Przyplątało się do mnie to stare hasło, kojarzące się z zabawą w oszczędzanie, nazywaną Szkolną Kasą Oszczędności. Nie wiem dlaczego akurat październik został wybrany jako czas szczególnego skupienia uwagi na tej kwestii, chociaż można się doszukać w tym pewnej logiki. Zazwyczaj o tej porze roku jest się już po wakacjach (wydatki), gdybym miała dzieci, we wrześniu trzeba by je było wyprawić do szkoły (znów wydatki), a w nieodległej perspektywie majaczy koniec roku, czyli w większości domów różne mikołaje, święta i prezenty (nie zgadniecie, co to zwykle oznacza... Tak! wydatki!). Czyli nawet ma to sens. W październiku myślimy o oszczędzaniu, korzystając z krótkiej przerwy między okresami zwiększonego wydawania.
Świnka pożyczona stąd |
Oczywistym jednak jest, że jeden miesiąc nie wystarczy na zbudowanie rezerw i uporządkowanie swoich finansów. A myśleć na ten temat, zdobywać konieczną wiedzę i umiejętności zarządzania pieniędzmi trzeba nie tylko na jesieni.
Poradników i wskazówek na temat technik i metod oszczędzania znajdziecie bez liku, podobnie jak stron internetowych. Także na blogach o minimalizmie często przewija się ta problematyka: chociażby na Wystarczy mniej, Wolnym być czy na blogach Remigiusza. Czyli nie ma kłopotu ze zdobyciem narzędzi do gospodarowania pieniędzmi i innymi zasobami. Nie trzeba długo i daleko szukać. Dysponować narzędziami to jednak trochę za mało, gdyby to wystarczyło, na świecie nie byłoby zapewne ludzi w długach i kłopotach finansowych. Trzeba jeszcze chcieć i uwierzyć, że a) warto; b) da się, nawet przy małych dochodach.
Z tą wiarą, że warto oszczędzać i że trzeba to robić, niezależnie od poziomu dochodów, było u mnie przez większą część życia słabo. Z natury nie jestem oszczędna, a nawet zdarzały mi się epizody rozrzutności. Należę do tych osób, które potrafią wydać tyle, ile zarobią, niezależnie od tego, jak duża byłaby to suma. Są tacy ludzie, których pieniądze „jakoś się nie trzymają”. Tak, to ja. Pokryta niewidzialną powłoką, od której pieniądze się odklejają, odpadają, gubią się po drodze. W portfelu mam pewnie niewidoczny otwór, przez który wszystko wycieka...
Może nierozsądne wydawanie wynikało ze skromnych warunków bytowych w dzieciństwie, pewnie próbowałam sobie to w jakiś sposób zrekompensować. Jak nuworysz, który gardzi oszczędnością, bo przecież nie po to się dorobił, żeby teraz sobie czegokolwiek odmawiać. Zawsze trochę obawiałam się oszczędzania, bo wydawało mi się zbyt bliskie skąpstwa. Wyrzeczenia, odmawianie sobie przyjemności, rezygnacja z tego, co się lubi, niepotrzebne utrudnienia - wyobrażałam sobie, że tak wygląda życie człowieka oszczędnego.
Gdzieś po drodze dotarło do mnie, że głupio myślę. Pomógł w tym minimalizm, dążenie do uproszczenia życia. Cóż bowiem bardziej komplikuje życie niż źle zarządzane finanse? Brak rezerw i życie od wypłaty do wypłaty prędzej czy później skończą się katastrofą, wystarczy nieprzewidziane zdarzenie losowe, choroba, wypadek, dłuższa przerwa w pracy - i robi się nieprzyjemnie.
Jeśli nigdy się nie umiało oszczędzać, początki są trudne. Pierwszym etapem było nauczenie się, by nie wydawać więcej niż się zarabia. Przestać zachowywać się tak, jakby pieniądze mnie parzyły (jak trafnie pisze autor blogu Wolnym być). Finansowe przedszkole, można powiedzieć. Od czegoś trzeba było jednak zacząć. W miarę zmieniania nawyków konsumpcyjnych zmieniało się też moje podejście do finansów. Zrozumiałam, że nie tylko nie chcę trwonić tego, co zarabiam, ale też potrzebuję nauczyć się odkładać - na konkretne cele (np. wakacje, zakup płaszcza, emerytura), ale też na fundusz rezerwowy, na rozmaite nieplanowane sytuacje, które wymagają zabezpieczenia finansowego.
Wciąż tego się uczę, raz jest lepiej, raz gorzej - z tymi rezerwami. Nie od razu przecież Kraków zbudowano, wiem, że najważniejsza jest świadomość. Tego, co się ze swoimi pieniędzmi robi, a czego robić się nie powinno. Kiedy można pozwolić sobie na przyjemności, a kiedy trzeba sobie na nie założyć szlaban i szukać takich, które nie wiążą się z wydatkami. A gdy jest już świadomość, kolejnym krokiem jest przełożenie jej na konkretne zachowania, dzięki którym łatwiej jest oszczędzać, a rezerwy rosną zamiast topnieć.
Oszczędzanie, jak wszystko inne, zaczyna się w głowie. Dopóki nie zmieni się podejścia do pieniędzy, nie ma szans na to, by rozsądnie nimi gospodarować. Nie tylko trzeba znać swoje priorytety, odróżniać potrzeby od zachcianek, świadomie podejmować decyzje zakupowe, finansowe, konsumpcyjne, ale przede wszystkim narzucić sobie dyscyplinę. No tak, znowu mówimy o dyscyplinie, nikt nie lubi tego słowa (albo mało kto), ale jednak z czasem dociera do mnie, że bez niej trudno mówić o powodzeniu w jakiejkolwiek dziedzinie, w realizacji wszelkich planów.