Przejdź do głównej zawartości

Zagrożenie Wigilią

Wielu spośród Was na pewno zna to opowiadanie Tove Jansson, ale pomyślałam, że warto je sobie odświeżyć w oczekiwaniu na Wigilię. 

Choinka
Aut. Tove Jansson, tekst skopiowałam stąd. Pochodzi z tomu Opowiadania z Doliny Muminków, Nasza Księgarnia, mój tomik wydano w 1987 r. Przełożyła Irena Szuch-Wyszomirska.

Jeden z Paszczaków stał na dachu i grzebał w śniegu. Na łapkach miał żółte wełniane rękawiczki, które powoli robiły się mokre i niemiłe. Więc je zdjął , położył na kominie i westchnąwszy grzebał dalej. W końcu wyłoniła się klapa w dachu.
- Aha, klapa – mruknął Paszczak. – A on i tam w środku śpią. Nic, tylko śpią i śpią, i śpią, podczas kiedy inni pracują do nieprzytomności jedynie dlatego, że ma być Gwiazdka i Wigilia.
Wszedł na klapę, a ponieważ nie pamiętał, czy otwiera się do środka, czy na zewnątrz, tupnął w nią ostrożnie. Otworzyła się natychmiast – do środka i Paszczak spadł w dół, w śnieg i ciemności, i w to wszystko, co rodzina Muminków złożyła na strychu na późniejszy użytek.
Paszczak ogromnie się zirytował, a ponadto niezupełnie był pewien, gdzie położył swoje żółte rękawiczki; a właśnie te rękawiczki szczególnie lubił.
Zszedł więc po schodach, otworzył drzwi i krzyknął gniewnie:
- Nudzicie mnie tym waszym spaniem, a Wigilia się zbliża, może nadejść dosłownie w każdej chwili!
Na dole leżała pogrążona w śnie zimowym rodzina Muminków. Spali już od kilku miesięcy i mieli zamiar spać aż do wiosny. Słodki sen kołysał ich niby przez jedno długie i ciepłe letnie popołudnie. Teraz nagle niepokój i zimne powietrze wtargnęły do snów Muminka. Poza tym ktoś ściągnął z niego kołdrę i krzyczał, że mu się sprzykrzyło i że nadchodzi Wigilia.
 - Czy to już wiosna? – mruknął Muminek
 - Wiosna? – powiedział Paszczak nerwowo. - Mówiłem o Wigilii, rozumiesz, o Wigilii. A ja nic nie zdążyłem przygotować i nic nie mam, a oni mnie tu posyłają, żebym was odgrzebał. Rękawiczki na pewno przepadły. Wszyscy biegają jak zwariowani, a nic jeszcze nie gotowe...
I Paszczak, tupiąc głośno, wszedł z powrotem na schody i wylazł przez klapę w dachu.
Mamusiu! Zbudź się! – zawołał Muminek przerażony. – Stało się coś strasznego! To się nazywa Wigilia!
 - Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała Mama, wysuwając pyszczek spod kołdry.
 - Nie wiem dokładnie – odpowiedział Muminek.
 - Ale nic nie jest przygotowane i coś przepadło, i wszyscy biegają jak zwariowani. Może to znowu powódź.
Potrząsnął ostrożnie Panną Migotką i szepnął:
- Nie bój się, ale stało się coś okropnego.
- Spokój – powiedział Tatuś Muminka. - Przede wszystkim spokój.
Następnie wstał i nakręcił zegar, który stanął chyba jeszcze w październiku.
Idąc po mokrych śladach Paszczaka weszli na strych, a potem na dach domu.
Niebo było błękitne jak zwykle, więc tym razem nie mogło być mowy o górach ziejących ogniem. Ale cała dolina pokryta była mokrą watą, góry i drzewa, i rzeka, i cały dom. I było zimno, jeszcze bardziej zimno niż w kwietniu.
 - To to nazywają Wigilią? – spytał Tatuś zdziwiony.
Wziął pełną garść waty i przyjrzał się jej.
- Ciekaw jestem, czy to wyrosło z ziemi – powiedział. – Czy spadło z nieba. Jeżeli wszystko spadło naraz, musiało to być bardzo nieprzyjemne.
 - Ależ, Tatusiu, to śnieg! – powiedział Muminek. - Wiem, że to śnieg i nie spada naraz.
 - Co ty mówisz? – powiedział Tatuś. – Ale w każdym razie jest to nieprzyjemne.
Minęła ich ciotka Paszczaka, ciągnąc świerk na sankach.
- A więc obudziliście się? No, wreszcie – powiedziała obojętnie. – Postarajcie się o choinkę, zanim się ściemni.
- Ale po co?... – zaczął Tatuś Muminka.
- Nie mam teraz czasu! – krzyknęła ciotka przez ramię i ruszyła dalej.
- Zanim się ściemni – szepnęła Panna Migotka. - Ona powiedziała: zanim się ściemni. A więc niebezpieczeństwo nadejdzie dziś wieczorem.
 - Widocznie trzeba mieć choinkę, żeby jakoś sobie dać radę – zastanawiał się Tatuś. – Nic nie rozumiem.
 - Ani ja – powiedziała Mama z rezygnacją. – Ale włóżcie wełniane skarpetki i szaliki, jak pójdziecie po tę choinkę. Ja tymczasem spróbuję napalić w piecu.

Na Rynku w Krakowie, Archiwum Narodowe w Krakowie, Zbiór fotograficzny, sygn. A-II-508

Tatuś mimo grożącej katastrofy postanowił nie ścinać żadnego z własnych świerków, ponieważ bardzo o nie dbał. Przelazł przez sztachety do sąsiadki Gapsy i wybrał duże drzewo, świerk, który na pewno na nic szczególnego nie mógł jej się przydać.
 - Myślisz, że chodzi o to, żebyśmy się w nim schowali? – spytał Muminek.
 - Nie wiem – odrzekł Tatuś, nie przestając rąbać. – Nic z tego wszystkiego nie rozumiem.
Zbliżali się już do domu, gdy nagle wpadła na nich Gapsa ze stosem torebek i paczek w objęciach. Twarz miała czerwoną i była bardzo podniecona. Na szczęście nie poznała własnego świerka.
 - Tłok, rozgardiasz! – krzyknęła – Tym nieokrzesanym jeżom powinno się zabronić wcho... Powiedziałam im przed chwilą, że to po prostu wstyd...
 - Choinka – przerwał jej Tatuś Muminka i i schwycił ją rozpaczliwie za futrzany kołnierz. – Co się robi z choinką?
- Choinka? – powtórzyła Gapsa nieprzytomnie. – Choinka? Ach, to okropne! Nie, to straszne... przecież trzeba ją ubrać... Jak ja to wszystko zdążę...
Mówiąc to, upuściła paczki w śnieg, czapka zsunęła się jej na pyszczek, gotowa była niemal rozpłakać się ze zdenerwowania.
 Tatuś Muminka potrząsnął głową i podniósł świerk z ziemi.
W domu Mama zmiotła śnieg z werandy, przygotowała pasy ratunkowe i aspirynę, strzelbę Tatusia i gorące okłady. Bo przecież nigdy nic nie wiadomo...
Na samym brzegu kanapy siedziało malutkie leśne stworzonko i piło herbatę. Siedziało przedtem w śniegu pod werandą i wyglądało tak mizernie, że Mama zaprosiła je do domu.
 - Proszę, oto choinka – powiedział Tatuś. – Gdybyśmy tylko wiedzieli, do czego ona ma służyć. Gapsa twierdzi, że trzeba ją tylko ubrać.
 - Tak dużego ubrania nie mamy – powiedziała Mama zatroskana. – Co ona mogła mieć na myśli?
 - Jaka piękna choinka – krzyknęło malutkie leśne stworzonko, przy czym z nieśmiałości zakrztusiło się herbatą i pożałowało, że w ogóle odważyło się cośkolwiek powiedzieć.
 - A może ty wiesz, jak się ubiera choinkę? – zapytał Muminek
Leśne stworzonko zaczerwieniło się gwałtownie i szepnęło:
 - Ładnymi rzeczami. Najładniej jak się tylko umie. Tak słyszałem...- Po czym znów ogarnęła je nieśmiałość, zasłoniło twarz łapkami, przewróciło filiżankę z herbatą i zniknęło za drzwiami werandy.
 - Przez chwilę bądźcie cicho i pozwólcie mi pomyśleć – powiedział Tatuś. - Jeżeli choinka ma być przystrojona, i to najładniej, to chyba nie po to, żebyśmy się mieli w niej ukrywać przed jakimś niebezpieczeństwem, ale chyba po to, żeby je raczej przebłagać. Zaczynam rozumieć, o co tu chodzi.
 Wynieśli więc zaraz choinkę przed dom i osadzili ją mocno w śniegu. Następnie zabrali się do przybierania jej od góry do dołu wszystkimi ładnymi rzeczami, jakie tylko mieli.
Udekorowali ją muszlami, które latem zdobiły grządki kwiatów, i naszyjnikiem z pereł Panny Migotki. Zdjęli kryształowe wisiorki z żyrandola w salonie i zawiesili je na gałęziach, a na samym szczycie umieścili jedwabną różę, którą Mama Muminka dostała od Tatusia.
 Wszyscy znosili, co mieli najładniejszego, by ubłagać niepojęte moce zimy.
Kiedy choinka była już gotowa, znowu minęła ich ciotka Paszczaka. Szła teraz w przeciwnym kierunku i, jeśli to w ogóle było możliwe, śpieszyła się jeszcze bardziej.
- Spójrz na naszą choinkę!- zawołał Muminek.
- Coś podobnego! – wykrzyknęła ciotka Paszczaka – wyście zawsze byli dziwni. No, ale spieszę się… Muszę zrobić jedzenie na Wigilię…
- Jedzenie? – powtórzył Maminek zdumiony. - To ona je?
Ale ciotka już nie słuchała.
- Myślisz, że dacie sobie radę bez jedzenia? – powiedziała niecierpliwie i ruszyła dalej po zboczu.
Mama krzątała się w kuchni przez całe popołudnie. I tuż przed zmierzchem jedzenie dla Wigilii było gotowe i stało w małych filiżankach wokół choinki. Był tam sok owocowy i zsiadłe mleko, i ciasto z czarnymi jagodami, i grog, i różne inne smaczne rzeczy, które rodzina Muminków lubiła.
- Czy myślisz, że Wigilia jest bardzo głodna?- spytała Mama z niepokojem.
- Chyba nie więcej niż ja – powiedział Tatuś tęsknym głosem. Siedział w śniegu i marzł owinięty kołdrą po uszy. Ale małe stworzenia muszą być bardzo, bardzo uprzejme wobec wszelkich mocy przyrody.
Nisko w dolinie we wszystkich oknach zaczęły zapalać się światła. Świeciło się pod drzewami i z każdego gniazda wśród gałęzi, migocące płomyki świec biegały w pośpiechu poprzez zaspy śnieżne. Muminek spojrzał pytająco na Tatusia.
- Tak – powiedział Tatuś i przytaknął głową – Na wszelki wypadek.
Wówczas Muminek wszedł do domu i zebrał wszystkie świece, jakie mógł znaleźć.
Następnie powtykał je w śnieg wokół świerka i zapalił ostrożnie, jedną po drugiej, aż wszystkie zapłonęły, by przebłagać ciemności i Wigilię. Powoli w dolinie zaległa zupełna cisza: zapewne wszyscy wrócili do swoich domów i siedzieli czekając na niebezpieczeństwo, które miało nadejść. Tylko jeden jedyny cień błądził jeszcze wśród drzew – był to Paszczak.
- Hej! – zawołał Muminek cicho. – Czy ona już niedługo nadejdzie?
- Nie przeszkadzaj – parsknął Paszczak z nosem pochylonym nad długą listą, na której prawie wszystko było już poprzekreślane.
Usiadł przy jednej ze świec i zaczął liczyć.
- Mama, Tatuś, Gapsa…- mruczał. – Wszystkie kuzynki… najstarszy jeż…tym małym nic nie trzeba. Ja też nic nie dostałem od Sniffa w zeszłym roku, Mirabela i Homek…ciotka…chyba zwariuję od tego wszystkiego.
- Czy im się coś stało?- spytał Muminek.
- Prezenty! – wybuchnął Paszczak. – Coraz więcej prezentów z każdą Wigilią!
Postawił drżącą łapką krzyżyk na swojej liście i powlókł się dalej.
- Poczekaj! – zawołał Muminek. – Wytłumacz mi!...I twoje rękawiczki…
Ale Paszczak znikł w ciemnościach, podobnie, jak wszyscy inni, którym się śpieszyło i którzy wychodzili z siebie, ponieważ nadchodziła Wigilia.
Wówczas rodzina Muminków spokojnie weszła do domu, żeby poszukać prezentów. Tatuś wybrał swoją najlepszą przynętę na szczupaki, która była umieszczona w bardzo ładnym pudełku, i na wieku pudełka napisał: „Dla Wigilii”, po czym położył je na śniegu.
Panna Migotka ściągnęła pierścionek z palca u nogi i z głębokim westchnieniem zawinęła go w bibułkę.
A Mama otworzyła swoją najskrytszą szufladę i wyjęła z niej książkę z kolorowymi obrazkami, jedyną książkę z kolorowymi obrazkami w całej dolinie.
To, co zapakował Muminek, było takie ładne i tak osobiste, że nikomu nie chciał tego pokazać. Nawet później, na wiosnę, nie chciał nikomu powiedzieć, co oddał.
Po czym wszyscy razem usiedli na śniegu i czekali na katastrofę. Czas mijał, ale nic się nie działo.
Tylko małe, leśne stworzonko, które piło herbatę, wyjrzało zza drewutni. Przyprowadziło z sobą wszystkich swoich krewnych i przyjaciół swoich krewnych, a wszyscy byli jednakowo mali, szarzy, wynędzniali i zmarznięci.
- Przyjemnej Wigilii!- szepnęło leśne zwierzątko nieśmiało.
- Jesteś pierwszy, który uważasz, że Wigilia może być przyjemna – odpowiedział Tatuś.- Czy wcale się nie boisz, co będzie, kiedy rzeczywiście nadejdzie?
- Przecież już jest – szepnęło leśne stworzonko i usiadło w śniegu ze swymi krewnymi. – Czy można popatrzeć? Macie taką prześliczną choinkę.
- I tyle jedzenia – dodał jeden z krewnych rozmarzonym głosem.
- I prezentów – dodał inny krewny.
- Przez całe życie marzyłem o tym, żeby przypatrzyć się temu z bliska – dodało leśne stworzonko i westchnęło.
Zaległa zupełna cisza. Świece paliły się nieruchomym płomieniem wśród łagodnej nocy, a małe stworzonko i jego krewni siedzieli bez ruchu.
Czuło się, jak podziwiają i tęsknią, odczuwało się to coraz silniej i silniej, aż w końcu Mama Muminka przysunęła się trochę bliżej do Tatusia i szepnęła:
- Czy nie uważasz…
- Tak, ale jeżeli… - zawahał się Tatuś.
- Jednak – powiedział Muminek. – Jeżeli Wigilia się rozgniewa, to może będziemy mogli ukryć się na werandzie.
Po czym zwrócił się do leśnego stworzonka i powiedział:
- Proszę, to wszystko należy do was.
Leśne stworzonko nie mogło uwierzyć własnym uszom. Ostrożnie zbliżyło się do choinki, a za nim wszyscy jego krewni i przyjaciele, a sierść drżała im ze wzruszenia.
Nigdy jeszcze nie mieli własnej choinki.
- Teraz najlepiej jednak będzie, jeśli damy drapaka – powiedział Tatuś Muminka zaniepokojony.
Weszli szybko na werandę i schowali się pod stołem.
Ale nic się nie stało.
Po chwili trwożnie wyjrzeli przez okno.
Małe leśne stworzonka na dworze jadły, piły, otwierały paczki z prezentami i bawiły się jak jeszcze nigdy w życiu. W końcu wdrapały się na choinkę i poprzyczepiały płonące świece wszędzie na gałęziach.
- Ale na szczycie powinna jednak być duża gwiazda – powiedział stryj leśnego stworzonka.
- Tak uważasz? – odparło stworzonko patrząc z namysłem na czerwoną, jedwabną różę Mamy Muminka – Co za różnica, skoro i tak wiadomo, o co chodzi.
- Róża miałaby być gwiazdą? – szepnęła Mama Muminka. – Przecież to niemożliwe!
Spojrzeli w górę na niebo, odległe i czarne, ale niewiarygodnie pełne gwiazd, tysiąc razy liczniejszych niż latem. A największa z nich wisiała prosto nad wierzchołkiem ich choinki.
- Jestem trochę śpiąca – powiedziała mama Muminka- - I nie mam już sił zastanawiać się nad tym, co to wszystko ma znaczyć. Ale wygląda na to, że wszystko idzie dobrze.
- W każdym razie nie boję się już Wigilii – powiedział Muminek. – Paszczak i Gapsa, i ciotka Paszczaka musieli to wszystko źle zrozumieć.
Potem położyli żółte rękawiczki Paszczaka na poręczy werandy, gdzie od razu mógł je dostrzec, i weszli do domu, żeby spać dalej w oczekiwaniu wiosny.

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian