Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2015

Black is the new black

Jak pisałam niedawno, dużo myślę ostatnio o kolorach, ich działaniu, roli i zastosowaniu. We wnętrzach, w sztuce, w garderobie. Wciąż mocno siedzi mi w głowie wpis Marii ze znanego już wielu Czytelnikom bloga Ubieraj się klasycznie, zatytułowany Garderoba tylko w trzech kolorach . Autorka pisze w nim o decyzji o komponowaniu garderoby tylko w trzech kolorach i pyta czytelników, czy byliby w stanie tak zradykalizować swoje wybory i umieliby wytrwać w tym ograniczeniu.  W pierwszej chwili ta propozycja wydała mi się bardzo radykalna, skrajnie minimalistyczna. Maria wybrała dla siebie biel, czerń i szarość, jako uzupełnienie srebro i złoto, odcienie cieliste i kolor naturalnej skóry, dżins. Bardzo monochromatycznie.  Jednak przypomniałam sobie, że przecież przez dobrych parę lat swojego życia chodziłam odziana w tylko jedną barwę: czerń od stóp do głów, w połączeniu ze srebrną biżuterią. Potem doszła biel, jako uzupełnienie stroju do pracy. Rzadkim akcentem był czerwony szal i r

Niedoskonała

Chyba nie jestem wyjątkiem. Na pewno nie jestem. Zimą czuję się bardzo niedoskonałą osobą. Od zawsze. Zdecydowanie zbyt okrągła i jakaś taka blada, jak nieświeży kurczak w supermarketowej gablocie. Konieczność zakładania na siebie szeregu ciepłych warstw oraz czapki przed wyjściem z domu bynajmniej nie poprawia samopoczucia. Puchowa kurtka i wspomniane warstwy nieodmiennie przypominają mi Pi i Sigmę, przybyszów z Matplanety. Młodszych czytelników odsyłam na YouTube, możecie nie wiedzieć, kto to Pi i Sigma. Nawiasem mówiąc, właśnie przez skojarzenia z nimi przez długie lata nie mogłam przekonać się do puchowych kurtek. Trauma z dzieciństwa ;-) Zdjęcie czapki z kolei sprawia, że włosy postanawiają zatańczyć jakiś chocholi taniec i trzeba z nimi negocjować, żeby zachowywały się jak ludzie i nie robiły wstydu.  Na dodatek zrobiłam sobie sama na złość i poszłam do fryzjera, by po paru latach bez żadnych większych zmian odświeżyć nieco wizerunek. Hehe, nie miała baba kłopotu. Z

Ikea, Rothko i życie w chłodni

Marudziłam niedawno, że w tak zwanych minimalistycznych wnętrzach zazwyczaj brakuje mi koloru, jakiegoś ożywiającego całość akcentu. Monochromatyczne zestawienia, w których królują biel, szarość i czerń, wydają mi się smutne i bezosobowe. Lecz kolor nie tylko z tego powodu jest dla mnie bardzo istotny.  Kilkukrotnie uczestniczyłam w warsztatach poświęconych urządzaniu wnętrz organizowanych w sklepie Ikei, w Krakowie prowadzonych przez projektantkę wnętrz  Olimpię Ajakaiye  (nie wiem, czy w innych miastach instruktorami były inne osoby). Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się szczególnie nad rolą barw we wnętrzu. Urządzając nasze mieszkanie, dobieraliśmy elementy wyposażenia według tego, co nam w duszy gra. Zaczynaliśmy od koloru ścian i podłóg, a kolejne wybory były już podyktowane koniecznością dostosowania się do kolorystyki narzuconej przez te duże powierzchnie.  Podczas warsztatów pani Olimpia poleciła uczestnikom przeanalizować swoje preferencje kolorystyczne. Sporo mówił

Poniedziałek, ale nie blue

Podobno dzisiaj jest najbardziej depresyjny dzień roku, trzeci poniedziałek stycznia, zwany Blue Monday . Może i tak, ale ja nie przyłączę się do grona przybitych. Humor mi dopisuje, bo mogę z Wami podzielić się bardzo dobrą z mojego punktu widzenia wiadomością.  Przebąkiwałam co nieco w grudniu , że myślę o napisaniu drugiej książki. Pierwsza  miała być wprowadzeniem do minimalizmu i oswojeniem tematu, odczarowaniem i rozprawieniem się ze stereotypami, które zdążyły już powstać w związku z nim. Pisałam ją dla czytelnika, który albo nie wie, czym jest minimalizm, albo ma o nim niejasne lub może nawet fałszywe wyobrażenie. Już kończąc ją, miałam poczucie, że nie jest to ostatnie słowo, które mogłabym napisać o prostym życiu i o zastosowaniach minimalizmu w różnych dziedzinach. Nie sposób zamknąć tyle doświadczeń w jednym tomie. Chciałam móc napisać też pozycję skierowaną do osób, które wiedzą coś więcej i są nadal zainteresowane pogłębianiem tej wiedzy.  Mogę wreszcie oficjaln

W internecie nic nie ginie

Wczoraj zrobiłam sobie sama na złość. Napisałam post, opublikowałam, zorientowałam się, że nie nadałam mu tytułu. Skopiowałam więc jego treść, żeby opublikować go jeszcze raz, ale już z dodanym tytułem (żeby tytuł pojawił się w adresie wpisu). Gdy zabrałam się za wklejanie skopiowanej treści w nowy post, okazało się, że skopiowałam tylko część. Za szybko zadziałałam po prostu, zbyt nieuważnie.  Jednak zawsze można liczyć na pomoc Czytelników - zasypały mnie wiadomości z odzyskaną treścią wpisu, który po opublikowaniu został  „zassany” przez czytniki RSS  „feedly”. Jeszcze raz dziękuję wszystkim życzliwym duszom, Wasza pomoc oszczędziła mi odtwarzania tekstu z głowy i pozwoli cieszyć się wolną sobotą. Poniżej piątkowy wpis:  Propozycja estetycznych piątków spotkała się z ciepłym przyjęciem z Waszej strony, więc z radością kontynuuję.  Zadawałam sobie ostatnio pytanie, dlaczego odczuwam coraz większą potrzebę uproszczenia także w sferze estetycznej. Przez długi czas nie inter

Życie pozafejsbukowe

Właśnie minął miesiąc mojego dobrowolnego odwyku od Facebooka (na profilu prywatnym) oraz postanowienia o czasowym ograniczeniu korzystania z internetu w celach niezwiązanych z życiem zawodowym. Przede mną jeszcze ponad dwa tygodnie, założenie obejmowało bowiem czas do końca stycznia.  Co chwila ktoś pyta, jak mi idzie. Z nadzieją zapewne, że wyznam, jakie to straszne męki cierpię, albo że nie dałam rady i się poddałam.  W tym rzecz, że idzie mi dobrze. Nie czuję pokusy, by złamać swoje postanowienie. Byłoby jeszcze ciekawiej, gdybym przez ten czas nie aktualizowała również profilu bloga na FB, ale nie chciałam robić na złość czytelnikom. Profil bloga nie oferuje jednak aż takich możliwości jak profile prywatne, nie zachęca szczególnie do buszowania po portalu. Nie kusi aż tak bardzo. Wchodzę na niego, by poinformować o nowym wpisie i czasem po to, by sprawdzić, czy ktoś nie zamieścił jakiejś wiadomości - nie wszyscy korzystają z mojego adresu mailowego.  Na ostateczne wn

Granice inspiracji

Po tym, jak zaprosiłam Was ostatnio na swój pinterestowy profil, naszła mnie refleksja na temat sposobu, w jaki korzystałam z inspiracji kiedyś, a jak robię to teraz.  Niegdyś gromadziłam mnóstwo materiałów z różnymi pomysłami, niezależnie od tego, czy miałam szanse je wykorzystać, czy też nie. Kolorowe czasopisma, katalogi, wycinki, przepisy kulinarne, pomysły na stroje, fryzury, kosmetyki, robótki ręczne, wykroje, dekoracje stołu i domu. Zbierałam je masowo, ale niewiele z tego wynikało. Śledziłam liczne strony i blogi wnętrzarskie, modowe, kulinarne. Segregatory i foldery na dysku pękały w szwach. Inspiracji wciąż przybywało. Wprawdzie część ze znalezionych pomysłów wprowadzałam w życie, jednak zbyt wiele ich było, aby sprawdzić każdy. Poza tym, wciąż oglądając się na innych, rzadko dopuszczałam do głosu własną pomysłowość. Wmawiałam sobie, że nie potrafię, bo taką mam odtwórczą naturę, pozostawiona sama sobie niczego ciekawego raczej nie wymyślę.  Z czasem, gdy zdałam sob

Estetyczne piątki

Mam taki pomysł: skoro narzuciłam sobie rytm regularnej publikacji wpisów (poniedziałek, środa, piątek), mogłabym wprowadzić kolejną małą świecką tradycję. Piątkowe wpisy będą poświęcone kwestiom minimalizmu i prostoty w nieco lżejszym wymiarze. Na przykład w estetyce, wnętrzach, modzie, architekturze. Może również w kuchni. Piątki - wiadomo - początek weekendu, czas, gdy większość ludzi pracy zaczyna odpoczywać i mało kto ma wtedy ochotę na poważne tematy. Będzie więc lżej, czasem dość obrazkowo.  Na początek - wnętrza. Im bardziej zagłębiam się w minimalizm, tym bardziej cenię sobie pomieszczenia, w których zachowano daleko idącą wstrzemięźliwość, jeśli chodzi o zastosowanie kolorów i dekoracji. Coraz bardziej podobają mi się naturalne materiały i surowe faktury. Lubię, gdy większość przedmiotów jest schowana w szafach i szafkach, a powierzchnie poziome są niemal całkowicie puste. Nie cierpię zatłoczonych drobiazgami blatów, zwłaszcza kuchennych. Ani ustawiania czegokolwiek na

Postanowienie o braku postanowień

Jeszcze parę lat temu w każdy Nowy Rok wchodziłam z krótszą lub dłuższą listą postanowień. Schudnąć, więcej spać, więcej czytać, nie marnować czasu, częściej malować paznokcie etc. Noworoczny zapał mijał po maksymalnie dwóch tygodniach i już pod koniec stycznia postanowienia przechodziły do historii.  Jednocześnie te ostatnie lata były czasem wielkich zmian w moim życiu. Na (bardzo bardzo) lepsze. Jednak nie następowały one w następstwie realizacji listy noworocznych postanowień. Są wynikiem wypracowania nowych nawyków. Ich wprowadzanie nie wymagało zewnętrznej motywacji ani złotych myśli zawieszanych na lodówce. Motywacja była i jest nadal głęboko we mnie. Jest nią pragnienie, aby ten czas, który mam do dyspozycji do śmierci, wykorzystać jak najlepiej. Co nie oznacza wcale: zrobić tak wiele, ile tylko zdążę, zanim umrę. Nie.  Jestem wdzięczna za to, że żyję. Każdego dnia coraz bardziej. Nie chcę zmarnować tego daru. Staram się więc żyć dobrze, spokojnie i w równowadze. Zrobi

Wytępić fochy angorskie

Wracam do Was, wypoczęta jak kot. Świetnym pomysłem było to odstawienie Facebooka i ograniczenie kontaktów z internetem do absolutnego minimum. Dzięki temu nacieszyłam się świąteczną przerwą tak bardzo, jak tylko to możliwe. Wysypiałam się, czytałam, leniuchowałam, spotykałam z rodziną i przyjaciółmi, rozmawiając na tematy różne, mniej lub bardziej wesołe, i ciesząc się, że jestem wielką szczęściarą, która ma dookoła siebie mnóstwo dobrych i pozytywnych, życzliwych ludzi.  Jeśli miałabym sobie wytyczać jakiś kierunek działania w rozpoczętym świeżo roku, byłoby to dalsze unikanie ludzi, którzy nie potrafią panować nad swoimi negatywnymi emocjami i lubią obciążać nimi innych. Stronienie od wszelkich form agresji, histerii, pretensji, oczekiwań i fochów. Własnych i cudzych. Jeszcze bardziej starać się nie osądzać innych. Pracuję nad tym od dawna, nie zawsze mi to wychodzi, ale staram się. Pozwalać sobie na emocje, ale panować nad nimi, zwłaszcza wtedy, gdy są złe. Nie tracić panowan