Przejdź do głównej zawartości

Galeryjny smutek

Wybrałam się wczoraj do kina. Najbliższe mam w galerii handlowej, więc po wyjściu z seansu zajrzałam do paru sklepów, z planem kilku drobnych sprawunków. 

Coraz więcej zakupów robię przez internet, jednak od czasu do czasu  z różnych powodów chadzam do galerii handlowych. Nadal je lubię, chociaż wolałabym, by miały inną nazwę (np. dom towarowy - co było z nim nie tak?). Są praktyczne i wygodne, aczkolwiek na pewno robią złą konkurencję małym sklepom i powodują, że w centrach miast królują banki, hostele i całodobowe sklepy z alkoholem. Przykre to zjawisko, ale zapewne nie ma jak mu zaradzić. 

Jednak wczorajsze wyjście spowodowało, że poczułam wielki smutek. Chyba najsilniej zadziałał empik, który już od wejścia atakuje tzw. świątecznym szaleństwem, milionem propozycji prezentów, wśród których książki stanowią zaledwie ułamek. Nastał czas handlowych żniw, najlepszy moment w całym roku, gdy każdy lub prawie każdy sięga po portfel lub kartę. Bo Mikołaj, bo święta, bo prezenty. Dzieci, krewni, mikołajki w pracy. Choinkę trzeba będzie stroić. I Sylwester też już na horyzoncie. Więc handlowcy usłużnie przygotowują szeroką, co roku coraz szerszą i coraz bardziej ponętną, ofertę. 

Po dziesięciu minutach wyszłam z księgarni (??? nie wiem, czy ta nazwa jest jeszcze adekwatna w tym przypadku), przybita. Nie ofertą, lecz wspomnieniami, jakie te okoliczności przywołały. 


Wrócił obraz mnie sprzed jakichś sześciu, siedmiu lat. Przypomniałam sobie, jak w analogicznym okresie spędzałam w centrach handlowych całe godziny, niemal codziennie. Jak, wracając z pracy, często wstępowałam do Galerii Kazimierz (bo było mi po drodze), pod pretekstem zakupów spożywczych albo jakiegoś drobnego sprawunku w apteko-drogerii. Nigdy jednak nie kończyło się na tym rzekomym wyznaczonym celu wizyty w centrum. Odwiedzałam sieciówki odzieżowe,  by zobaczyć, co zmieniło się na wieszakach. Zaglądałam do wspomnianego empiku, bo trzeba było sprawdzić nowości książkowe i muzyczne. Perfumeria, drogeria, apteka. Kiosk z gazetami. Rzadko, bardzo rzadko wychodziłam ze sklepu bez żadnego, chociażby malutkiego, zakupu. 

Pamiętam, że często podczas tych wypraw towarzyszyło mi zmęczenie po całym dniu intensywnej pracy. Wstawałam bardzo wcześnie, kładłam się późno, często nie dosypiałam. Kolorowy galeryjny świat miał mi ten wysiłek wynagrodzić. Czułam, że zasługuję na to, by tam być. Kupować, czuć ten przyjemny dreszczyk, gdy podchodzę do kasy. 

W okresie przedświątecznym te zachowania były jeszcze częstsze - bo przecież, jak się wydawało, uzasadnione wyjątkowością tego czasu. Nic dziwnego, że po Nowym Roku wolałam nie sprawdzać stanu konta, bo jedyne czego mogłam się tam spodziewać, to coraz większego debetu.

Smutne nagle mi się to wydało. Żal mi się zrobiło tej młodej kobiety, która zamiast wrócić jak najszybciej do domu, przytulić się do męża, może chwilę się zdrzemnąć, odpocząć, przespacerować się, a może poćwiczyć, rekompensuje sobie stresy i zmęczenie, kupując kolejne niepotrzebne bzdety. Na które de facto jej nie stać, skoro płaci za nie kartą kredytową lub powiększa wciąż debet. Przegląda się w jednym z tych wyszczuplających luster w przymierzalni, w bezlitosnym świetle jarzeniówek, i, coraz bardziej niezadowolona ze swojego wyglądu, na pocieszenie kupuje sobie pięćsetną szmatę, o której i tak szybko zapomni. Narzeka, że nie ma na nic czasu, ale nie widzi, jak często go trwoni, pogłębiając jeszcze swoje wieczne znużenie, frustrację i zestresowanie. Uważa wizyty w świątyniach Merkurego za relaks i odpoczynek. 

Żal nie oznacza, że żałuję tego etapu. Budzi smutek i gorycz, ale był potrzebnym doświadczeniem. Mieszane uczucia - z jednej strony mam świadomość, że to ja sama dokonywałam takich wyborów, mogę mieć więc pretensje jedynie do siebie, z drugiej czuję złość na cały ten handlowo- reklamowy kołowrót, który potrzebuje takich osób, jak ja kiedyś, by pobudzać obroty. Zarabiać. Samo zarabianie jest w porządku, gorzej, że tak często bazuje na ludzkim zagubieniu, potrzebie rozładowania napięcia w pozornie łatwy sposób. Przez wydawanie pieniędzy. Takich Ajek - zakupoholików, zmęczonych i zestresowanych ludzi, jest przecież mnóstwo, łatwo sięgać do ich kieszeni.

Wyszłam z galerii, zgodnie z wcześniejszym planem, z zakupionym mydłem i stanikiem (i niczym więcej) w nastroju melancholijnym, lecz zadowolona. Z tego, że tamten etap już dawno mam za sobą. Z tego, że nauka nie poszła w las. Z siły, którą dało mi owo doświadczenie. Może to nie jest oczywiste, ale z niegdysiejszej słabości czerpię siłę. Wiele dowiedziałam się o sobie samej dzięki obserwacjom z tamtego czasu. O sobie, ale też ogółem o ludziach - nie jestem przecież jakimś rzadkim i wyjątkowym przypadkiem. 

Ostatecznie więc uśmiechnęłam się do siebie i wróciłam do domu, wspominając niezły film, ładne wystawy sklepowe (bo ich oglądanie jest całkiem przyjemne), ciesząc się z udanego i potrzebnego zakupu. Odpoczywać jednak wolę w domowym zaciszu, nie na galeryjnych wybiegach między witrynami. 

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian