Dopada Was czasem żądza posiadania? Albo nabycia czegoś? Zdarza się Wam czasem „ciężko zachorować” na jakąś rzecz? I co wtedy robicie - poddajecie się czy opieracie temu przemożnemu pragnieniu?
Przyznaję, że mi się zdarza, o wiele rzadziej niż dawniej, ale wciąż bywa, że coś wpadnie w oko i jakoś z niego wypaść nie chce. Ściślej mówiąc, nie przydarza mi się już owo „chorowanie” na chęć zakupu, ale owszem, czasem coś bardzo mi się spodoba. Nie, nie tracę już głowy, nie wyciągam ochoczo portfela z kieszeni ani też karty kredytowej, ale całkiem zwyczajnie pojawia się chęć, by dany przedmiot stał się moim.
Parę lat temu od razu bym się poddała, uznając, że nie warto się opierać. Tak przyjemnie jest przecież ulegać pokusom!
A teraz? Mówiąc obrazowo, staję obok i przyglądam się sobie. I dochodzę do wniosku, że to bardzo śmieszne jest, tak pragnąć rzeczy. Przekomiczne. Śmieję się więc sama z siebie i z tego, że tak bardzo zapragnęłam... sukienki? Kawałka materiału i kilku guzików? Naprawdę? Chyba żartujesz, kochana!
Ludzie, którzy pragną przedmiotów, są naprawdę zabawni. Tak samo zresztą śmieszy mnie, gdy łapię się na zbyt długim dywagowaniu, czy dany przedmiot jest mi jeszcze potrzebny, czy też już nie.
Takie sytuacje bawią mnie niezmiernie, bo są dowodem, że wciąż jeszcze zdarza mi się wiązać z rzeczami emocje, na które one moim zdaniem wcale nie zasługują. Traktowanie ich w kategoriach emocjonalnych zaciemnia obraz, sprawia, że przestaje się patrzeć na nie w sposób racjonalny.
Gdy wyłącza się emocje, a włącza rozsądek, okazuje się, że nie ma się nad czym zastanawiać. Jeśli człowiek jest świadomy swoich celów i potrzeb, wie, czy dana superpiękna i superwspaniała rzecz zasługuje na uwagę, kupno, przechowywanie albo zapakowanie do walizki w podróż. Czy też lepiej zostawić ją na sklepowej półce albo oddać bliźniemu, zależnie od przypadku.
Znika pożądanie, znikają sentymenty. Pojawia się trzeźwa ocena. Dobrze jest się pośmiać z samej siebie...
P.S. Ćwiczę pisanie krótkich wpisów.