Znałam samo zjawisko, ale nie wiedziałam, że w języku japońskim istnieje na nie specjalne określenie. „Tsundoku” czyli kupowanie książek i pozostawianie ich nieprzeczytanych, zazwyczaj poprzez ułożenie ich na półkach lub na podłodze wraz z innymi nieprzeczytanymi książkami.
![]() |
Zdjęcie stąd |
Wydaje się, że to dość powszechny zwyczaj. Jeszcze parę lat temu był również moją zmorą. Książki - jedyne dobra, które kupowałam zupełnie bez wyrzutów sumienia. Obietnica nowych światów, przygód, wypraw na nieznane lądy i odległe planety, znajomości z niezwykłymi ludźmi, przeżywania historii, które w rzeczywistości nigdy nie mogłyby się wydarzyć. Jak można sobie tego odmawiać? Czy naprawdę istnieją ludzie, którym nigdy nie zdarzyło się nie przespać nocy z powodu tak wciągającej książki, że po prostu nie da się jej odłożyć?!
Pełne regały. Frustrująco przepełnione. Miały dawać poczucie bezpieczeństwa, pewność, że nigdy nie zabraknie lektury. Oprócz kupowania znosiłam też do domu naręcza tomów wypożyczonych z bibliotek, tylko po to, by po paru tygodniach - nieprzeczytane - odnosić z powrotem. W księgarni czułam się jak dzieciak w fabryce czekolady - chcę to wszystko! Dużo tego wszystkiego!
Niestety z przeczytanych książek niewiele zapamiętywałam, nawet z tych, które w chwili czytania wydawały mi się niezwykle cudowne i fascynujące. Przepływały przeze mnie, jakby nie pozostawiając śladu. Pozostawało uczucie niedosytu, pragnienie pochłaniania kolejnych. Głód słowa, głód wrażeń. Ten sam, który pchał do kolejnych podróży, zawierania kolejnych znajomości, pragnienie, by mieć i przeżywać więcej, mocniej, dalej, bardziej kolorowo.
Nie zapamiętywałam książek, podobnie jak niewiele pamiętałam z obejrzanych filmów, odbytych podróży, usłyszanych historii. Zostawało ogólne wrażenie, świadomość, że było całkiem miło i fajnie. Ale szczegółów jakoś brakowało.
Nienasycenie, które pcha do gromadzenia wciąż i wciąż. Czytanie, przeżywanie, podróżowanie, poznawanie nie przynoszą ulgi, nie dają ukojenia. Poczucie wewnętrznej pustki nie znika, a wręcz przeciwnie, narasta, pogłębia się.
Pisałam już kiedyś o nienasyceniu i o tym, jak ono ustaje. O przyswajaniu, dostosowanym do możliwości poznawczych, o dobieraniu doznań do potrzeb, o przyzwoleniu na zmianę, jaką niesie ze sobą świadome przeżywanie lektury, podróży czy spotkania. Doświadczanie go całym sobą. Jednak to nie wszystko.
Jest jeszcze dyscyplina. Ćwiczenie woli, tak bardzo współcześnie nielubiane. Starożytny wymysł. Po co się ograniczać, skoro można mieć wszystko i jeszcze dwa razy więcej?
Gdyby nie narzucanie sobie dyscypliny, samoograniczanie, ćwiczenie woli, pewnie stosy książek do przeczytania, teraz już głównie w wersji elektronicznej (ale przecież elektroniczne tsundoku też istnieje), nadal rosłyby bez końca. Co gorsza, na czytniku książek można zmieścić kilka tysięcy tomów, więc nie ma nawet tych ograniczeń, które narzucają fizyczne możliwości przechowywania - pojemność półek, regałów, podłogi...
Nie odwiedzam księgarni, jeśli nie mam w planach konkretnego zakupu. Nie zaglądam bez powodu na strony sklepów z e-bookami. Nie wertuję katalogów nowości. A nawet jeśli widzę, że pojawiła się na rynku jakaś interesująca mnie pozycja, nie kupuję jej, dopóki mam co czytać. Mogę ją obejrzeć, przewertować i odłożyć na półkę w księgarni. Lub opuścić stronę sklepu, nie klikając przycisku „do koszyka” lub „kupuj teraz”.
Owszem, zawsze czeka kilka książek w kolejce, na mojej „prawdziwej” lub elektronicznej półce, ale jeśli z jakiś nieokreślonych bliżej przyczyn na którąś z nich nie mam ochoty przez dłuższy czas, oddaję ją w lepsze, bardziej zainteresowane ręce (lub usuwam z czytnika). Co więcej, zdarza mi się zacząć lekturę, stwierdzić, że nie warto jej kończyć, a następnie pozbyć się książki. Coraz bardziej szkoda mi czasu i uwagi. W takim wypadku wolę wrócić do jednej z ulubionych książek, zamiast czytać coś, co mnie nie interesuje, nie porywa, niczego nie wnosi.
Nie przeczytam wszystkich książek świata.
Zresztą, zdarzyło mi się spotkać mądrych i szczęśliwych ludzi, którzy nigdy nie przeczytali ani jednej książki, oraz takich, co przeczytali ich tysiące, a nadal pozostają nieszczęśliwi, smutni, zagubieni, a nawet źli.
Prawdziwa mądrość nie płynie z książek, filmów ani podróży. Trzeba szukać jej w sobie, a to, co znajdujemy na zewnątrz, ma tylko pomóc ją odnaleźć.