Przejdź do głównej zawartości

OMC* pisarka

Muszę się Wam wytłumaczyć z kilku kwestii związanych z blogiem i książką. 
Kwestia pierwsza: wśród mnóstwa ciepłych słów i pozytywnych opinii na temat popełnionej przeze mnie książki Minimalizm po polsku pojawia się jeden, nazwijmy to tak, zarzut: książka dobra, ale za krótka. Za szybko się czyta, za szybko kończy. 

Tak, wiem. Sama też nie lubię za krótkich książek. Pierwotnie była znacznie dłuższa, co nie znaczy, że lepsza. Sporo z niej wykreśliłam na etapie redakcji. Mimo wszystko lepiej, by była krótsza, a z sensem, niż nudna i przegadana. A skoro to debiut, miałam obawy, z jakim przyjęciem się spotka. W najśmielszych marzeniach nie spodziewałam się, że jej odbiór będzie tak pozytywny. Myślałam sobie jednak, że jeśli spodoba się Czytelnikom, przecież zawsze mogę napisać kolejną, w której będzie można pogłębić rozważania, rozszerzyć tematykę. Poza tym, widzę, że na drodze prostoty wciąż mam jeszcze sporo do nauczenia, podejście do tematu z czasem i z doświadczeniem ewoluuje. 


Drugie spostrzeżenie niektórych z Czytelników, to stwierdzenie, że pozycja ta jest wprowadzeniem do minimalizmu. Osoby znające już dobrze temat być może nie znajdą w niej wiele nowego (chociaż wydaje się, że temat wiary zaskoczył nawet tzw. starych wyjadaczy). Taki też był zamiar. Na tym etapie najważniejsze było dla mnie rozprawienie się ze stereotypami i dziwnymi wyobrażeniami, odczarowanie minimalizmu i pokazanie, że nie jest fanaberią ani pozą czy sezonową modą. I oczywiście umieszczenie go w naszym swojskim kontekście. 

Jednak od zakończenia pracy nad tekstem minęło już sporo czasu, dużo się działo. Kontakty z Czytelnikami bloga i książki, e-mailowe i osobiste, dostarczyły mi dużo informacji zwrotnych. O tym, co się w niej podoba, jakie tematy zwykle Was dręczą, z czym najtrudniej sobie poradzić. W międzyczasie ja sama też co nieco się nauczyłam, wciąż są sprawy, nad którymi pracuję. I o tych doświadczeniach na pewno chcę i potrzebuję nadal opowiadać. 

Mam już pomysł na kolejną książkę (mam nawet tytuł!) i powoli zaczynam nad nią pracować. Nie oznacza to jednak, że znów zacznę zaniedbywać blog. Jak pewnie zauważyliście, ostatnio udawało się w miarę regularnie publikować nowe wpisy, chociaż może niezbyt często. Uważam jednak, że nie była to zła częstotliwość. Może być tylko lepiej (tzn. częściej). Na razie nie składam jednak żadnych deklaracji, zobaczymy, jak będzie. 

*Na koniec wyjaśnienie OMC w tytule wpisu, podobno ten skrót nie jest powszechnie znany. OMC znaczy „o mało co”. Zapytała mnie koleżanka niedawno, czy bardziej czuję się blogerką, czy pisarką. Bardzo mnie to rozbawiło, bo pisarką nie czuję się prawie wcale. Napisanie książki jeszcze moim zdaniem z nikogo pisarza nie czyni. Na pewno nie pisanie poradników, a przecież moja książka jest rodzajem poradnika, może nieco nietypowego, ale jednak. Blogerką jestem i pewnie dość długo jeszcze będę. Blog miał swoje lepsze i gorsze chwile, to chyba naturalna kolej rzeczy. Skoro jednak przeżył już pięć lat (bo początki na bloxie to była przecież jesień 2009 roku) i nadal ma się nieźle, a nawet bardzo dobrze, to spokojnie może pożyć co najmniej drugie tyle, oczywiście o ile w międzyczasie nie stanę się zupełnie nieznośna i jeszcze bardziej przemądrzała niż jestem i nie pójdziecie sobie wszyscy gdzie indziej. Postaram się jednak nie przesadzać z wymądrzaniem się. 

Żadnej z tych dwóch linii działalności nie uważam za ważniejszą, wydaje mi się, że mogą się fajnie uzupełniać i spełniać różne potrzeby. Niektórzy z powodu bloga sięgają po książkę, inni przez książkę trafili na bloga, co kto lubi i co komu bardziej odpowiada. Mnie nie przestaje cieszyć, że moje pisanie jest przydatne, przynosi ludziom radość, sprawia im przyjemność. I tak trzymać! Nie może chyba być lepszej zachęty do dalszej pracy.  

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian