Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2014

Prosto i z sercem

Zgodnie z zapowiedzią widzimy się po raz ostatni w tym roku - wracam na blog 5 stycznia (pamiętajcie, wpisy w poniedziałki, środy i piątki), do tego czasu będę odpoczywać od internetu i nie tylko. Zanim przejdę do życzeń, chciałam Wam jeszcze zarekomendować ciekawą lekturę. Grudniowy numer miesięcznika Znak, gdzie można poczytać o różnych aspektach nadmiaru fizycznych dóbr, którego doświadcza nasza część świata (tzw. zachodnia cywilizacja). Szerszą recenzję znajdziecie u Konrada na blogu  Droga do prostego życia ,  tam również czekają informacje o możliwości zakupu czasopisma w cenie zniżkowej.  Dla mnie najciekawszym materiałem był artykuł Marty Dymek (z blogu Jadłonomia, znanego miłośnikom kuchni wegańskiej) o marnowaniu jedzenia. Sama mam jeszcze trochę do nauczenia w tej kwestii, w naszym domu nie marnuje się tak wiele żywności jak dawniej, ale nadal jeszcze zdarza się coś wyrzucić, chociaż mogłoby zostać wykorzystane, gdyby pomyśleć o tym w odpowiednim czasie. Myślę, że w ok

Zajęcia z mózgowego behape

Po moim poprzednim wpisie jedna z Czytelniczek, informatyk, wyraziła zdziwienie, że również ja mam takie problemy jak ona (z utrzymaniem koncentracji), wywołane przez intensywne korzystanie z internetu.  Cóż, daleko mi perfekcji (całe szczęście!), jak każdy człowiek mam swoje słabości i jestem do pewnego stopnia podatna na warunki zewnętrzne. Myślę, w moim przypadku kwestia wpływu internetu na umysł związana jest z dwoma podstawowymi czynnikami - cechami osobowościowymi i warunkami zawodowymi. Od ponad dziesięciu lat jestem zawodowym tłumaczem, a współcześnie tłumacz nie może się obyć bez narzędzi komputerowych i internetu. Od dekady więc niemal co dzień przebywam w sieci przez średnio osiem godzin dziennie w związku z wykonywaną pracą. Przez ostatnie pięć lat na dodatek bloguję. Oprócz tego przez internet robię zakupy, korzystam z usług bankowych, organizuję nasze podróże i często życie towarzyskie. Uczę się za pomocą netu, zarabiam, wydaję pieniądze, bawię się i odpoczywam. Śro

Przekarmiony umysł

W miniony poniedziałek rozpoczęłam odwyk od Facebooka na prywatnym profilu. Zakładany czas trwania - do końca stycznia. Nie chciałam dezaktywować konta, bo uniemożliwiłoby mi to prowadzenie profilu bloga. Jednak również na blogowym profilu ogłosiłam w końcu ograniczenie korzystania z serwisu, postanowiłam logować się tylko w celu zamieszczenia informacji o opublikowaniu nowego wpisu.  Ciekawe jest to, że docierają do mnie od różnych osób sygnały o podobnych działaniach lub potrzebie samoograniczenia korzystania z serwisów społecznościowych czy stron internetowych, blogów itp. Minimal plan pisze o tygodniu bez FB , a ojciec Krzysztof Pałys o potrzebie ochrony przed nadmiarem informacji . Pod moim wpisem na FB informującym o czasowym ograniczeniu korzystania z serwisu również pojawiły się komentarze świadczące o tym, że nie jestem jedyną, której takie pomysły chodzą po głowie.  Osoby potrafiące korzystać powściągliwie z dobrodziejstw internetu mają czasami oparte na stereotypie

Nienakręcona

Chyba jeszcze nigdy nie czułam takiego braku podekscytowania z powodu nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia. Cieszę się, że nadchodzą, nie przestałam przecież ich lubić. Jednak fakt, że w przestrzeni obecnej są obecne już od listopada, skutecznie zabija ich magię. Po raz kolejny w pełni podpisuję się pod słowami Marzeny, że  „ magia Świąt podpalona już na koniec listopada jest jakimś nieporozumieniem. Ten falstart jest bezlitosn y ” . Przy okazji polecam Wam cały jej wpis na temat adwentu , jeśli nie znacie jeszcze tego bloga. Ba, jakie tam od listopada, pierwsze dekoracje świąteczne widziałam w sklepach już pod koniec października. Jakoś to nie dziwi. Skoro okres przedświąteczny jest czasem zwielokrotnionej do absurdu konsumpcji (oraz przygotowania do jeszcze większej i szaleńczo przesadzonej konsumpcji), trudno się dziwić, że handlowcy i marketingowcy starają się ten okres maksymalnie wydłużyć i wykorzystać aż do bólu, wycisnąć z konsumenta ostatnie złotówki, wiedząc, że przez

OMC* pisarka

Muszę się Wam wytłumaczyć z kilku kwestii związanych z blogiem i książką.  Kwestia pierwsza: wśród mnóstwa ciepłych słów i pozytywnych opinii na temat popełnionej przeze mnie książki Minimalizm po polsku pojawia się jeden, nazwijmy to tak, zarzut: książka dobra, ale za krótka. Za szybko się czyta, za szybko kończy.  Tak, wiem. Sama też nie lubię za krótkich książek. Pierwotnie była znacznie dłuższa, co nie znaczy, że lepsza. Sporo z niej wykreśliłam na etapie redakcji. Mimo wszystko lepiej, by była krótsza, a z sensem, niż nudna i przegadana. A skoro to debiut, miałam obawy, z jakim przyjęciem się spotka. W najśmielszych marzeniach nie spodziewałam się, że jej odbiór będzie tak pozytywny. Myślałam sobie jednak, że jeśli spodoba się Czytelnikom, przecież zawsze mogę napisać kolejną, w której będzie można pogłębić rozważania, rozszerzyć tematykę. Poza tym, widzę, że na drodze prostoty wciąż mam jeszcze sporo do nauczenia, podejście do tematu z czasem i z doświadczeniem ewoluuje. 

Bez planu i przewodnika. Odcinek pierwszy - Cortona

Nieco na przekór mikołajkowej dacie i zimowej aurze (za oknem śliczny szron) trochę słońca dzisiaj chciałam Wam podesłać, przy okazji dalszych opowiadań o naszych toskańskich włóczęgach. Cofam się do wyjazdu w drugiej połowie października 2010 r., który zapadł nam bardzo w pamięć. Bezpośrednio po powrocie pisałam o nim tutaj . Naszą bazą była wtedy Florencja, z której zrobiliśmy kilka jednodniowych wypadów, m.in. do Cortony, najczęściej kojarzonej z cyklem autobiograficznych książek Frances Mayes, zaczynającym się od słynnego Pod słońcem Toskanii. Nie lubię ich, chociaż oczywiście, jak na toskanofilkę przystało, przeczytałam jej swego czasu wszystkie, lecz bez szczególnej przyjemności. O wiele bardziej przypadły mi do gustu te napisane przez  Ferenca Mátégo (pełne barwnych opisów i humoru) czy Za dużo słońca Toskanii, której autorem jest    Dario Castagno.  Sama nie wiem, dlaczego pojechaliśmy do tego miasteczka. Zapewne po to, aby porównać obraz przedstawiony w książkach pan

Galeryjny smutek

Wybrałam się wczoraj do kina. Najbliższe mam w galerii handlowej, więc po wyjściu z seansu zajrzałam do paru sklepów, z planem kilku drobnych sprawunków.  Coraz więcej zakupów robię przez internet, jednak od czasu do czasu  z różnych powodów chadzam do galerii handlowych. Nadal je lubię, chociaż wolałabym, by miały inną nazwę (np. dom towarowy - co było z nim nie tak?). Są praktyczne i wygodne, aczkolwiek na pewno robią złą konkurencję małym sklepom i powodują, że w centrach miast królują banki, hostele i całodobowe sklepy z alkoholem. Przykre to zjawisko, ale zapewne nie ma jak mu zaradzić.  Jednak wczorajsze wyjście spowodowało, że poczułam wielki smutek. Chyba najsilniej zadziałał empik, który już od wejścia atakuje tzw. świątecznym szaleństwem, milionem propozycji prezentów, wśród których książki stanowią zaledwie ułamek. Nastał czas handlowych żniw, najlepszy moment w całym roku, gdy każdy lub prawie każdy sięga po portfel lub kartę. Bo Mikołaj, bo święta, bo prezenty. D

Kanał lewy, kanał prawy

Robię ciągle przerywniki w opowiadaniu o wolnym podróżowaniu, bo nie chciałabym, by blog sprawiał wrażenie podróżniczego. Dzisiaj czas na kanały (bynajmniej nie weneckie).  Ostatni czas obfituje w spotkania z czytelnikami bloga i książki. Wielka to radość - taka rozmowa twarzą w twarz z prawdziwymi ludźmi. Kocham internet miłością od pierwszego kliknięcia, ale część tej miłości wynika z faktu, że dzięki sieci udało mi się zawrzeć wiele świetnych znajomości, które dopiero w tzw. realu pokazały pełnię swojego potencjału.  Rozmowy te przynoszą wiele obserwacji, inspiracji, pokazują mi, o czym warto pisać więcej. I jeden z wciąż powracających motywów to stwierdzenie:  „byłoby mi łatwiej rozstawać się z niepotrzebnymi  rzeczami, gdybym wiedział(-a), co mam z nimi robić. A ponieważ nie mam pomysłu, nie mam też siły się z nimi zmierzyć”.  W pełni to rozumiem. Dopóki nie mam pomysłu, co zrobić z daną rzeczą lub grupą przedmiotów, ciężko zabrać mi się do porządków czy segregacji. A

Chodźże na pole (zwane Campo)

Opowieści o toskańskich wędrówkach i wolnym podróżowaniu odcinek kolejny, nie ostatni. Ostatnio było o Pizie, ale to nie ona była naszym głównym celem podczas wrześniowego wyjazdu. Tym razem postanowiliśmy dłużej zatrzymać się w Sienie.  Byliśmy tam wcześniej dwa razy - raz na cały dzień, raz pół dnia (bez noclegów), przyjeżdżaliśmy do niej z Florencji. Być może wyda się więc dziwne, że postanowiliśmy wybrać się ponownie do miasta, które według normalnych standardów turystycznych zdążyliśmy już zwiedzić całkiem dobrze: i wspięliśmy się po stromych i klaustrofobicznie wąskich schodach na wieżę Palazzo Publico, by podziwiać panoramę miasta i okolicy, i zwiedziliśmy dwukrotnie katedrę. I na głównym placu wypiliśmy niejedną kawę. Właściwie można by sobie darować ten kolejny wyjazd, wykorzystać ten czas i pieniądze na poznanie jakiegoś zupełnie nowego miejsca, a może nawet kilku. 

Zamiatam liście pod dywan

W antrakcie opowieści o wolnym podróżowaniu i Toskanii mały wtręt o porządkach. Dawno nie pisałam na  „rzeczowe tematy”, bo, jak wiadomo, minimalizm to nie tylko przedmioty. Jednak całkiem od tych kwestii uciec się nie da, a rozmawianie o nich jest przecież przyjemne i interesujące.  Wspominałam już nie raz, że lubię wykorzystywać naturalny rytm pór roku i związane z nim odruchy, nastroje, przypływy energii. Najoczywistsze i najłatwiejsze do zauważenia jest wiosenne ożywienie, dążenie do odnowy, wymiatanie kurzu z kątów, trzepanie dywanów i detoksy. Wtedy łatwo wprowadza się zmiany, gdy na drzewach pojawiają się pierwsze zielone pąki, a słońce znów delikatnie rozgrzewa. Porządkowanie otoczenia przychodzi wtedy szczególnie łatwo, niejako samo. Chce się zrzucić pozimowy balast, przygotować się na nową odsłonę życia.  Dla mnie drugim takim ważnym momentem roku jest jesień. Może z porządkami kojarzy się głównie ogrodnikom, ale chociaż nie mam ogrodu, też lubię przedzimowe przyg

Jedźmy do Pizy na pizzę i pyzy

Tłumaczyłam się już we wpisie tymczasowym z przyczyn przedłużającego się blogowego milczenia, więc przejdźmy od razu do rzeczy. Tylko winny się tłumaczy, a winna się czuję, więc czas na rehabilitację.  Obiecywałam, że na przykładzie relacji z różnych naszych wyjazdów postaram się pokazać, jak w praktyce wygląda wolniejsze podróżowanie (w naszym wydaniu). Nie w  wolnym,  tylko wolniejszym niż powszechnie przyjęte tempie. Raczej krokiem marszowym niż tak zwanym kurcgalopkiem. Na s low travelling  składa się wiele czynników, nie będę próbować opisać ich w jednym wpisie, lecz opowiem o nich, używając jako ilustracji doświadczeń z różnych miejsc, z niedawnych i wcześniejszych podróży. Piza była dla mnie jednym z tych miejsc, w odniesieniu do których od dawna miałam niedosyt. Wielokrotnie odwiedzałam ją z grupami turystycznymi, ale tylko raz udało mi się przelotnie zobaczyć odrobinę więcej niż  Campo dei Miracoli  (czyli Pole cudów, kompleks zabytków, którego częścią jest słynna Kr

Wpis tymczasowy

Wiem, że niewiele tu się dzieje ostatnio. Przepraszam Was za to przydługie milczenie. Promowanie książki jest zajęciem bardzo przyjemnym, ale też absorbującym (nie narzekam jednak! Ani mi to w głowie). Nowy wpis już lada moment, muszę wcześniej zamknąć kilka spraw. 

Spotkania autorskie - Warszawa, Kraków, Bochnia

Zgodnie z zapowiedziami - nadchodzi czas spotkań promujących Minimalizm po polsku .  W pierwszej kolejności Warszawa. W miejscu, które bardzo lubię, z prowadzącą, którą lubię jeszcze bardziej, więc zapowiada się bardzo sympatycznie. W siedzibie Stacji Muranów, 27 października 2014 r., o godz. 19:00. Spotkanie poprowadzi Beata Chomątowska.  Następnie Kraków, czyli moje ukochane miasto. W Księgarni Pod Globusem, 6 listopada 2014 r., o godz. 18:00. Prowadzący to Łukasz Wojtusik z Radia Tok FM.  I Bochnia - z którą związany był mój dziadek, Józef Mularczyk, więc stąd pojawiła się propozycja spotkania tam właśnie, w Bibliotece Publicznej, o godz. 18:00 w dniu 18 listopada.  Zapraszam i do zobaczenia, mam nadzieję!

Wolne podróżowanie

Jedna z czytelniczek podesłała mi niedawno informację o książce: O wolnym podróżowaniu , której autorem jest Dan Kieran. Podtytuł brzmi  Droga jest celem. Zaciekawiła mnie ta pozycja, ale na razie po nią nie sięgam, mam kilka innych lektur w kolejce do przeczytania. Przejrzałam recenzje, między innymi tę na blogu Niebiańskie pióro . Przeczytałam ją z przyjemnością, ale też z rozbawieniem - bo dzięki niej dowiedziałam się, że sposób, w jaki podróżujemy, ma swoją specjalną nazwę. To  „wolne podróżowanie”, czyli w j. ang. slow travel.  Mniejsza o nazwę. Ze wspomnianej recenzji wynika, że autor książki pragnie pokazać, jak można odzyskać radość z podróżowania. O tyle więc nie czuję szczególnej potrzeby jej przeczytania, że nigdy tej przyjemności nie utraciłam, podróże, niezależnie od zasięgu czy środka lokomocji, zawsze sprawiają mi wielką frajdę. Nieważne, czy to wycieczka samochodem z rodzicami i siostrą do Sanoka (prześliczne miasto!), czy też samolotowy wypad do Toskanii. Wszędzi

Wakacji ciąg dalszy

Mój jesienny urlop jeszcze się nie skończył, przede mną kolejny tydzień odpoczynku, dzisiaj wyjeżdżam z moją kochaną siostrą, bardzo się cieszę z tej naszej babskiej wyprawy. Do pisania wrócę po powrocie. Zostawiam Was za to z informacją o tym, że w październiku najprawdopodobniej odbędą się moje pierwsze spotkania autorskie. Na razie w Warszawie i Krakowie, nie znam jeszcze terminów, ale powiadomię, gdy tylko będą znane. Jeśli chcielibyście zorganizować spotkanie w innym mieście, a dysponujecie lokalizacją, piszcie proszę na mój adres e-mailowy ajka@prostyblog.com, przekażę tę informację wydawnictwu. Pozdrawiam i do zobaczenia wkrótce! Poniżej w ramach jesiennej ilustracji toskańskie kwiecie, sfotografowane w Montepulciano. Zaskoczyło mnie, bo takie krokusowate kojarzą mi się z raczej z wiosną, poza zimowitem jesiennym. A tam proszę, we wrześniu żółte tak sobie słonecznie szaleją. 

W naprawdę gościnnym pokoju

Trochę podróżniczo będzie tej jesieni na Prostym. Jak wspominałam, chcę Wam opowiedzieć o swoich urlopowych wyjazdach (wyjątkowo tym razem dwóch krótkich zamiast jednego dłuższego). Zanim jednak przejdę do konkretów, do tego co i gdzie widzieliśmy, chciałam podzielić się wrażeniami z korzystania z możliwości wynajmu pokoju (lub mieszkania) za pośrednictwem serwisu airbnb, o którym pisałam ostatnio.  Wiecie, zarówno z blogu, jak i z mojej książki, że przez dobrych parę lat pracowałam jako pilot wycieczek i przewodnik. Praca ta miała wiele dobrych stron i była świetnym doświadczeniem, ale pozostała mi po niej niechęć do hoteli oraz wyjazdów zorganizowanych. Przede wszystkim dlatego, że w moim odczuciu odcinają one odwiedzającego dane miejsce od jego prawdziwego życia i ludzi. Oczywiście czasami są najlepszą albo jedyną dostępną opcją, więc nie skreślam ich całkowicie, ale w miarę możliwości staram się unikać. Nie chcę mieć wrażenia, że to, co widzę lub czego doświadczam, jest tylko

Latająca kosmetyczka

Stali czytelnicy bloga wiedzą, że zwykle o tej porze roku wyjeżdżam na wakacje. W tym roku okoliczności (wydanie książki - konieczność bycia dyspozycyjną, gdyby ktoś czegoś ode mnie chciał w związku z tym faktem) nie pozwalają na dłuższy wyjazd, więc wychodzę poza dotychczasowe przyzwyczajenia. Zamiast jednego dłuższego, dwa krótsze wypady - jeden z mężem, drugi z siostrą. Na oba bardzo się cieszę.  Zastanawiałam się ostatnio nad tym, w jakim kierunku chcę podążać z blogiem. Ogólny wniosek: pisać o takich sprawach, o których z zaciekawieniem czytam u innych. Pojawiło się parę pomysłów, nie będę zdradzać wszystkich na raz, ale jednym z nich było szersze pisanie o odbytych podróżach. Wprawdzie nie podróżujemy bardzo wiele, ale na pewno jako bezdzietnemu małżeństwu jest nam stosunkowo łatwo gdzieś wyskoczyć nawet kilka razy do roku. A podczas podróży, jak i na co dzień, na każdym kroku szukam prostoty i piękna, pomyślałam, że warto byłoby więcej o tym pisać, z konkretami. Gdzie, jak

Piramida

Kilka dni temu podzieliłam się z czytelnikami na fejsbukowej stronie bloga takim znalezionym obrazkiem, dość luźno przypominającym model hierarchii potrzeb Abrahama Maslova. Piramida potrzeb kupujących Od dołu do góry poszczególne warstwy to: „wykorzystaj to, co masz”, „pożycz”, „wymień się”, „kup używane”, „zrób” i na samej górze „kup”. Publikując ilustrację, napomknęłam, że w Polsce pożyczanie jest nie najlepiej widziane, co potwierdziło się zresztą w komentarzach. Różne osoby napominały, że niechętnie pożyczają, czują się skrępowane. Pojawiło się też stwierdzenie, że łatwość lub niechęć do pożyczania danej rzeczy związane są z jej wartością. Nie ma problemu z pożyczaniem książek czy drobnych sprzętów, ale samochód czy mieszkanie to zupełnie inna sprawa. 

Nowe wdzianko

Z przyjemnością przedstawiam Wam nowe wdzianko bloga, pierwszy szablon zrobiony na zamówienie, a nie kupiony gotowy. Wykonała go Adrianna Nowaczek , z pomocą programisty Mirka Michalaka. Autorom serdecznie dziękuję! 

Dziękuję!

Niewiele czasu minęło od premiery książki, a ja już czuję się zasypana pozytywnymi reakcjami. Płyną e-maile, komentarze na stronie fejsbukowej. Na każdy e-mail odpowiadam, z komentarzami na FB nie dałabym rady, więc posłużę się blogiem. Napiszę krótko: bardzo Wam wszystkim, moim stałym i nowym Czytelnikom, dziękuję za tę wielką falę pozytywnej energii, którą wysyłacie w moją stronę. Dzięki Waszym reakcjom widzę, że wysiłek pisania nie poszedł na marne. Poprawki i dyskusje z redaktorami, zastanawianie się, w którą stronę to pociągnąć... Jako debiutantka musiałam sporo napracować się, by ostateczny efekt był strawny i ciekawy, ale cieszę się, że miałam tak dobrych nauczycieli, jak pan Łukasz Najder i pani Karolina Iwaszkiewicz. Nie zawsze było łatwo, ale nikt nie obiecywał, że będzie. Były chwile trudne, zwątpienia i wahania. Nie spodziewałam się jednak aż tak dobrego odbioru. Wiem, że nie wszystkim Minimalizm po polsku  się spodoba (to byłoby jednak podejrzane) i nie oczekuję tego

Minimalizm po polsku - premiera

W sobotę spotkała mnie miła niespodzianka - odebrałam paczkę z egzemplarzami autorskimi mojej książki Minimalizm po polsku, czyli jak uczynić życie prostszym . Bardzo miłe było to uczucie - zobaczyć owoc wielomiesięcznej pracy w ostatecznej i namacalnej formie. Wprawdzie od dawna jestem miłośniczką e-booków, ale nie pozostaję obojętna na stary dobry papierowy format, więc kartkowanie sprawiło mi sporą przyjemność.  W internetowej przedsprzedaży książka była już od paru dni, ale dzisiaj jest dzień oficjalnej premiery, więc powinna być dostępna coraz łatwiej i szerzej, w księgarniach, ale także w wersji elektronicznej. Okładkowa cena wersji drukowanej to 34,90 zł, elektronicznej 24,90, ale na stronie samego wydawnictwa Black Publishing to odpowiednio (druk/e-book) 27,92/19,92 zł, w Empiku 29,49/24,49. Zachęcam do buszowania w sieci i porównywania cen, bo w poszczególnych sklepach różnią się. Można znaleźć niższą, na przykład w sklepie bonito.pl wersja papierowa ma cenę 26,

Na początku był chaos

Jedna z sympatycznych Czytelniczek, z którymi koresponduję, napisała mi niedawno, że chciałaby bardzo dojść do tego miejsca, w którym ja się znajduję, jeśli chodzi o wewnętrzny spokój, harmonię, pogodzenie ze sobą i światem, lecz na razie trudno jej uwierzyć, że to w ogóle możliwe. Ma poczucie całkowitego zagubienia w swoim życiu i pogrążenia w chaosie, z którego nie potrafi wybrnąć, nie wiedząc, od czego zacząć.  Jeszcze parę lat temu byłam pogrążona w takim samym chaosie, który sama zresztą stworzyłam. I nie miałam najmniejszego pojęcia, w jaki sposób się w nim odnaleźć, a tym bardziej wyeliminować go, tak skutecznie, by już nie powrócił. Nie uwierzyłabym, gdyby ktoś mi powiedział, że w relatywnie krótkim czasie (o wiele krótszym niż stworzenie tego bałaganu), będę od niego wolna. I nie mówię tu tylko o bałaganie fizycznym, lecz przede wszystkim mentalnym. O miotaniu się, mętliku w głowie, życiu w pośpiechu i kręceniu się w kółko po własnych śladach.  Bałagan może mieć różn

Z powrotem do rzeczy

Nie wiem, czy czytaliście wakacyjny numer miesięcznika Znak ? Jego tematem przewodnim są rzeczy i ich rola w naszym życiu. Dla mnie najważniejszym motywem sięgnięcia po tę pozycję był obszerny wywiad z Konradem i Magdą, związanymi z blogiem Droga do prostego życia, zapewne znanym większości z Was, ale w numerze znalazłam więcej interesujących materiałów.  Konrada i Magdę spotkałam, gdy pracowałam nad książką i mają oni też swoje w niej miejsce. Spotkanie to wywarło na mnie niezapomniane wrażenie, rzadko spotyka się osoby o tak silnym i spójnym systemie wartości, tak bardzo przekonane co do słuszności wybranej drogi życiowej. I chociaż nasze drogi w niczym nie są podobne, jednak wbrew pozorom sporo nas łączy, przede wszystkim stosunek do spraw materialnych. Dlatego z prawdziwą przyjemnością przeczytałam wywiad, bo wprawdzie znałam nieco historię ich rodziny i motywy, jakie nimi kierują, ale materiał zawiera też nieco nowych dla mnie szczegółów i szerzej naświetla kwestię niechęci

Ćwiczenia z adaptacji

Pisałam ostatnio o tym, że przez długi czas zwlekałam z odstawieniem produktów zawierających gluten, pomimo tego, że z obserwacji wynikało, że nie są dla mnie wskazane. Obawiałam się jednak, że rezygnacja z nich spowoduje zbyt wiele niewygód i komplikacji oraz żal mi było ulubionych potraw. Wolałam więc znosić różne nieprzyjemne dolegliwości (głównie ze strony układu pokarmowego) zamiast podjąć próbę życia bez glutenu. W końcu jednak przemogłam się. Trochę ze zmęczenia, trochę z ciekawości. Pomyślałam, że niczego przecież nie stracę, rezygnując na jakiś czas. Mogę jedynie zyskać - lepsze samopoczucie albo ostateczną pewność, że to jednak nie gluten, tylko być może szkodzi mi coś innego, jeśli odstawienie problematycznych produktów nie przyniesie żadnej zauważalnej zmiany. To była najtrudniejsza chwila - powiedzenie sobie: od teraz zaczynam. Najtrudniejsza, bo w głowie pojawiła się nieprzyjemna myśl, że być może nigdy już nie zjem prawdziwej pszennej pizzy, domowego żytniego chleb

Ograniczona

Przez długi czas najważniejsze było dla mnie pozbycie się nadmiaru w różnych dziedzinach życia. Było jednak oczywistym, że kiedyś nie będzie już czego usuwać, jeśli w międzyczasie pozbędę się nawyków prowadzących do jego powstawania.  Kolejnym etapem - moim zdaniem o wiele zabawniejszym i ciekawszym - jest nauka dobrowolnego narzucania sobie ograniczeń i obserwowania, co z nich wynika. To rodzaj ćwiczenia woli i umysłu w świecie, w którym wszelkie limity są źle postrzegane.  Zapewne na pierwszy rzut oka nie jest zbyt jasne, dlaczego uważam ten etap za zabawny. Przede wszystkim ciekawi mnie wyzwalająca się pod wpływem ograniczeń kreatywność i zdolność adaptacji. Nieograniczone możliwości czasem usypiają umysł i wyobraźnię, natomiast konieczność radzenia sobie w wyznaczonych granicach pobudza do myślenia, by wykorzystać jak najlepiej to, co dostępne i dozwolone.

Bez mapy i GPS

Przy okazji t rójkowej audycji poświęconej minimalizmowi i książeczce Lea Babauty znowu zajrzałam na blogi Lea, bardzo dawno nie czytane. Mam wobec niego dług wdzięczności. W 2009 r. właśnie od lektury zenhabits , a potem również mnmlist , zaczęły się zmiany w moim życiu. To one w końcu doprowadziły do pisania Prostego blogu i powstania Minimalizmu po polsku, który za nieco ponad miesiąc trafi do księgarń. Być może i bez pomocy Lea prędzej czy później doszłabym do podobnych wniosków, a może dalej miotałabym się i kręciła w kółko, nie wiedząc i nie rozumiejąc, dlaczego jest mi źle. Nie dowiem się tego nigdy, ale nie ma to większego znaczenia. Ważne, że jego teksty pojawiły się w odpowiednim czasie i trafiły na podatny grunt. Chłonęłam je jak sucha gąbka i pod ich wpływem uczyłam świadomego życia. Nabrałam odwagi, by samodzielnie je kształtować.

Minimalizm w radiowym Klubie Trójki

Dzisiaj wieczorem, między godz. 21:00 a 22:00, wezmę udział w dyskusji na temat książki Lea Babauty Książeczka minimalisty. Prosty przewodnik szczęśliwego człowieka (polskie wydanie The Simple Guide to a Minimalist Life ) w audycji Klub Trójki w III programie Polskiego Radia. Jeśli znajdziecie czas, aby posłuchać, zapraszam!

Dogoniło mnie życie

Dzisiejszy tekst również nie będzie recenzją, lecz cytatem z interesującej książki:  Stąpając mocno po Ziemi. Ekozofia zwykłego życia Ryszarda Kulika. Dostałam ją od autora jeszcze w zeszłym roku, przy okazji spotkania Klubu Myśli Ekologicznej w katowickim Kinoteatrze Rialto, gdzie opowiadałam o tym, czym jest minimalizm. Nie sądziłam, że znajdę w tej książce coś dla siebie. Na stronie Pracowni na rzecz wszystkich istot można przeczytać, że publikacja ta jest zbiorem felietonów pisanych dla miesięcznika Dzikie Życie, poświęconych szeroko pojmowanej problematyce ekologicznej. Autor jest psychologiem, ekologiem, wegetarianinem. Nie powiem, że sama nigdy o ekologii nie myślę, ale nie uważam, że moje życie jest jakieś szczególnie ekologiczne. Staram się nadmiernie nie obciążać swoją osobą naszej planety, ale i mięso jem, i samolotem latam, samochodem czasem jeżdżę (a właściwie daję się wozić), kupuję egzotyczne produkty - olej kokosowy, kawę, zieloną herbatę, używam detergentów. Wie

Krytycznym okiem stylisty

Być może z ostatniego wpisu można by wywnioskować, że nie kupuję ani nie czytuję już książek. Nie. Czasem dawkuję sobie przyjemności, i tyle. Ale kupuję, pożyczam, czytam. Bez książek życie straciłoby smak.  Po tę, o której chciałabym dzisiaj napisać, na pewno nie sięgnęłabym, gdyby nie dwie recenzje u zaprzyjaźnionych blogerek: Pani la Mome  (obecnie Miło ) oraz u Minimal Plan :  O elegancji i obciachu Polek i Polaków. Od stóp do głów Tomasza Jacykowa. Przed przeczytaniem tych recenzji oraz samej książki nie przepadałam szczególnie za panem Tomaszem ani też szczególnie nie interesowałam się jego osobą. Jednak lektura ta bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. 

Im dłużej, tym bardziej

Spotkałam się z dawno niewidzianą koleżanką. Gdy zapytała: a jak tam u ciebie z tym twoim minimalizmem?, spodziewała się, że zasypię ją opowieściami o liczeniu rzeczy i pozbywaniu się nadmiaru. Ku jej wielkiemu zdziwieniu zamiast o szafie i porządkach, opowiedziałam jej o tym, jaką radość sprawia mi ostatnio stawianie sobie różnych ograniczeń i wyznaczanie limitów.  Chociażby opóźnianie mentalnych przyjemności.

Minimalizm po polsku - zapowiedź

Z przyjemnością mogę Wam zaprezentować wreszcie oficjalną zapowiedź premiery mojej książki Minimalizm po polsku, która ukaże się nakładem wydawnictwa Black Publishing 27 sierpnia 2014 r. Łącze do zapowiedzi na stronie wydawnictwa - poniżej:

Luzik

Niedawno z fejsbukowej czeluści wyskoczyła na mnie taka tabelka: Gdy podzieliłam się nią ze znajomymi, w odpowiedzi koleżanka podesłała mi wersję angielską, zapewne pierwowzór powyższej, z jednym punktem więcej (7. Uśmiechnij się, wszystkie problemy świata nie spoczywają na Twoich barkach). Polska wersja jest dość swobodną wersją angielskiej, ale powiedzmy, że zasadnicze znaczenie nie uciekło: Pomyślałam, że wprawdzie ten zestaw kilku rozsądnych zasad zaiste może posłużyć do uproszczenia życia, jednak szkopuł w tym, że nie da się ich traktować jako instrukcji obsługi. Aczkolwiek może i warto powiesić je sobie na lodówce czy w innym widocznym miejscu, jeśli ma się poczucie, że sporo w tej dziedzinie jest jeszcze do zrobienia, ale żadnej z tych wskazówek nie da się wprowadzić w życie z dnia na dzień, za jednym pstryknięciem palcami.  Dla mnie te siedem zasad składa się na takie ogólne wyluzowanie, odpuszczenie sobie, ludziom i światu. Zrozumienie, że wiele jest spraw,

Książka na horyzoncie

Obiecywałam, że będę Was informować o postępach publikacji mojej książki o minimalizmie. Ostatnio sporo osób pyta mnie o termin premiery, ale do niedawna nie miałam konkretnych informacji. Jednak wreszcie widać horyzont. Minimalizm po polsku  ukaże się (najprawdopodobniej) w sierpniu pod marką Black Publishing , która jest imprintem Wydawnictwa Czarne. Oczywiście będą również wersje elektroniczne.

Nie wszyscy znają Józefa

Zapewne zauważyliście, że wyłączyłam komentarze. Zastanawiałam się nad tym od pewnego czasu. Ostatecznie (chociaż nie wyłącznie) skłoniły mnie do tego reakcje na ostatni wpis, w którym w tytule użyłam wulgarnego słowa. Świadomie i z premedytacją, dla podkreślenia emocjonalnej wymowy opowieści. Kilkoro czytelników uznało za stosowne mnie pouczyć co do niestosowności takiego zachowania. Ich prawo, moim prawem jest nie musieć się na to zgadzać. Na swoim blogu mogę zachowywać się tak, jak mam ochotę, pod warunkiem, że nikogo nie krzywdzę i nie obrażam. Podobnie jak i w tzw. realu. Żyjemy przecież w wolnym kraju, niezależnie od tego, co twierdzą na ten temat niektórzy panowie z prawej strony polskiej sceny politycznej.

Zajebiście dobre decyzje

Uświadomiłam sobie wczoraj, że mijają już trzy lata mojej pracy na własny rachunek. Ci z Was, którzy śledzą moje pisanie od dłuższego czasu, znają mnie jeszcze z czasów, gdy pracowałam w biurze, jako tłumacz etatowy, i mogli obserwować, jak dojrzewała decyzja o porzuceniu etatu, z którą nosiłam się długo, ważyłam, czekałam na dobry moment. Aż wreszcie zapadła. Nie bez pewnych obaw oczywiście. Później nastąpił okres wypowiedzenia - niecierpliwe oczekiwanie, radość pomieszana z lękiem (czy dam radę, jak to będzie, a może będę żałować). Potem szaleńcza jazda bez trzymanki, jaką w pierwszych miesiącach wydawał się ten nowy etap życia.  Bardzo często jestem pytana o to, czy nie żałuję. I jak mi z tym, czy jestem zadowolona. Zadowolona to naprawdę za słabe słowo. Jest mi zajebiście, fantastycznie, super. I nawet ZUS nie jest w stanie tego zepsuć, jak na razie. Te ostatnie trzy lata pracy wolnego strzelca to, jak do tej pory, jeden z najfajniejszych okresów mojego życia. 

Cygańskie nasienie

Chyba już wspominałam, że moja Prababcia była Cyganką. Może dlatego zawsze z wiosną czuję silną potrzebę wyruszenia w drogę, zmiany otoczenia chociaż na chwilę. Nie zawsze ulegam temu pragnieniu, czasem nie jest to możliwe, ale w tym roku okoliczności sprzyjają. Wybywam więc na tydzień, ale zważywszy, że ostatnio nie publikowałam częściej niż raz na tydzień, chyba ta nieobecność nie będzie bardzo widoczna. W tym czasie nie będę również odpowiadać na e-maile i komentarze. Do zobaczenia niedługo, dołączam do najbliższego taboru!

Cysorz to ma klawe życie

Myślałam sobie ostatnio o tym, jak różne wymiary może mieć proste życie. Zależy przecież od sytuacji rodzinnej, zawodowej, geograficznej (miejsca zamieszkania), od światopoglądu i mnóstwa innych czynników. Dlatego, jak niejednokrotnie już stwierdzaliśmy także i tu, na blogu, nie da się stworzyć jednego wzorca, zalać go żywicą i prezentować w gablocie z podpisem Jedyny skuteczny i solidnie wypróbowany model życia podług zasad minimalizmu w dziesięciu księgach prozą opisany. Proste życie w moim wydaniu wygląda przecież zupełnie inaczej niż chociażby w przypadku rodziny z kilkorgiem dzieci. Albo gdybyśmy mieszkali na wsi, w domu jednorodzinnym, a nie w dużym mieście, w niewielkim mieszkaniu w bloku. Albo gdybym pracowała nadal na etacie, a nie cieszyła się wolnością swobodnego strzelca. Mam więc świadomość, gdy dzielę się różnymi swoimi doświadczeniami czy spostrzeżeniami, że nie każdemu mogą się one przydać, a niektóre może i nawet, ale tylko częściowo.  Jednak chciałabym tej wiosn

Nówka nieśmigana

Czas zamknąć ten postny tryptyk i opowiedzieć, dlaczego regularnie co roku na wiosnę stosuję głodówki. W poprzednim wpisie pokazałam praktyczną stronę postu i opisałam swoje samopoczucie, zmieniające się z czasem w trakcie kuracji. Jak można było wywnioskować, sam okres głodówki nie należy do szczególnie przyjemnych i wprawdzie nie wiąże się z takimi cierpieniami i mękami, jakie sobie wyobrażają ludzie, którzy sami nigdy tego nie próbowali, faktycznie jest czasem pewnych niewygód, a nawet przykrych odczuć. Naturalnie nasuwa się więc pytanie: skoro jest to czas dyskomfortu, a nawet przejściowo złego samopoczucia, czemu to służy, jaki to ma sens?  Zapewne każdy poszczący ma nieco inne pobudki. Nie będę wypowiadać się za innych, opowiem o swoich osobistych motywacjach.  Pierwszy i najważniejszy dla mnie bonus: po zakończeniu głodówki fantastyczne samopoczucie. Nie tylko dobre, tylko właśnie FANTASTYCZNE. Każdy post przebiega nieco inaczej, tym razem odczułam znaczną poprawę samo

Szklanka wody zamiast

Czyli najskuteczniejszy naturalny środek antykoncepcyjny. Jednak nie o antykoncepcji mowa dzisiaj będzie, lecz o praktycznym wymiarze postu czyli głodówki, w ramach kontynuacji rozpoczętego w poprzednim wpisie tematu.  Dzień szósty mojej głodówki, przede mną jeszcze cztery, nie licząc dzisiejszego. Najtrudniejszy etap mam już za sobą, na tym etapie leci już jak z górki. Prawie widać już metę. Właśnie, metę. Pod poprzednim wpisem Mari w komentarzu porównała post do maratonu. Bardzo słusznie, mam podobne odczucia. Podobnie jak w przypadku maratonu, do dłuższej głodówki trzeba się przygotować, i psychicznie, i fizycznie. W obu przypadkach po drodze może być ciężko i nie zawsze dobiega się do mety, czasem trzeba z różnych względów odpuścić wcześniej. Satysfakcja po dotarciu do celu jest ogromna, a większość ludzi, którym się udało, chce to doświadczenie powtórzyć. I podobnie jak w przypadku biegania na długie dystanse, nie każdy może podejmować się tej próby, nie każdy też chce. 

Post o poście w poście

Pytania Czytelniczek o to, jakie mam sposoby dbania o siebie, skłoniły mnie do zastanowienia nad tym, co znaczy dla mnie to określenie  „dbać o siebie” czy też  „być zadbaną osobą”. Jako bardzo młoda osoba wyobrażałam sobie, że aby być zadbanym, trzeba być bogatym. Bo kosmetyki, ubrania, fryzjer - to wszystko wymaga przecież czasu i pieniędzy. Dbanie o siebie kojarzyło mi się z dobrze dobranymi strojami, dopracowaną fryzurą, manikiurem, makijażem. Teraz jednak te elementy uważam za ozdobniki, a nie podstawę zadbania. Oczywiście lubię je i nie stronię od nich, ale wiem, że nie one są podstawą. Ani dobrego samopoczucia, ani wyglądu.  Teraz na pytanie, na czym polega bycie zadbaną (-ym), odpowiedziałabym, że na byciu dobrą(-ym) dla siebie. Zapewne dla każdego oznacza to co innego, ja uważam, że jestem dla siebie dobra, gdy dbam o to, by mieć zapewnioną wystarczającą ilość snu, ruchu i odpowiednie odżywianie. Takie trzy filary dobrego samopoczucia. Cała reszta jest ważna, ale nie kon

Pokora

Takie słowa dzisiaj znalazłam , bardzo mądre, które dają mi do myślenia, podobnie jak zmusiła mnie do zastanowienia dyskusja pod wcześniejszym wpisem, o moim lęku przed krytyką czy negatywną oceną, braku dystansu. Dużo myślę o niebezpieczeństwie popadania w zarozumiałość, strachu przed krytyką oraz  o towarzystwach wzajemnej adoracji.  Wszelkie klimaty narastającej słodyczy sprzyjają zgniliźnie. Kiedy robi się zbyt spokojnie, zbyt ładnie, wszyscy chwalą, wszystko się zgadza - taka sytuacja jest groźna, gdyż usypia czujność, otumania i zniewala. Kiedy twoim priorytetem jest bycie fajnym, zaczynasz się bać, ze kogoś urazisz, że to, co robisz, komuś się nie będzie podobało, że ktoś się zawiedzie. Wchodzisz w nieszczerość i nieczystość.     Przeciążenia psychiczne związane z bezustannym byciem ocenianym, komentowanym od wyglądu po ogólną jakość naszej istoty. I to nawet wtedy, kiedy oceny są korzystne. To prawda, moim priorytetem nie może być bycie fajną i uwielbianą przez wszyst

Nie mam serca do bloga

Gdy ostatnio informowałam o przerwie w pisaniu spowodowanej nawałem pracy, jedna z Czytelniczek podsumowała to stwierdzeniem, że zbywam Czytelników, skończyły mi się pomysły i motywacja. I przyznaję, zrobiło mi się przykro. Bo jak to, ja tu szczerze, piszę jak jest, podobnie jak zawsze, a w zamian dowiaduję się, że się skończyłam? Zawsze starałam się zachowywać szczerość, rozmawiając z Wami. Wiecie o mnie bardzo wiele, znacie czasem nawet dość intymne rzeczy i lęki, chociaż na pewno nie obnażam się do bólu, a dzielę się z Wami swoimi radościami, smutkami i różnymi dylematami. Gdy mam czas, piszę często, gdy zajmują mnie inne sprawy, czasem wcale, zawsze jednak informuję o tym, co się dzieje i dlaczego milczę.  Stwierdzam, że ta szczerość popłaca. I to bardzo. Dajecie mi w zamian bardzo wiele z siebie, wysyłacie wielkie fale sympatii i pozytywnej energii. Blogując, poznałam mnóstwo cudownych osób, w wirtualu i realu. Wciąż poznaję. Prosty blog jest dla mnie jedną z najfajniejs

Przerwa techniczna

Wiosna zaskoczyła mnie nawałem zleceń tłumaczeniowych (i nie ma mowy o popołudniowych drzemkach...). Miałam poważne plany co do dostarczenia blogowi sporej dawki świeżej energii, ale muszą one zaczekać do przyszłego tygodnia. Czyli z nadejściem kwietnia nadejdą też nowe wpisy. Dziękuję za to, że zaglądacie w międzyczasie, pomimo mojego milczenia. Pozdrawiam Was i wracam do maszyn rolniczych i innych ciekawych tekstów. 

Duże dziewczynki czasem śpią po południu

Zapowiadałam, że podzielę się z Wami sposobami na dbanie o siebie. Zanim jednak przejdziemy do konkretów, zacznę od pewnej oczywistej oczywistości. Otóż, by dbać o siebie, trzeba nauczyć się mieć dla siebie samej/samego czas. Trudno było mi się tego nauczyć, bo myślałam, że tylko egoiści mogą sobie na to pozwolić. Osoby, które w dobrej wierze wpoiły mi to przekonanie, zostały tego nauczone przez... egoistów, którzy uważali, że to inni mają mieć czas dla nich, tylko i wyłącznie dla nich (owych egoistów).  Musiałam pokonać tę barierę psychiczną, zrozumieć, że nie ma w tym niczego złego, gdy poświęca się czas sobie, a nie tylko bliźnim. Pozwolić sobie na szukanie tego, co mi służy i odrzucanie tego, co mi szkodzi. Pamiętać, że jestem jedyną osobą odpowiedzialną za to, by należycie się odżywiać, wysypiać, przesadnie nie stresować, mieć tyle ruchu, ile potrzeba, nikt przecież nie będzie za mną wciąż chodził i sprawdzał, czy to wszystko robię. Ani dopytywał: a jadłaś coś? A o której? I

Budzik

Przede wszystkim bardzo Wam wszystkim dziękuję za ten ogrom dobrych słów, które padły pod ostatnim wpisem, w którym opowiedziałam o zmianach oraz pokazałam swoje zdjęcia z różnych momentów ostatnich lat.  W komentarzach zauważyliście, że fotografie pokazują nie tylko zewnętrzną przemianę. Kilka osób stwierdziło, że mają wrażenie, jakby na pierwszym i ostatnim zdjęciu (z 2005 i 2013 r.) były dwie zupełnie inne dziewczyny.  W pewnym sensie tak jest. Ajka sprzed 9 lat i ja teraz to naprawdę dwie różne kobiety. I nie chodzi wcale o inny kolor i długość włosów, sylwetkę czy stan cery. Największa przemiana zaszła w mojej głowie, a to, co widać na zewnątrz, jest tylko jednym ze skutków tej rewolucji.  Czasem mam wrażenie, że przeważającą część swojego życia przespałam. Byłam pogrążona w jakimś letargu, wydawało mi się, że żyję, robię różne rzeczy, podejmuję decyzje, przytrafiają mi się rozmaite przygody, ale to było jakby marzenie senne. Nieświadomość.  I w końcu obudz

Nie-zbędne kilogramy

Od dłuższego czasu marudzę pod nosem o jakieś tajemniczej planowanej zmianie. Wspominałam kilkukrotnie, że jeszcze nie jestem gotowa, by o niej pisać. Nie byłam. Chciałam zaczekać, aż upłynie wystarczająca ilość czasu, bym mogła powiedzieć Wam, że ona naprawdę się dzieje, a nie jest tylko szumną zapowiedzią czy jakimś przejściowym słomianym zapałem. Czas ten w końcu nadszedł.  Stali czytelnicy bloga znają historię moich odwiecznych zmagań z ciałem, bulimią, kompleksami, samooceną i wagą. Opowiadałam ze szczegółami o tym, jak udało mi się z większością z tych problemów uporać i naprawdę szczerze polubić siebie.  Ci, którzy spotkali mnie osobiście lub gdzieś widzieli, wiedzą też, że nadal jestem dość okrągłą osobą. Gdy patrzę w lustro, widzę niewysoką osóbkę, która  „ ma czym oddychać i na czym siedzieć. ” Widzę okrągłą twarz, nieco zbyt obfity podbródek.  Na pewno daleko mi do otyłości, ale w moich osobistych kategoriach dość blisko do nadwagi. Nie mówię o tabelach, BMI czy in

Blogowy koncert życzeń

Zastanawiam się ostatnio nad przyszłym życiem bloga. Spokojnie, nic mu złego nie zrobię... Ani nie chcę rezygnować z pisania. Lubię po prostu co pewien czas zadawać sobie pytania w odniesieniu do właściwie każdej dziedziny życia, tym bardziej do tak ważnej jego części.  Doszłam ostatnio do wniosku, że jestem w takim miejscu przygody z minimalizmem i prostotą, że nie bardzo mam już co upraszczać. Raczej jakieś czysto kosmetyczne poprawki, bieżące dostosowania. Owszem, jest jedna bardzo ważna sprawa, nad którą pracuję (ta tajemnicza zmiana), ale nie chciałabym, żeby stała się jedyną treścią bloga, gdy już będę gotowa o niej rozmawiać i pisać. Niewiele mogę więc Wam opowiadać na temat tego, co dzieje się w moim życiu obecnie. Prostota w praktyce, spokój. Nuda, aż chce się wyjść z kina.  Ale nadal mam chęć dzielić się swoimi doświadczeniami, opowiadać o drodze prostoty. Jakiś czas temu doszliśmy wspólnie z Wami do wniosku, że czytania o dochodzeniu do minimalizmu czy upraszczaniu

Marmur na wieszaku

W poprzednich wpisach opowiadałam Wam o swoich przygodach związanych z kompletowaniem garderoby i o leczeniu się z zakupoholizmu. Ważnymi elementami tego procesu był długotrwały post zakupowy, znaczne ograniczenie ilości posiadanych ubrań, a nawet, nie bójmy się tego słowa, przez pewien czas także wręcz ascetyczne podejście. Część wniosków już znacie. Wiecie, że wypracowałam sobie strategie kupowania oraz że wolę mieć mniej rzeczy, ale za to dobrej jakości. I że za podstawę doboru strojów uważam poznanie siebie, zarówno pod względem zewnętrznym (sylwetka, kolorystyka, tryb życia), jak i wewnętrznym (upodobania, oczekiwania w stosunku do wyglądu i stroju). Te konkluzje są dość oczywiste, nic odkrywczego.  Coś mnie jednak zaskoczyło. Ostateczny rezultat odbiega w znacznym stopniu od początkowych wyobrażeń o tym, jak będzie wyglądała moja szafa, gdy już poznam siebie od tej  „odzieżowej strony”  i swoje prawdziwe potrzeby w tej dziedzinie. Gdyby zajrzeć do takich moich wpisów o tym,

Bez obaw

Cicho tu znowu. Dawno nie było nowego wpisu. I dochodzą mnie głosy, że się martwicie. To bardzo miłe i wzruszające.  Żyję, mam się dobrze. Przyczyny milczenia nie są zbyt wyszukane. Mąż wrócił do domu po miesięcznej nieobecności, chciałam się nim nacieszyć. Poza tym miałam różne zobowiązania, m. in. dwudniowy wyjazd do Warszawy. Ponadto czasem trzeba również popracować. I praca redakcyjna nad książką trwa, a to akurat bardzo absorbujące umysłowo zajęcie.  Z innej strony - tajemnicza zapowiadana zmiana nastąpiła i postępuje, już niedługo uchylę rąbka tajemnicy. Ona też wymaga czasu, starań, przemyśleń, działania. Dlatego blog przez chwilę musiał zaczekać. Jest dla mnie bardzo istotny, ale bywa, że musi poczekać z boczku na swoją kolej wśród innych ważnych spraw.  Nowy wpis jest już mentalnie przygotowany, trzeba go tylko jeszcze napisać. Może uda się dzisiaj wieczorem, najpóźniej jutro.  Dziękuję za to, że myślicie o mnie. Ja o Was też często myślę. 

Wychodzenie z nałogu

W ostatnim wpisie zapowiadałam wyjaśnienie, dlaczego odbudowanie garderoby po, jak to określiła jedna z Czytelniczek, jej  „eksterminacji”, zajęło mi kilka lat i wciąż jeszcze trwa. Zacznijmy jednak od tego, że wcale nie jestem dumna z faktu, że do takiej czystki w szafie kiedyś musiało dojść. Wręcz przeciwnie, jest mi z tym raczej niefajnie. Szczególnie teraz, z perspektywy czasu, gdy przypominam sobie tamte ubrania, jak często były zupełnie bez sensu. Ileż pieniędzy w ten sposób zmarnowałam! Pieniędzy, czyli czasu i energii życiowej, które poświęciłam, by je zarobić. Ta świadomość boli.  The third fox Chciałam tutaj Was ostrzec, by nie podejmować tak drastycznych działań, jeśli nie jest się pewną, czy będzie się w stanie narzucić sobie później odpowiednią dyscyplinę i zachować konsekwencję. W przeciwnym wypadku może się to bowiem skończyć ponownym bezsensownym wypełnieniem szafy. Pusta szafa będzie kusić i zachęcać do tego, by kupować, a kupować lub w inny sposób gromadzi

Nie mam co na siebie włożyć

„Nie mam co na siebie włożyć” - parę lat temu to hasło towarzyszyło mi niemal codziennie. Wtedy jeszcze moja szafa była ponad miarę wypchana ciuchami, w przeważającej większości kupowanymi bez zastanowienia, pod wpływem nudy, impulsu albo dla poprawy humoru. Nie składały się w żadną sensowną całość ani nie były zbytnio dostosowane do mojej figury, urody i trybu życia. Chaos. W dodatku chaos bardzo kiepskiej jakości. Większość zakupów robiłam w popularnych sieciówkach, a podstawowym kryterium wyboru była cena. Oraz  „chcę to mieć”.  W końcu uświadomiłam sobie, że w ten sposób donikąd nie dojdę. Zrozumiałam, że dopóki nie poznam siebie i nie wypracuję sobie własnego stylu, nie będę zadowolona z zawartości garderoby. A kompletowanie jej musi być świadomym procesem.  Anne Hathaway,  zdjęcie stąd Historię przebudowy mojej szafy opowiadałam już wiele razy, ale nadal odczuwam wielką satysfakcję, gdy o niej myślę i gdy patrzę na jej efekty. Bo nie było łatwo. Zaczęłam przeci

Czyste konto

Dawno już porzuciłam zwyczaj robienia noworocznych postanowień. Ale zmiana daty niesie ze sobą pewną symbolikę. Jest wprawdzie sprawą całkowicie umowną, opartą wyłącznie na tradycji i przyjętym sposobie mierzenia czasu, a jednak przecież niesie ze sobą wiele konsekwencji, nie tylko w finansach, księgowości i zobowiązaniach podatkowych. Zamyka się jeden rozdział, otwiera kolejny. Kończą się pewne zobowiązania, inne zaczynają obowiązywać. Gasną dawne możliwości, pojawiają kolejne.  Myślę, że warto wykorzystać tę energię, poczucie nowego początku. Joanna ze Styledigger pisała o sylwestrowym sprzątaniu w szafie zainspirowanym japońskim rytuałem osoji , który polega na generalnych porządkach na zakończenie starego roku, oczyszczeniu w celu wejścia w nowy rok z czystym kontem. Inspirujący zwyczaj. Takie gruntowne porządki można zrobić również na wiosnę czy w innym dowolnym momencie roku, czemu by jednak nie teraz, gdy wciąż jeszcze w powietrzu unosi się zapach grupowo podejmowanych no