W jakim kierunku pójdzie mój blog? W dużym stopniu zależy to od kierunku, w którym zdążam ja sama.
Chciałabym napisaniem książki zamknąć ten etap (minimalizm/prostota), powiedzieć w niej wszystko, na co do tej pory nie było miejsca, podzielić się dotychczasowym doświadczeniem i przemyśleniami, a potem pójść dalej.
Blogowanie ma swoją specyfikę, czasem trudno jest ostatecznie wyczerpać dany temat, nie zamęczając czytelników tasiemcowymi wpisami. Książka ma inny rytm opowieści, nie trzeba dzielić wypowiedzi na małe kawałeczki. To znaczne ułatwienie.
Jednocześnie zachodzi we mnie właśnie wielka zmiana, dojrzewająca już od wielu lat. Właściwie już zaszła. Nie mam jeszcze odwagi powiedzieć, czego dotyczy, poza tym, że jest niezwykle pozytywna. Z mojego osobistego punktu widzenia. I na pewno wpłynie na całość mojego życia. Zaintrygowani? Na razie tylko wyjaśniam, że to nie ciąża ;-)
Wszystko to oznacza, że i ja, i blog przechodzimy powoli na kolejny etap naszego istnienia. Na razie jednak sezon ogórkowy trwa, gdzieś tam daleko rodzą się książęce dzieci, na moim balkonie szaleńczo pachnie bazylia, zasypały mnie zlecenia, bo większość tłumaczy wyjechała na wakacje, książka powoli pęcznieje...