Pod ostatnim wpisem, w którym informowałam o nawiązaniu współpracy z firmą Tołpa i o tym, że piszę felietony, które będą publikowane na ich stronie internetowej, pojawił się, wśród licznych komentarzy związanych z możliwością zdobycia książki Dominique Loreau, komentarz stwierdzający (w odniesieniu do mojej pozytywnej opinii o firmie), że każdego można kupić, a w rozwinięciu, że jak widać ze świadomej konsumpcji i minimalizmu można uczynić produkt i dobrze go sprzedać. Biznes potrafi zawłaszczyć wszystko.
Pomyślałam, że jest w tym stwierdzeniu sporo racji.
W jego drugiej części, nie w tej o moim rzekomym sprzedaniu się. Biznes reaguje na tendencje na rynku, na modną estetykę, na popularne style życia, na te kwestie, które interesują potencjalnych klientów. Jakoś trzeba zwrócić na siebie uwagę, przebić się przez mur oferty konkurencji. Skoro teraz na tapecie jest minimalizm i prostota, więc czemu by ktoś nie miał tego wykorzystać w tworzeniu swojej propozycji rynkowej? Mamy więc minimalizm w wystroju wnętrz, w modzie, kto wie w czym jeszcze...
Nie dziwi mnie, że nie wszystkim się to podoba czy że ktoś wręcz czuje się zniesmaczony. Minimalizm często kojarzy się z postawą antykonsumpcyjną (chociaż dla mnie nie jest to takie oczywiste). Używanie tego pojęcia w kontekście handlowym/biznesowym może więc niektórym osobom wydawać się nie na miejscu. Bo przecież krytykuje się na minimalistycznych blogach reklamy, marketing itp.
Tak, jak niektórym wydaje się niestosowne, być może słusznie, że bloger czy blogerka piszący o minimalizmie przyjmuje propozycje wystąpienia w mediach, rozmawia z dziennikarzami, wdzięczy się do obiektywu. Bo to parcie na szkło, chęć zysku, próżność... Pojawia się czasem nawet przekonanie, że zapewne za każde pojawienie się w mediach dostaje się iście „holyłódzkie” gaże na miarę co najmniej Kasi Cichopek, więc wiadomo, na kasę każdy poleci. Sprzeda się, mówiąc krótko, jak salceson po świniobiciu.
Nawet samo już pisanie bloga wydaje się być gwałtem na minimalizmie. Bo przecież ma to być postawa skromna, cicha, nieszukająca poklasku i blichtru (piszę to bez żadnej ironii, niechaj to będzie jasne). Sprawa jest więc dyskusyjna. Może lepiej byłoby posiedzieć sobie cichutko w kąciku, medytować, czytać Thoreau, patrzeć na sosny, zamiast wypisywać jakieś pseudofilozoficzne bzdety po internetach, bujać się na prawo i lewo po mediach i robić z siebie OMC (o mało co) celebrytę? Prawda?
Inni jeszcze pomstują na modę na minimalizm, jak inna anonimowa osoba komentująca, tym razem pod wywiadem z D. Loreau: czuję
przygnębienie. zawsze byłam uważana za dziwaczkę, bo: nie mam
n-k, mam za to fb; mam kilkoro przyjaciół i 'luźnych' znajomych;
trochę fajnych ubrań ( i tylko kilka par butów na cały rok ;) ),
książek, drobiazgów, mebli... a teraz nagle wszyscy dookoła robią
wielkie wow i pozbywają się znajomych, rzeczy , mebli... nagle
odkryli nowe spojrzenie na świat mimo, że ja tak żyję odkąd
pamiętam, prawie 20 lat. pytanie tylko- ile to potrwa, ta nowa moda
?
Przyznam, że tej wypowiedzi akurat nie rozumiem, podobnie jak innych w tym duchu, bo cóż jest takiego przybijającego w pewnej modzie, która przecież niczego złego nie przynosi, poza tym, że niektórzy robią porządki w szafach, a inni starają się mieć ciut więcej wolnego czasu. Może im z czasem przejdzie, może nie, czemu to jednak komuś aż tak wadzi, że już nie może czuć się tak bardzo oryginalny jak niegdyś?
Każdy żyje jak umie, że tak zacytuję. Nie bulwersuje mnie moda na minimalizm, bo w ogóle niewiele rzeczy mnie bulwersuje. Ani nie gorszę się używaniem przymiotnika minimalistyczny we wszystkich możliwych kontekstach, chociaż przyznaję, czasem śmieszy. Natomiast jestem całkowicie przekonana, że dla wielu osób to podejście, o którym być może usłyszały po raz pierwszy dzięki wspomnianej modzie, jest ważnym narzędziem, nie tylko przejściowym kaprysem. Jednym minie, drugim zostanie. Moda jako taka przeminie na pewno, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości.
Chciałabym jednak, żeby po tej modzie zostało coś więcej niż tylko przelotne wspomnienie. Chciałabym się do tego przyczynić. Do zmiany w sposobie myślenia choćby paru osób, może więcej niż paru. Nie wierzę w wielkie rewolucje, ale w minirewolucyjki na skalę domową, jedno- czy kilkuosobową tak. Nie wierzę w to, że minimalizm może zmienić świat, ale wiem, że może zmieniać mikroświaty.
Nie oglądam się na innych. Wiem, co robię i dlaczego. A także z kim. Wiem, czemu służy pisanie tego blogu, praca nad książką, współpraca ze wspomnianą firmą, przyjmowanie propozycji od mediów (bynajmniej nie wszystkich, zaznaczam, selekcja jest).
Wszystkie te działania biorą się z chęci dzielenia się pomysłami na to, jak można żyć inaczej. Świadomiej, przyjemniej, prościej. Chciałabym zarażać rozsądnym stosunkiem do konsumpcji, umiłowaniem umiaru, radością życia. Podobno czasem mi się to udaje.
Nie zawsze są to złote myśli godne spisywania na kamiennych tablicach (z wysuniętym z wysiłku językiem, a jakże), ale z Waszych reakcji i wielu bardzo ciepłych słów, które przekazujecie pod moim adresem, wnoszę, że te zapiski niejednej osobie się przydały. A z kolei ja nieraz dowiedziałam się od Was rzeczy ważnych, ciekawych, inspirujących. Jeśli mogę dotrzeć do większej liczby czytelników, tym bardziej się cieszę. Chociaż zapewne nie kieruje mną wrodzona skromność, lecz jej całkowity, bezwstydny, bezczelny brak... A jeśli gdzieś tam czasem pojawi się jakiś mały profit finansowy, może być jeszcze przyjemniej, bo dzięki temu mogę mieć więcej czasu na pisanie.
Jeśli ktoś uważa, że nie powinnam (lansować się, pojawiać tam czy ówdzie, współpracować z tym czy tamtym) - cóż, jego prawo. Może nawet ma trochę racji, ze swojego punktu widzenia. I dobrze, że o tym pisze, solidna łyżka dziegciu zawsze się przyda. Chociaż wolałabym bez anonimów. Naprawdę podpisanie się choćby przydomkiem wyniesionym jeszcze ze żłobka wiele zmienia, jeśli chodzi o, nazwijmy to umownie, poziom sympatyczności dyskusji...
Zdanie innych jest ich zdaniem. Mogę wysłuchać, nie muszę się zgadzać.
Grunt, że ja nie czuję skrępowania, patrząc sobie w oczy w lustrze, bo cokolwiek robię, robię to w zgodzie ze sobą. W wyniku przemyślanych decyzji.
Na to akurat jestem bardzo wyczulona. Z poważaniem, Wasza Różowa Miss P.