Przejdź do głównej zawartości

Bez planu i przewodnika. Odcinek pierwszy - Cortona

Nieco na przekór mikołajkowej dacie i zimowej aurze (za oknem śliczny szron) trochę słońca dzisiaj chciałam Wam podesłać, przy okazji dalszych opowiadań o naszych toskańskich włóczęgach. Cofam się do wyjazdu w drugiej połowie października 2010 r., który zapadł nam bardzo w pamięć. Bezpośrednio po powrocie pisałam o nim tutaj.

Naszą bazą była wtedy Florencja, z której zrobiliśmy kilka jednodniowych wypadów, m.in. do Cortony, najczęściej kojarzonej z cyklem autobiograficznych książek Frances Mayes, zaczynającym się od słynnego Pod słońcem Toskanii. Nie lubię ich, chociaż oczywiście, jak na toskanofilkę przystało, przeczytałam jej swego czasu wszystkie, lecz bez szczególnej przyjemności. O wiele bardziej przypadły mi do gustu te napisane przez Ferenca Mátégo (pełne barwnych opisów i humoru) czy Za dużo słońca Toskanii, której autorem jest  Dario Castagno. 

Sama nie wiem, dlaczego pojechaliśmy do tego miasteczka. Zapewne po to, aby porównać obraz przedstawiony w książkach pani Mayes i ekranizacji Pod słońcem... z rzeczywistością. Zaiste słoneczną i jesienną:


Jednak gdy przybyliśmy na miejsce, wszystko to, co mogliśmy sobie wyobrażać na temat Cortony okazało się zupełnie nieistotne. Miasteczko oczarowało nas całkowicie, głównie dlatego, że było to jedno z pierwszych miejsc, do których poznawania podeszliśmy bardzo swobodnie. 


Żadnego planu, wytycznych, założeń. Przyjechaliśmy i pozwoliliśmy, by miejsce samo się nam zaprezentowało. Chociaż tachałam ze sobą grubaśny przewodnik, właściwie nie wiadomo po co, bo o Cortonie wypowiadał się on nadzwyczaj skąpo, więc na nic się nie zdał. Obrazy ze wspomnianych lektur na szczęście nieco już przyblakły. Nic nie przeszkadzało w polubieniu miejscówki jako takiej, a nie cudzych o niej wyobrażeń. 

Zapytała mnie niedawno krewna przed jednym z moich wyjazdów: a co Wy tam będziecie zwiedzać? Masz jakiś plan? Zdziwiła się, że nie wiem, nie mam przygotowanego żadnego spisu miejsc, które koniecznie chcę bądź muszę zobaczyć. Po chwili przyznała, że wprawdzie sama zawsze podróżuje z planem, jednak nigdy nie udaje się go w pełni zrealizować, co oczywiście ją (oraz współtowarzyszy podróży) bardzo frustruje. 

Wolę nie wiedzieć zbyt wiele o celu podróży przez jej rozpoczęciem. Przecież o ludziach też lepiej nie wiedzieć za dużo, zanim się ich pozna. Człowiek sobie wyobraża nie wiadomo co, nastawia się - pozytywnie albo negatywnie - zupełnie niepotrzebnie, bo przecież lepiej samemu wyrobić sobie zdanie, polubić lub wręcz przeciwnie. Nie ma potem zbędnych rozczarowań, porównań.
Owszem, jakieś ogólne informacje praktyczne w podróży są potrzebne, chociażby orientacyjny czas dojazdu, prawdopodobna pogoda. Warto też wiedzieć, czy bilety wstępu do ewentualnych słynnych atrakcji nie są przypadkiem dostępne przez internet. Może to oszczędzić potem stania w okropnych kolejkach (jak na przykład do bazyliki Sagrada Familia w Barcelonie albo do pałacu Alhambra w Granadzie). Nie sporządzam jednak szczegółowej listy zabytków do zobaczenia ani nie planujemy wcześniej, w jaki sposób spędzimy cały dzień. Dostosowujemy się do tego, co czeka na nas na miejscu oraz do własnego samopoczucia, widzimisię i humoru. Pozwalamy, aby sprawy toczyły się same. Najlepsze i tak zwykle jest nieprzewidywalne, nieopisane w przewodniku ani na TripAdvisorze. 

Dzień w Cortonie okazał się perfekcyjny - chociaż zupełnie nieplanowany. Niedziela to była. Leniwa. Odwiedziliśmy targ staroci. A na rynku trafiliśmy na ślub. Obserwowaliśmy go z wielkim zaciekawieniem, czekając wraz z tłumem gości i przypadkowymi, jak i my, gapiami, aż świeżo poślubiona para wyjdzie z ratusza. Po południu przyłączyliśmy się do poobiedniego spaceru, gdy całe (jak się wydawało) miasto, wyległo na ulice i do bardzo romantycznego kortońskiego parku, zajadając te obłędne włoskie lody. Ani przewodnik, ani plan miasta, ani spis miejsc do zobaczenia do niczego by się nie przydały. Potrzebowaliśmy jedynie czasu - i wykorzystaliśmy go doskonale. Obrazy tamtego dnia do dzisiaj mam pod powiekami. I wydaje mi się, że wciąż czuję smak wybornej ribollity, czyli toskańskiej zupy jarzynowej, którą zjadłam wtedy na obiad. 

Jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć z Cortony i okolic oraz poczytać relację z innej slow podróży do Toskanii, zajrzyjcie na blog Venila Kostis. Natomiast o wspominanej niedawno przez mnie książce Dana Kierana O wolnym podróżowaniu pisze, świetnie jak zawsze, minimal plan














Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian