Przejdź do głównej zawartości

Niezarastające grządki

Ten blog ma być jest pochwałą prostoty we wszystkich jej wydaniach. W założeniu ma również służyć dzieleniu się z innymi myślami na temat minimalizmu i sposobów jego wdrażania. Zdaję sobie sprawę, że będąc na etapie, na którym proste życie jest dla mnie codziennością, zdarza mi się czasem zapominać o tym, z jakimi trudnościami mogą spotykać się osoby dopiero stawiające pierwsze kroki na tej drodze. 

Uświadomiłam sobie jakiś czas temu, że blogi o prostocie lub minimalizmie nie są potrzebne osobom, które już dokonały zmian, uporządkowały swoją przestrzeń, życie i myśli. Ci ludzie nie mają już potrzeby czytać o prostym życiu, bo po co? Szkoda czasu i sił, mają lepsze rzeczy do roboty... Wprawdzie wśród stałych Czytelników Prostego blogu są też osoby, które zaglądają tutaj z czystej sympatii, co jest bardzo miłe, ale jednak większość z Was, jak niejednokrotnie zaznaczaliście, potrzebuje konkretów. Wskazówek, porad, relacji z osobistych doświadczeń, podpowiedzi, zachęt. Nie opisów, jak bardzo fantastycznie żyje mi się prosto, ale podpowiedzi, jak samemu do tego dojść. 


Dlatego, jak sygnalizowałam niedawno, wracam do spraw, które sprawiają największą trudność po drodze do prostego życia, zamiast opowiadać o tym, jak dobrze mi jest, gdy już tę prostotę osiągnęłam. Myślę, że ma to sporo sensu, skoro mogę podzielić się spostrzeżeniami zebranymi w ramach kilkuletnich już doświadczeń.

Porozmawiajmy więc dzisiaj o chyba największym wyzwaniu - o zmianie stosunku do spraw materialnych. Zdarzało mi się trafiać na relacje osób, które opowiadały, że jakiś czas temu przeżyły krótką fascynację minimalizmem, zrobiły wtedy dość radykalną czystkę w swoim otoczeniu, pozbyły się mnóstwa zbędnych rzeczy, a po pewnym czasie okazało się, że wróciły do punktu wyjścia. Zamiast tamtych rzeczy pojawiły się inne, równie niepotrzebne. 

Spotykam także stwierdzenia: nauczyłam się pozbywać, ale wciąż nie umiem powstrzymać się przed nabywaniem, ciągle czuję silne pragnienie kupowania, nowości, zmiany. Z jednej strony ubywa, ale z drugiej strony wciąż przybywa. 

Takie historie pokazują, że dana osoba wciąż ślizga się po powierzchni problemu, przekłada rzeczy z miejsca na miejsce, ale nadal ma do nich taki sam stosunek. Szuka w nich tego, czego powinna poszukać w sobie. Radości, szczęścia, piękna, miłości... Nadal zwrócona jest na zewnątrz, zamiast ku swojemu wnętrzu.

Jak to zmienić? Codzienną wytrwałą pracą u podstaw. 

Zalecenie, z którym można się spotkać w książkach i na blogach o minimalizmie, aby codziennie pozbywać się jednej rzeczy, może wydawać się radykalne. Ma jednak swój sens, zwłaszcza na początku, gdy wiemy, że mamy stanowczo zbyt wiele i nie jest nam z tym dobrze (zakładam, że w przeciwnym wypadku nie interesuje nas w ogóle ta droga...). Dzięki tym małym, ale powtarzanym na co dzień krokom, powoli posuwamy się do przodu, a jednocześnie ćwiczymy rozpoznawanie tego, co niepotrzebne i uczymy się z tym balastem rozstawać z coraz większą swobodą i bez zbędnych emocji. 

Z czasem dochodzi się do etapu, gdy codzienne oczyszczanie przestrzeni traci sens, bo nie ma jej już z czego oczyszczać, ale to nie dzieje się w ciągu kilku tygodni. Gdy tak się stanie, nadal od czasu do czasu będzie się dokonywać okresowych przeglądów stanu posiadania i dostosowywać go do aktualnych okoliczności (wszak wszystko się zmienia, nasze potrzeby i życiowa sytuacja również), ale na pewno nie będzie to konieczne każdego dnia czy nawet co tydzień. 

Zdjęcie - Monika Solecka


Wyplewiliśmy nasze grządki, ale nie chcemy, by z powrotem zarosły chwastami. Jeśli nie chcemy z nimi nieustannie walczyć, trzeba ćwiczyć opieranie się pokusom. Kupowanie i gromadzenie dostosowane do potrzeb. 

Stali Czytelnicy pamiętają, jak pisałam o tym, że nie chodziłam na zakupy (np. odzieżowe), bo przez pewien czas ćwiczyłam niekupowanie. Nie było innego wyjścia, bo opanowana wcześniej zakupoholizmem nie potrafiłam odróżniać zachcianek od potrzeb. Ochłonięcie z tego amoku, wyleczenie się z obłędu wymaga czasu. Niechodzenia po galeriach. Pożegnania z podziwianiem wystaw. Omijania wyprzedaży. Wszystkich miejsc, gdzie potencjalnie mogłoby się stracić nad sobą kontrolę. Niebuszowania po internecie, np. po blogach czy witrynach, gdzie coś mogłoby wpaść w oko i zakrzyknąć KUP MNIE! TERAZ! MUSISZ MNIE MIEĆ! Prowadzenia listy planowanych zakupów. Dyscypliny.

Długo to trwało i nie twierdzę, że zawsze było łatwo. Były wzloty i upadki, na szczęście upadków mniej, a z czasem wcale. Od dawna nie czuję się już jak alkoholik na odwyku, który nie może nawet powąchać alkoholu, bo mógłby wpaść w ciąg i wytrzeźwieć dopiero po kilku tygodniach. Koniecznym było pobycie się starych nawyków, przemyślenie stosunku do konsumpcji, do zakupów, do pracy i pieniędzy. Tego, co chcę z nimi robić, a czego nie. 

Zawsze, gdy pojawia się pragnienie posiadania czegoś nowego, stają mi przed oczami te setki rzeczy, których pozbyłam się dlatego, że wcześniej nie przemyślałam sobie dostatecznie ich zakupu. Ulegałam kaprysowi, nastrojowi chwili, impulsowi. Tak łatwo jest kupić, a tak trudno potem jest znaleźć nowego właściciela dla niepotrzebnej rzeczy! A przede wszystkim każda wydana złotówka to przecież chwila mojego życia, cząstka mojej energii, czas i siły poświęcone na zarabianie. Nie chcę trwonić siebie. 

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian