Przejdź do głównej zawartości

Zamiatam liście pod dywan

W antrakcie opowieści o wolnym podróżowaniu i Toskanii mały wtręt o porządkach. Dawno nie pisałam na „rzeczowe tematy”, bo, jak wiadomo, minimalizm to nie tylko przedmioty. Jednak całkiem od tych kwestii uciec się nie da, a rozmawianie o nich jest przecież przyjemne i interesujące. 

Wspominałam już nie raz, że lubię wykorzystywać naturalny rytm pór roku i związane z nim odruchy, nastroje, przypływy energii. Najoczywistsze i najłatwiejsze do zauważenia jest wiosenne ożywienie, dążenie do odnowy, wymiatanie kurzu z kątów, trzepanie dywanów i detoksy. Wtedy łatwo wprowadza się zmiany, gdy na drzewach pojawiają się pierwsze zielone pąki, a słońce znów delikatnie rozgrzewa. Porządkowanie otoczenia przychodzi wtedy szczególnie łatwo, niejako samo. Chce się zrzucić pozimowy balast, przygotować się na nową odsłonę życia. 

Dla mnie drugim takim ważnym momentem roku jest jesień. Może z porządkami kojarzy się głównie ogrodnikom, ale chociaż nie mam ogrodu, też lubię przedzimowe przygotowania. 

To czas, kiedy dokonują się procesy odwrotne do wiosennego budzenia się do życia, wychodzenia na zewnątrz, pobudzenia aktywności. Trzeba przygotować się na długie miesiące, gdy w naszej strefie klimatycznej aura nie zachęca do długotrwałego przebywania na świeżym powietrzu (chociaż jesienny i zimowy ruch na zewnątrz też przecież jest przyjemny), chętniej przebywa się w domu, spędza wieczory na zajęciach, które w ciepłych porach roku są nieco zaniedbywane. Na jesieni czuję potrzebę uporządkowania swojej przestrzeni, ale z innym niż wiosenne nastawieniem. Po pierwsze to czas wyciągania wniosków z minionego sezonu, a po drugie przygotowania się do wspomnianych innych rodzajów działań. Mniej życia towarzyskiego związanego z wyjściami na miasto, więcej spotkań ze znajomymi w zaciszu domowym. Mniej wyjazdów na łono natury, więcej czytania, słuchania muzyki, oglądania filmów. Jak wiecie, lubię różne formy rękodzieła, ale w lecie rzadko mam na nie czas - zimą jest go o wiele więcej. Więc też czas na robótki ręczne. Na blogowanie także ;-) 



Gdy dni są coraz krótsze, a temperatura niższa, robię przeglądy w różnych częściach domu, aby jak najlepiej przygotować się na ten zimowy czas. 
Niektóre z nich już za mną. Na przykład garderoba. Porządki w szafie robię zawsze przy okazji zmiany sezonów, gdy chowam te rzeczy, które już nie będą potrzebne w najbliższych miesiącach, a wyjmuję te cieplejsze (lub na wiosnę - lżejsze). Tu właśnie najlepiej wprowadzać korekty od razu po zakończeniu danego sezonu, na podstawie świeżych obserwacji. Nie mam już potrzeby robienia odzieżowych rewolucji, raczej dopracowuję szczegóły. Dlatego na bieżąco sprawdzam, w czym najchętniej i najczęściej chodziłam w minionym czasie. Zastanawiam się, co było nie tak z tymi ubraniami czy obuwiem, po które jakoś niechętnie (lub wcale) nie sięgałam. Jeśli było to wynikiem jakiś błędów zakupowych, wyciągam wnioski. Jeśli zmieniły się moje potrzeby (a zmieniły się) i niektóre rodzaje ubrań przestały im odpowiadać, muszę to uwzględnić w przyszłych planach. Notuję braki do uzupełnienia, bo trzeba będzie o nich pomyśleć przed kolejną wiosną/latem. Może szukać na wyprzedażach, może poszperać w komisach, internecie? Czasu do kolejnej wiosny sporo, ale to dobrze, nie trzeba będzie się spieszyć, łatwiej zaplanować nawet większe wydatki. 

Kolejny obszar do przeglądu to półka z książkami. Tu od dłuższego czasu wiele się nie zmieniało. Na pewnym etapie zatrzymałam się, wiedząc, że nie jestem w stanie już bardziej zredukować swojego księgozbioru, z którego zresztą spora część związana jest z pracą zawodową, tłumaczeniem i oprowadzaniem. Słowniki i cracoviana. Ale z jednej z tych gałęzi niemal się wycofałam, właściwie już nie oprowadzam, tylko sporadycznie po Wawelu, więc spora część książek o historii Krakowa znajdzie nowych właścicieli. Przyznaję, że tutaj mam mocną blokadę psychiczną. Wiem, że nie chcę wiązać swojej przyszłości z tym zajęciem, ale jednak z Przewodnikiem po zabytkach Krakowa Michała Rożka, przewodnikiem po Plantach, Małą encyklopedią Krakowa jakoś trudno mi się rozstać. Trzeba podjąć tę decyzję, powiedzieć sobie, że ten rozdział już został zamknięty, nie ma sensu do niego wracać. Pozbycie się podręczników i notatek będzie symbolicznym przypieczętowaniem tej zmiany, ostatecznym przekroczeniem granicy. Ale właściwie przecież już ją przekroczyłam... 

Mam też jeszcze trochę książek biograficznych i kulinarnych. Pierwsze są do przeczytania i oddania, z drugich niemal nie korzystam, bo i tak zazwyczaj gotuję z głowy lub czerpię inspiracje z blogów. Zima będzie dobrym czasem, by czytelniczo uporać się z biografiami, a kulinaria po prostu pójdą w świat. Podobnie jak kilkanaście numerów magazynu Kukbuk. Po co zajmować nim miejsce na półce, gdy i tak nie wracam do starych numerów, a przepisy są dostępne w sieci? 

Dwa lata temu pisałam, że nie mam już czego się pozbyć ze swojego regału z książkami. Bo wtedy tak było. Na tamtym etapie na pewno nic więcej nie dało się zmienić. Teraz czuję jednak, że dojrzałam do kolejnego etapu rozstawania się z nimi. Z tymi papierowymi, bo z elektronicznymi jest o wiele łatwiej. A właściwie z nimi nie ma żadnego problemu. Bo niby jaki miałby być? Czytasz, kasujesz. Wiesz, że ewentualnie, gdy będą jeszcze potrzebne, zawsze można je ponownie pobrać na czytnik. 

Ostatni dział do sprawdzenia to wszystkie materiały związane z różnymi pracami ręcznymi. Zeszłej zimy sporo zajmowałam się dekupażem, tej zaś mam zamiar bardziej skupić się na dzierganiu (na drutach, mniej na szydełku). Są też plany ćwiczenia różnych przepisów na domowe kosmetyki (to także dobre pomysły na drobne prezenty), wciąż nie mogę się nacieszyć książką Klaudyny Hebdy (i ta pozycja na pewno jeszcze z mojej półki prędko nie zniknie). Trzeba więc sprawdzić, jakie surowce mam do dyspozycji, a których raczej nie wykorzystam i lepiej będzie się nimi podzielić z innymi. Przejrzeć włóczki, materiały do dekupażu, składniki do kosmetyków. Także zajrzeć do folderów z inspiracjami, segregatorów z wycinkami, aby zobaczyć, które pomysły warto wykorzystać, a z których jednak zrezygnuję.

Nie mam dywanów, wbrew tytułowi nie będę więc niczego pod nie zamiatać. Ale z radością wykorzystam ten jesienny porządkowy odruch, by przygotować się do zimy i przy okazji dokonać okresowej korekty stanu posiadania. Cieszę się na zimę, będzie twórczo. I ciekawie. 

Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian