Przejdź do głównej zawartości

Kontrolera jakości życia zatrudnię od zaraz

Temat jakości życia chodzi mi po głowie już od dawna. Patrzę na nią inaczej niż ekonomiści, którzy określają jej poziom na przykład na podstawie poziomu PKB w przeliczeniu na mieszkańca. 
Specjaliści robią swoje, bo rozpatrują makroskalę i potrzebują mierzalnych parametrów. Wolałabym jednak porozmawiać o jakości życia inaczej, bez cytowania liczb i takich wyrażeń jak „parytet siły nabywczej” czy wspominania o stabilności politycznej. 


Jakość życia na co dzień, z punktu widzenia zwykłego człowieka. Czym się objawia? Ekonomiści w swojej ocenie biorą pod uwagę rozmaite czynniki, na które jednostka jako taka nie ma bezpośredniego dostrzegalnego przez nią wpływu (np. PKB na osobę, stabilność polityczna i bezpieczeństwo, bezpieczeństwo zatrudnienia, klimat i geografia, wolność polityczna, by wymienić tylko parę). W takim ujęciu o jakości naszego życia decydują w znacznej mierze czynniki zewnętrzne, których zmienić zazwyczaj nie mamy jak. Chyba, że postanowimy wyjechać do kraju, gdzie te okoliczności są korzystniejsze.

Jednak przecież na codzienność składa się mnóstwo elementów, które w sporym stopniu są zależne od nas samych i których oddziaływanie odczuwamy na każdym kroku. I w mikroskali kryteria oceny jakości życia mogą być zupełnie inne niż wskaźnik rozwodów w skali kraju czy poziom PKB. 

Gdybym miała wymienić moje osobiste kryteria jakości życia, niewiele z nich pokrywałoby się z tymi wymienianymi przez specjalistów od ekonomii. 

Bo na przykład jednym z podstawowych kryteriów tej jakości jest dla mnie dobre fizyczne samopoczucie na co dzień. Brak choroby, wyspanie się, brak dolegliwości bólowych, dziwnych zachowań ze strony układu trawienia, stanu rozbicia i zmęczenia. Poczucie, że wszystko dobrze działa, nic się nie zacina, nie boli i nie szwankuje. Podstawa - regularne posiłki i sen.

Brak nadmiernego pośpiechu i stresów. Ani jednego, ani drugiego całkowicie wyeliminować raczej się nie da, zresztą po co, w pewnych dawkach mogą nawet być przydatne, ale gdy żyjemy w zbyt dużym stresie, za szybko, skutki odbijają się na punkcie pierwszym, czyli samopoczuciu. 

Pozytywni ludzie naokoło. Wbrew pozorom jest ich o wiele więcej niż się wydaje. Negatywnych należy odsuwać na bezpieczną odległość i wytrenować sobie odporność na nich. Też są nie do uniknięcia, ale można nauczyć się ich nie zauważać. Bądź zauważać jako ciekawostkę przyrodniczą i przyglądać się im z zaciekawieniem. Nie dopuszczać tylko do tego, by mieli nad nami władzę. Czasem nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to my sami pozwalamy im robić sobie krzywdę, tłamsić się i poniewierać. 

Poukładane życie rodzinne. Nie chodzi mi o to, czy jest się w stałym związku, czy też nie, lecz o brak nierozwiązanych konfliktów z najbliższymi: rodzicami, rodzeństwem, bliższymi krewnymi, zadawnionych nieporozumień, żalów z przeszłości. Poczucie, że w razie czego ma się chociaż jedną osobę w rodzinie, do której można zadzwonić o każdej porze dnia lub nocy, wpaść znienacka, powiedzieć: wiesz, właśnie świat zawalił mi się na głowę, zrób mi proszę herbaty. A ona/on nie powie: a nie mówiłam? Trzeba było mnie słuchać...

Uporządkowane sprawy materialne i finansowe. Czyli stabilność finansowa, brak zadłużenia, a jeśli jakoweś, to w granicach możliwości szybkiej spłaty. Jednak zdecydowanie lepiej brak. Zamiast tego oszczędności. 

To w moim odczuciu jest poziom bazowy. Cokolwiek uda się osiągnąć ponad to minimum, to dodatkowy plus, ale już na tym etapie można stwierdzić, że jest nieźle. Na ekranie komputera wydaje się, że to niewiele, ale przecież wielu ludziom to „niewiele” wydaje się niemal nie do osiągnięcia. 

Moje upraszczanie życia polegało między innymi na dążeniu do realizacji poszczególnych punktów z powyższej listy. Eliminacji chaosu, stresu, dolegliwości fizycznych, pośpiechu, konfliktów, zadłużenia. Udało się. Kontrola jakości daje wynik pozytywny. W skrócie powiedziałabym więc, że proste życie = życie dobrej jakości. 

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian