Niniejszy wpis wykluwał się już tydzień temu, ale zasypały mnie zlecenia tłumaczeniowe, tak czasem bywa. Pary w klawiaturze już na blogowanie nie starczyło. Może to jednak i dobrze, w międzyczasie emocje pewnie opadły. Bo nie zakończyliśmy tematu emocji związanych z rzeczami, który wzbudził... znaczne emocje. Przynajmniej u części czytelników. Wciąż zachodzę w głowę, dlaczego aż takie.
Wydawało mi się bowiem, że blog ten, podobnie jak i inne związane z prostotą czy minimalizmem, odwiedzają ludzie, którym temat racjonalnego podchodzenia do przedmiotów jest nieobcy, a może i nawet uznają go za nieco oklepany. Nie pierwszy to przykład, że nie należy za bardzo opierać na tym, co się człowiekowi wydaje, bo można się bardzo mylić. Podobnie wydawało mi się, że czymś niemal oczywistym w tych kręgach jest, że minimalizm nie wyklucza hobby i pasji, a wręcz przeciwnie. I że dla sympatyków tego podejścia potrzeba piękna i estetyki nie wymaga dodatkowego tłumaczenia i podkreślania, jak bardzo jest ważna, a im mniej się ma przedmiotów, tym większą przywiązuje się wagę do tych właśnie aspektów, oprócz jakości i funkcjonalności rzecz jasna. A wszystkie te tematy często przewijały się w komentarzach, tak, jakbym robiła na nie jakieś zamachy. Na piękno, dobro i miłość (oraz słodkorożce).
I od razu zastrzegam, bo znowu mi się dostanie, że źle znoszę krytykę i takie tam: nie mam do nikogo pretensji, że mi się niewłaściwie wydawało. Mój problem. Na nikogo się nie obrażam ani nie denerwuję. Stwierdzam fakty. Dochodzę po prostu do wniosku, że blogowanie ze zbyt małą częstotliwością prowadzi do tego, że się autorce (mi w tym wypadku) lub autorowi tylko wydaje, że czytelnicy wiedzą, co mu w głowie siedzi, a przecież oni tam wglądu nie mają. Rzadkie wpisy nie odzwierciedlają jak widać dostatecznie jasno toku mojego myślenia, w międzyczasie niektóre tematy dla mnie stały się oczywiste, ale przecież Wy, moi czytelnicy, nie chodzicie za mną krok w krok i nie czytacie mi w myślach.
Nie ma co jednak dłużej się nad tym rozwodzić, bo niczemu to nie służy. Wróćmy za to do tego, jak z emocjami związanymi z rzeczami (posiadaniem ich lub nabywaniem) jest lub może być. Napisałam, że dążę do zachowania dystansu (do rzeczy), aby emocje nie zaciemniały mi obrazu, nie zakłócały racjonalnego osądu. Wy słusznie zauważyliście, że całkowicie emocji w związku z rzeczami wyeliminować się nie da (nie da się, zaiste). Jednak w argumentacji pojawiło się podejście, które nazwałabym zero-jedynkowym, wszystko albo nic. Niektórzy komentujący bulwersowali się, że wyłączanie emocji w odniesieniu do rzeczy oznacza, że nasze życie w ogóle zostanie z nich wyzbyte, że tak nie można, bo emocje to rzecz ludzka. A jak nie ma emocji, nie ma też i piękna. I że jak będzie się tak podchodzić, to dojdziemy do etapu, gdzie posiada się tylko jakieś absolutne minimum rzeczy, brzydkich i siermiężnych, oraz nie ma się hobby z obawy przed rzeczami. Daleko to idące wnioski, bardzo daleko.
Gdy argumentowałam, że nawet gdyby (hipotetycznie - raczej w praktyce niewykonalne) wyrzec się wszelkich emocji związanych z przedmiotami, pozostaje jeszcze całe nieskończone mnóstwo odczuć niezwiązanych z rzeczami (podobnie jest z pięknem, którego nie trzeba przecież szukać wyłącznie w przedmiotach), pojawił się kontrargument, że tak, ale przecież i tak, by czuć te emocje o podłożu niematerialnym, trzeba mieć określone rzeczy, dobra, dom, pieniądze na koncie itd., po to chociażby, by mieć gdzie mieszkać, podróżować, zakładać rodzinę... No tak, ale kto tu mówił cokolwiek o nieposiadaniu? Ja na pewno nie.
Dochodzimy do sedna sprawy - do życia potrzebujemy rzeczy. Dóbr materialnych. Nie posiadając ich wcale, albo lepiej mówiąc, nie mając ich do dyspozycji (przecież posiadanie nie jest jedyną możliwą opcją), nie będzie się w stanie normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Ale owe dobra nie są przecież celem, tylko narzędziem. Nie żyje się po to, by gromadzić ładne fanty, tylko gromadzi się, nabywa i posiada rzeczy, po to, żeby te rzeczy na różne sposoby nam służyły i ułatwiały egzystencję. By mieć gdzie mieszkać, co jeść, mieć co na siebie włożyć. By zapewnić byt osobom, za które odpowiadamy. Spełniać swoje i innych potrzeby. Realizować zupełnie przyziemne i bardzo wzniosłe cele. Rzeczy są narzędziami do realizacji celów. Do życia.
Pytanie zasadnicze: czy narzędzia dobiera się na podstawie emocji? Czy dobry młotek to taki, który krzyczy „musisz mnie mieć, bo wyprodukował mnie modny producent i jestem w promocji”, czy taki, który dobrze leży w dłoni, jest odpowiednio wyważony i ułatwia pracę, a przy tym, czemu nie, jak najbardziej, jest estetycznie wykonany? I za to się go lubi, a nawet uwielbia. Za całokształt tego, jak dobrze pasuje do naszych potrzeb.
Oceny przydatności każdego narzędzia - od młotka po samochód i dom - najlepiej dokonywać na chłodno. Emocje zostawić sobie na sam koniec. Jak trafnie ujął to mój Mąż: gdy kupujesz samochód, najpierw oceniasz, czy w ogólne jest ci potrzebny. A jeśli tak, to do czego, jaki duży, z jakimi wyposażeniem. Potem zastanawiasz się nad kwestiami technicznymi: osiągami, zużyciem paliwa, wielkością, bezpieczeństwem, spalaniem. A dopiero na ostatnim etapie o ostatecznym wyborze między dwoma konkretnymi modelami odpowiadającymi podobnie naszym potrzebom mogą zadecydować kolor, uroda nadwozia i np. felgi albo kształt lusterek. I szeroko rozumiana „słitaśność”.
Potrzeby i cele, ale przede wszystkim strategia osiągnięcia tych celów. Ostatnio jest moim ulubionym pojęciem. Sporo pisał kiedyś o strategiach autor niedostępnego już blogu Notatnik minimalisty, o ile pamiętam opierał się na chińskim dziełku Sztuka wojenna Sun Zi. Jednak aczkolwiek bardzo ciekawe były to wywody, nie trafiało do mnie czysto męskie potraktowanie strategii w kontekście wojennym. Dla mnie wojna to męski świat. Mądre dzieło chińskiego stratega stoi na półce mojego Męża, parę razy próbowałam się z nim zmierzyć (z dziełem, nie z Małżonkiem), ale to nie moje klimaty. Nie postrzegam życia jako wojny ani szeregu bitew do wygrania, strategie wolę widzieć w ich pokojowym wymiarze. Jako przemyślany plan działania w celu osiągnięcia określonego celu.
Właściwie na całe życie można patrzeć przez pryzmat różnych strategii. Od konstruowania garderoby, przez gotowanie obiadów i pakowanie walizek, na wychowywaniu dzieci i wyborze miejsca zamieszkania kończąc. Od spraw malutkich, drobnych i codziennych po te wielkie, ważne i długoterminowe. Estetykę, piękno i cenne rodowe pamiątki też można postrzegać w kontekście strategicznym. Temat to szeroki i na pewno nie na jeden wpis, może więc porzućmy już „emocje związane z emocjami” i przejdźmy do rozmowy o strategiach, co Wy na to?