Właśnie dlatego niedawno obiecywałam sobie, że koniec z konkursami na blogu, bo tak ciężko jest zdecydować, kto ma dostać obiecane fanty. Tym razem też nie było łatwo. Sprawę ułatwił mi nieco jeden z Czytelników, który zgłosił się do mnie z chęcią podzielenia się jeszcze dwoma książkami Dominique Loreau: Sztuką sprzątania i Sztuką minimalizmu. Pomyśleliśmy, że Czytelnicy Prostego Blogu, jako osoby miłujące wszelkie formy recyklingu, nie będą mieć chyba nic przeciwko, jeśli ktoś z wypowiadających się w konkursie otrzyma książkę już przeczytaną, lecz w dobrym stanie.
Bardzo dziękuję Wam za fantastyczne wypowiedzi. Sporo dowiedziałam się o Waszych zwyczajach i stosunku do porządku i sprzątania. Nie zdziwiło mnie wcale, że spora część Czytelników wydaje się być zdeklarowanymi miłośnikami porządku i twierdzi, że sprzątanie jest dla nich zupełnie naturalną czynnością, konieczną, ale często wręcz lubianą.
Doszłam do wniosku, że Sztuka sprzątania najbardziej przyda się osobom, dla których sprzątanie jest czymś bolesnym, trudnym, traumatycznym. Miłośnicy porządkowania nie potrzebują już przecież natchnienia i inspiracji ani zachęty do zmiany.
Dlatego też po namyśle postanowiłam, że pierwszy egzemplarz otrzyma Nina Wum, która tak pisze:
Sprzątanie to mój wróg. Temat drażliwy i źródło traum. Mam w tym miejscu umysłu podczepione kwitnące obficie pąkle starodawnych uraz. Zaszłości, które dawno powinny odejść w niebyt.
W moim domu rodzinnym sprzątanie było narzędziem kontroli i zastraszania jednostki. Wtedy zapewne nazywało się to "doprowadzaniem dzieciaka do pionu." Moja czcigodna matka potrafiła kilka razy dziennie wołać mnie do zlewu, bym ponownie umyła już umyty talerz. Nieodmiennie patrzyła mi wtedy na ręce i frustrowała się, że nie tak trzymam gąbkę. Z perspektywy widzę, iż była nieszczęsną kobietą, pozbawioną - poza pucowaniem i doprowadzaniem powierzchni płaskich do połysku - jakichkolwiek zainteresowań.
Niemniej, zasiała ziarno. W samodzielne życie ruszyłam z przekonaniem, że sprzątają tylko filistrzy, nerwicowcy oraz skrajni nudziarze. Swój stosunek do wyżej wymienionych postaw manifestowałam, żyjąc wśród nawarstwiających się hałd kurzu, brudu, niezmytych naczyń oraz skłębionej odzieży, wystającej z czeluści szafy niczym memento mori.
To zabrzmi niewiarygodnie, ale mam trzy dychy na karku i wciąż nie umiem sobie z tym poradzić. Ilekroć, wiedziona odruchem samozachowawczym, biorę się do ogarnięcia tego bobrownika, czuję się, jakbym zdradzała siebie. Z drugiej strony, życie w kosmicznym syfie jest niehigieniczne,stresujące (nigdy niczego nie mogę znaleźć) i upośledza towarzysko.
Miewam zrywy. Kuchnia lśni przez jakąś godzinę, dwie, a potem zlew znów zapełnia się brudami. Potwornie mnie to zniechęca. Po co się starać, gdy efekt i tak już znany? Czy ja nie mam nic lepszego (czytaj: ciekawszego, bardziej rozwijającego) do roboty niż pędzenie tu i tam z odkurzaczem niczym jakaś wydrylowana umysłowo żona ze Stepford?
W moim domu rodzinnym sprzątanie było narzędziem kontroli i zastraszania jednostki. Wtedy zapewne nazywało się to "doprowadzaniem dzieciaka do pionu." Moja czcigodna matka potrafiła kilka razy dziennie wołać mnie do zlewu, bym ponownie umyła już umyty talerz. Nieodmiennie patrzyła mi wtedy na ręce i frustrowała się, że nie tak trzymam gąbkę. Z perspektywy widzę, iż była nieszczęsną kobietą, pozbawioną - poza pucowaniem i doprowadzaniem powierzchni płaskich do połysku - jakichkolwiek zainteresowań.
Niemniej, zasiała ziarno. W samodzielne życie ruszyłam z przekonaniem, że sprzątają tylko filistrzy, nerwicowcy oraz skrajni nudziarze. Swój stosunek do wyżej wymienionych postaw manifestowałam, żyjąc wśród nawarstwiających się hałd kurzu, brudu, niezmytych naczyń oraz skłębionej odzieży, wystającej z czeluści szafy niczym memento mori.
To zabrzmi niewiarygodnie, ale mam trzy dychy na karku i wciąż nie umiem sobie z tym poradzić. Ilekroć, wiedziona odruchem samozachowawczym, biorę się do ogarnięcia tego bobrownika, czuję się, jakbym zdradzała siebie. Z drugiej strony, życie w kosmicznym syfie jest niehigieniczne,stresujące (nigdy niczego nie mogę znaleźć) i upośledza towarzysko.
Miewam zrywy. Kuchnia lśni przez jakąś godzinę, dwie, a potem zlew znów zapełnia się brudami. Potwornie mnie to zniechęca. Po co się starać, gdy efekt i tak już znany? Czy ja nie mam nic lepszego (czytaj: ciekawszego, bardziej rozwijającego) do roboty niż pędzenie tu i tam z odkurzaczem niczym jakaś wydrylowana umysłowo żona ze Stepford?
Natomiast druga sztuka wędruje do Ewy Anity:
Jestem "złotą rączką" w spódnicy. Majsterkuję, remontuję, ulepszam, naprawiam, szyję, dziergam, potrafię strzyc i czesać, mam wiele umiejętności i pomysłów. Mimo niewielkich dochodów wychowałam dwoje dzieci i nieźle sobie radziłam w życiu. Niestety moje niewielkie mieszkanie wypełnione jest narzędziami, częściami, tkaninami i różnymi dodatkami. Miałam trudne przeżycia od wielu lat kupuję poradniki "jak żyć a nie zwariować". Ogólnie mam porządek w domu, ale gdy coś chcę zrobić to trudno mi znaleźć potrzebne rzeczy. Wiele lat temu rozwiodłam się a mimo to trudno mi się pozbyć pamiątek rodzinnych. Teraz często czuję się jak w błędnym kole bo nie potrafię zdecydować z czego zrezygnować.
Wspomniałam też, że dzięki uprzejmości jednego z Czytelników mam jeszcze do rozdania Sztukę minimalizmu. Wydaje mi się, że mogłaby przydać się osobie podpisującej się Kasha-gazeciara, która jak sama pisze, dostała słowotoku...
Sprzątanie jest przyjemne, to przywracanie harmonii świata (tak kiedyś stwierdziłam, myjąc gary), bywa terapią antydepresyjną.
Sprzątanie to pole do walki o władzę, gdy w domu mieszka więcej bab (posprzątałam!Ha, ja tu rządzę!).To już poważna polityka wtedy jest, nie sprzątanie-trzy lata mieszkania we współlokatorskim domu utwierdziły mnie w tym przekonaniu.
Wielkie porządki to sygnał nadchodzących zmian-albo ich pragnienia!
To ZAKLINANIE rzeczywistości-osobiście wierzę, że jeżeli pozbędę się rzeczy to moje życie się zmieni.Wierzę w to od 1999, kiedy to kupiłam (w okolicznościach prawie magicznych, to było jak znak od losu co mam robić) książkę Karen Kingston "Jak pozbyć sie bałaganu ze swojego życia".Nie pozbyłam się...Moja wiara jest za słaba, czy za bardzo kocham moje rzeczy?Poświęciłam wiele energii na przetransportowanie do UK...47 pudeł książek i gazet.Dziesiątki tytułów, setki numerów, do tego stosy gazet kupionych już na miejscu.(Gromadzę też wirtualnie-lista zakładek na komputerze ciągnie się w nieskończoność, a nie są to pojedyncze zakładki tylko całe foldery, każdy z datą-codziennie nowy, kompletnie się w nich gubię.)
Jestem horderem, odczuwam bolesne, cisnące w mostku napięcie na myśl o pozbyciu się tego wszystkiego.Nie wiem czy to jeszcze można nazwać koniecznością posprzątania, czy-no właśnie, jak?Rewolucją co najmniej francuską, krwawą i bezwzględną.Wszędzie szukam motywacji, sposobu, oglądam dokumenty o horderach, niedawno odkryłam "Prosty blog"-po lekturze Twojego wpisu o książkach zabierałam się do wyrzucania kilka razy, efekt-malutki stosik w miejsce zamierzonej sporej sterty.Potrzebuję pomocy-kogoś z miotaczem ognia np.Kocham swoje stare gazety, mam wrażenie że teraz już nikt tak nie pisze, że moje archiwum jest bardzo cenne.Z większą łatwością pozbywam się książek (im ważniejsze i bardziej szanowane dzieło tym łatwiej, bo wiem że zawsze zdołam je odnaleźć), ale wyrzucenie starej gazety to akt ostatecznego zniszczenia i bolesny gwałt na moich sentymentach.
Problem w tym że moje życie stoi w miejscu, wstydzę się kogokolwiek wpuścić do domu, mogę sprzątać ile wlezie a ludzie i tak odniosą wrażenie haosu i bałaganu przez nagromadzenie papieru. Jestem za biedna na bycie ekscentryczką, jestem tylko dziwaczką ze stosami gazet. Dla mnie sprzątanie (wyrzucenie gazet) byłoby niemal aktem autokreacji, określeniem na nowo kim jestem.
"Ludzie kurczowo trzymają się bałaganu, bo się boją(...)Likwidowanie balaganu może wydobyć na powierzchnię mnóstwo rzeczy, z którymi trzeba się zmierzyć i uporać; wszyscy wyczuwamy to intuicyjnie"-cytat z Karen Kingston.Nic dodać nic ująć, ja czuję panikę, trudno to wytłumaczyć.A książkę Kingston "Jak pozbyć sie bałaganu ze swojego życia" polecam, w tytule jest jeszcze, ekhm, feng shui, ale proszę się nie sugerować i nie zniechęcać, to nie żadne tam czary mary tylko właściwie książka o pułapkach mentalności "im więcej tym lepiej", o prostocie i minimalizmie bez używania słowa minimalizm.
A, i jeszcze jedno- jest w niej dużo zachwytów nad prostotą życia w egzotycznym azjatyckim kraju w którym autorka ma dom (tym razem nie Japonia, tylko Indonezja, Bali)-taka zbieżność z Loreau;)
Sprzątanie to pole do walki o władzę, gdy w domu mieszka więcej bab (posprzątałam!Ha, ja tu rządzę!).To już poważna polityka wtedy jest, nie sprzątanie-trzy lata mieszkania we współlokatorskim domu utwierdziły mnie w tym przekonaniu.
Wielkie porządki to sygnał nadchodzących zmian-albo ich pragnienia!
To ZAKLINANIE rzeczywistości-osobiście wierzę, że jeżeli pozbędę się rzeczy to moje życie się zmieni.Wierzę w to od 1999, kiedy to kupiłam (w okolicznościach prawie magicznych, to było jak znak od losu co mam robić) książkę Karen Kingston "Jak pozbyć sie bałaganu ze swojego życia".Nie pozbyłam się...Moja wiara jest za słaba, czy za bardzo kocham moje rzeczy?Poświęciłam wiele energii na przetransportowanie do UK...47 pudeł książek i gazet.Dziesiątki tytułów, setki numerów, do tego stosy gazet kupionych już na miejscu.(Gromadzę też wirtualnie-lista zakładek na komputerze ciągnie się w nieskończoność, a nie są to pojedyncze zakładki tylko całe foldery, każdy z datą-codziennie nowy, kompletnie się w nich gubię.)
Jestem horderem, odczuwam bolesne, cisnące w mostku napięcie na myśl o pozbyciu się tego wszystkiego.Nie wiem czy to jeszcze można nazwać koniecznością posprzątania, czy-no właśnie, jak?Rewolucją co najmniej francuską, krwawą i bezwzględną.Wszędzie szukam motywacji, sposobu, oglądam dokumenty o horderach, niedawno odkryłam "Prosty blog"-po lekturze Twojego wpisu o książkach zabierałam się do wyrzucania kilka razy, efekt-malutki stosik w miejsce zamierzonej sporej sterty.Potrzebuję pomocy-kogoś z miotaczem ognia np.Kocham swoje stare gazety, mam wrażenie że teraz już nikt tak nie pisze, że moje archiwum jest bardzo cenne.Z większą łatwością pozbywam się książek (im ważniejsze i bardziej szanowane dzieło tym łatwiej, bo wiem że zawsze zdołam je odnaleźć), ale wyrzucenie starej gazety to akt ostatecznego zniszczenia i bolesny gwałt na moich sentymentach.
Problem w tym że moje życie stoi w miejscu, wstydzę się kogokolwiek wpuścić do domu, mogę sprzątać ile wlezie a ludzie i tak odniosą wrażenie haosu i bałaganu przez nagromadzenie papieru. Jestem za biedna na bycie ekscentryczką, jestem tylko dziwaczką ze stosami gazet. Dla mnie sprzątanie (wyrzucenie gazet) byłoby niemal aktem autokreacji, określeniem na nowo kim jestem.
"Ludzie kurczowo trzymają się bałaganu, bo się boją(...)Likwidowanie balaganu może wydobyć na powierzchnię mnóstwo rzeczy, z którymi trzeba się zmierzyć i uporać; wszyscy wyczuwamy to intuicyjnie"-cytat z Karen Kingston.Nic dodać nic ująć, ja czuję panikę, trudno to wytłumaczyć.A książkę Kingston "Jak pozbyć sie bałaganu ze swojego życia" polecam, w tytule jest jeszcze, ekhm, feng shui, ale proszę się nie sugerować i nie zniechęcać, to nie żadne tam czary mary tylko właściwie książka o pułapkach mentalności "im więcej tym lepiej", o prostocie i minimalizmie bez używania słowa minimalizm.
A, i jeszcze jedno- jest w niej dużo zachwytów nad prostotą życia w egzotycznym azjatyckim kraju w którym autorka ma dom (tym razem nie Japonia, tylko Indonezja, Bali)-taka zbieżność z Loreau;)
yyy...opublikowałam i zawstydziłam sie tego slowotoku...i w dodatku mimo mnóstwa słów tak naprawdę mało mówi o problemie gromadzenia informacji/papierów który mam od dzieciństwa (rodzice metodycznie wyrzucali wszystko "na brutala" zamiast nauczyć mnie świadomie sobie z tym radzić) ale nie będę znów się rozpisywać, o nie nie;) kasha- gazeciara
W przypadku komentarzy zamieszczonych na profilu Facebookowym było mi o wiele łatwiej, bo pojawiło się ich zaledwie kilka. I najbardziej poruszyła mnie krótka a dosadna wypowiedź Katarzyny Pudlarz:
o matko, ja tez chce dostać książkę - ale pisać o sprzątaniu nie będę - bo to jest dla mnie ciągle duży problem. Faktem jest, że uporządkowanie przestrzeni koło siebie służy uporządkowaniu duszy.
Jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim za zainteresowanie minikonkursem i za liczne inspirujące wypowiedzi. Wybrane osoby proszę o kontakt, adres mailowy to ajka@prostyblog.com
A w kolejnym wpisie zrewanżuję się Wam opowieścią o moim stosunku do sprzątania i wrażeniach z lektury Sztuki sprzątania.