Przejdź do głównej zawartości

Potęga prostoty

Miałam pisać o strategiach, ale strategia nie zając, nie ucieknie. Pomyślałam, że lepiej napiszę o tym, dlaczego minimalizm zaczyna niektóre osoby denerwować. 

Joanna Glogaza, autorka bloga Style Digger, zamieściła u siebie bardzo ciekawą i mocno krytyczną recenzję Sztuki prostoty. Joanna jest bardzo rozsądną i mądrą dziewczyną, podoba mi się jej zdrowe spojrzenie i to, że nie podąża za ogólnymi ochami i achami. Dostrzega pozytywne przesłanie, ale wytyka książce Dominique Loreau te wszystkie cechy, które denerwują także i mnie, i nie tylko mnie, bo wielokrotnie spotykałam się na różnych blogach z podobnymi opiniami na jej temat. Przeczenie sobie, pretensjonalność, autorytarny ton, narzucanie nieraz dziwnych i wyssanych z palca pomysłów (jak smarowanie się oliwą dla... zwiększenia elastyczności kości, to moja ulubiona rewelacja). Nie raz śmialiśmy się przecież z tych słynnych białych majtek, nakazu używania białej pościeli, osobliwych poglądów dietetycznych i innych podobnych kwiatków. 
Joanna słusznie nawołuje, by nie traktować tej pozycji jako świętej księgi, nie przyjmować jej bezkrytycznie i ma całkowitą rację. Ale nikt z nas - ani ja, ani Wy, moi Czytelnicy, nie mamy chyba z tym kłopotu, nikt z nas nie przyjmuje niczyich wypowiedzi bez refleksji jako gotowej ideologii.

Jednak w wypowiedzi Joanny pojawia się ton, który często spotykam w opiniach na temat minimalistów - przekonanie, że minimalizm to „dorabianie ideologii do zwykłego zdrowego rozsądku”. Oczywiście ma Ona pełne prawo do takiej opinii. I nie mam zamiaru nikogo, kto ma takie podejście, przekabacać, próbować przekonać, że nie ma racji. Bo po pierwsze przecież, jak nieraz już stwierdzaliśmy (my - w sensie Wy i ja), to żadna ideologia ani jedyna słuszna droga. Niektórym odpowiada, innym zaś nie. Zastanawiam się raczej nad tym, skąd takie opinie się biorą.

Wspominając jednocześnie niedawną burzę tutaj, na Prostym blogu, w związku z dyskusją o emocjach i rzeczach, i mając na uwadze także często pojawiające się tu i ówdzie stwierdzenia różnych osób, że określenie minimalizm je denerwuje, myślę, że czas wreszcie coś wyjaśnić. 

Myślę, że sporo się nagromadziło nieporozumień i mitów związanych z tym słowem/pojęciem stosowanym w odniesieniu do podejścia do życia. Częściowo wynika to z niektórych publikacji prasowych, pisanych często przez osoby bez wątpienia bardzo inteligentne, jednak nie zawsze przygotowane do tematu, nieumiejące się w niego odpowiednio zgłębić, spłycające i sprowadzające go do liczenia przedmiotów i obsesji nieposiadania. Mało kto potrafił tak dobrze przedstawić zjawisko minimalizmu, jak pani Beata Chomątowska, z którą współpracę wspominam najlepiej. 

Sama też czuję się trochę winna. Ten blog jest zapisem mojej drogi - a na tej drodze przechodziłam różne przemiany i etapy, jeśli ktoś trafił na kilka wpisów z danego momentu, na którym akurat byłam „zafiksowana” na określonym właśnie analizowanym aspekcie, mógł pomyśleć, że mam jakąś obsesję na takim czy innym punkcie. 

Nie ma co szukać jednak winnych tego, że minimalizm wydaje się być dorabianiem ideologii do zdrowego rozsądku. Może zresztą po części nim jest? 

A może raczej w wyniku panującej na niego mody zaczęto używać tego określenia w odniesieniu do spraw nic niemających z nim wspólnego? Jakiś czas temu Czytelniczka skrytykowała mnie, że piszę felietony o minimalizmie dla Tołpy i one ukazują się na stronie firmy, a powinny tutaj, na blogu, gdzie jest ich miejsce. A tymczasem w felietonach dla Tołpy pisałam o sprzątaniu w torebce, o spowalnianiu, o porządkowaniu otoczenia, dostrzeganiu nadmiaru. Czy to minimalizm? Oczywiście, że nie. 

Etykietę minimalizmu przykleja się wszystkiemu, co można by nazwać właśnie zdrowym rozsądkiem w porównaniu z wszechpanującym konsumpcyjnym rozpasaniem i kultem obfitości: pozbywanie się nadmiaru, sprzątanie, zarządzanie sobą w czasie, oszczędność, ekologia, umiar, ruch, umiłowanie porządku, organizacja czasu i przestrzeni, spowalnianie tempa życia, bycie tu i teraz, uważność, rozsądne zakupy, zrównoważona konsumpcja, serdeczne relacje z bliskimi, świadome budowanie garderoby i wizerunku. Wszystkie te tematy znajdziecie i u mnie, i u innych, jak to określiła Joanna, „tak zwanych minimalistów”. Nie oznacza to jednak przecież, że minimalizm do tego wszystkiego się sprowadza i ogranicza. Jeśli tak się dzieje, to może to niektórych irytować. Mówienie o sobie, że jest się minimalistką, bo posprzątało się w szafie... hmm. No, właśnie.

Za to też czuję się współodpowiedzialna: przez długi czas pisałam głównie na takie tematy, chyba głównie dlatego, że sama do końca nie potrafiłam sedna minimalizmu dostrzec i zrozumieć (wspominałam o tym we wpisie Minimalizm jest wielki). Wydawało mi się, że sprowadza się on, zgodnie z definicją zaproponowaną przez Lea Babautę, do wyeliminowania nadmiaru. Wiecie, zdecyduj, co dla Ciebie naprawdę ważne i wyeliminuj całą resztę. Tak, ale to przecież jeszcze nie wszystko. 

Do pewnego momentu uważałam, że przeciwieństwem minimalisty jest tzw. chomik, czyli osoba, która nadmiernie gromadzi przedmioty, z różnych powodów (np. z lęku przed przyszłością, z obawy przed marnotrawstwem). Jednak w końcu doszłam do wniosku, że to właśnie moi Rodzice przekazali mi światopogląd, dzięki któremu fascynuje mnie minimalizm i zachwyca prostota, chociaż są oni właśnie takimi zdeklarowanymi chomikami. Możecie więcej przeczytać o tym we wpisie Minimalistów znajduje się w kapuścieOczywiście po części dlatego sama porzuciłam chomikowanie, że naturalnym zachowaniem jest stawianie się w opozycji do postaw i przyzwyczajeń wyniesionych z domu. Zrozumiałam jednocześnie, że przeciwieństwem postawy minimalistycznej nie jest chomikowanie, lecz materializm. Dlatego pomimo tego, że nie gromadzę rzeczy ponad potrzebę, a moi Rodzicie owszem, nadal dogadujemy się świetnie, bo łączy nas ten sam światopogląd. Stosunek do kwestii materialnych. A to jeden z fundamentów minimalizmu.

Podsumowując powyższe przydługawe wywody: stosowanie minimalizmu jako narzędzia do upraszczania życia może zaowocować na różne sposoby, wśród których znajdzie się wiele z wcześniej wymienionych (pozbywanie się nadmiaru, spowalnianie, zrównoważona konsumpcja itd.). Dla wielu osób może zakończyć się na tym etapie: wprowadzenia porządku, zrównoważenia zachowań konsumpcyjnych, uświadomienia sobie swoich życiowych priorytetów. I to już wystarczy. W Waszych komentarzach i mailach często znajduję takie historie, piszecie, że minimalistami się nie czujecie, ale czerpiecie z minimalizmu inspirację i dużo Wam to daje. Bardzo się z tego cieszę. Przecież przez długi czas ze mną też tak było. Każdy zatrzymuje się na etapie, który mu odpowiada. Dochodzi tam, gdzie czuje się na siłach. Nie należy na siłę zmuszać się, by stać się kimś, kim się nie jest ani nie chce być. 

Niektórzy pójdą dalej. Zaczną zadawać sobie głębsze pytania, pracować nad swoim stosunkiem do rzeczy, nad emocjami, narzucać sobie pewną dyscyplinę. Szukać granic komfortu. Podnosić poprzeczkę. Badać korzyści, jakie mogą im przynieść pewne samoograniczenia. Nie oznacza to podążania do ascezy ani pogrążenia się w obsesji nieposiadania. Jest zadawaniem sobie pytania: ile jeszcze mogę odjąć, z czego zrezygnować? Może efekt będzie jeszcze lepszy? Gdzie jest granica, za którą nie będzie można odjąć już niczego, bo efekt zamiast lepszy będzie gorszy? Które elementy są decydujące, a które tylko niepotrzebnie pochłaniają energię i czas?

Nie każdego zachwyca prostota i nie każdy będzie chciał szukać jej różnych przejawów i zastosowań. Nie każdy ma też ochotę pracować nad swoim stosunkiem do kwestii materialnych - co nie oznacza od razu, że jest materialistą. Może ma inne sprawy na głowie, inne cele. 

Gdy przeminie moda na minimalizm, będąca głównie wynikiem reakcji na przesyt i rozczarowanie konsumpcją, nadal będą istnieć ludzie, dla których będzie on ważny. Zawsze istnieli. Zapewne nie będzie ich wielu, bo nigdy wielu ich nie było. Cała reszta szybko o nim zapomni, zajmie się kolejną modą, aktualnie obowiązującym trendem. 

Dla mnie cała ta historia zaczęła się od zmęczenia nadmiarem, bałaganem i chaosem. A okazała się być osobistym życiowym odkryciem. Klamrą doskonale spinającą całość. Oczywiście chciałabym, żeby cały świat podzielał mój zachwyt, ale wiem, że to niemożliwe. Jedyne, co mogę robić, to na każdym kroku opowiadać o tym, jak wspaniała jest prostota i jak nie przestaje mnie zaskakiwać. Jeśli ktoś inny też się zachwyci, będzie jeszcze fajniej niż jest. 


Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian