Jeszcze parę lat temu w każdy Nowy Rok wchodziłam z krótszą lub dłuższą listą postanowień. Schudnąć, więcej spać, więcej czytać, nie marnować czasu, częściej malować paznokcie etc. Noworoczny zapał mijał po maksymalnie dwóch tygodniach i już pod koniec stycznia postanowienia przechodziły do historii.
Jednocześnie te ostatnie lata były czasem wielkich zmian w moim życiu. Na (bardzo bardzo) lepsze. Jednak nie następowały one w następstwie realizacji listy noworocznych postanowień. Są wynikiem wypracowania nowych nawyków. Ich wprowadzanie nie wymagało zewnętrznej motywacji ani złotych myśli zawieszanych na lodówce. Motywacja była i jest nadal głęboko we mnie. Jest nią pragnienie, aby ten czas, który mam do dyspozycji do śmierci, wykorzystać jak najlepiej. Co nie oznacza wcale: zrobić tak wiele, ile tylko zdążę, zanim umrę. Nie.
Jestem wdzięczna za to, że żyję. Każdego dnia coraz bardziej. Nie chcę zmarnować tego daru. Staram się więc żyć dobrze, spokojnie i w równowadze. Zrobię i przeżyję tyle, im będzie mi dane. Nie musi tego być wiele, ale niech będzie jak należy. Tak dobrze, jak tylko możliwe w danym momencie.
Nie dążę jednak do bycia perfekcyjną, bo doskonałość jest niemożliwa, a gdyby nawet była, oznaczałaby nieskończoną nudę. Słabość jest nieodłącznie związana z ludzką naturą. Nie wstydzę się swoich błędów, nauczyłam się być boleśnie szczera sama ze sobą. Patrząc w lustro, nie ściemniam, nie uciekam ze wzrokiem, nie próbuję sobie wmówić, że jest super i bomba, gdy jest wręcz przeciwnie. Umiem sobie powiedzieć: oj, stara, aleś narozrabiała, kto ma to teraz niby posprzątać?
Akceptuję swoją niedoskonałość. Jednak ani jej nie hołubię, ani nie tracę sił na samobiczowanie. Jeśli jakiś nawyk, cecha, zachowanie przeszkadzają mi lub innym, prowadzą do złego, szkodzą komukolwiek - zmieniam się. Albo staram się ze słabości uczynić siłę. Czasem to możliwe. Przykład: mam bardzo czuły węch i dość wyrobiony smak. Co oznacza skłonność do czerpania przyjemności z jedzenia, czyli tendencje do łakomstwa i przejadania się. Pozornie słabość. Pewnego dnia powiedziałam sobie jednak, że zamiast z tym walczyć i udawać, że jedzenie jest mi obojętne, a czekolada to wróg i samo zło, lepiej zrobię, uznając czułe zmysły za atut. Dzięki nim nie jestem w stanie zjeść nieświeżego jedzenia, odrzuca mnie sam zapach fast foodów, starego tłuszczu, podłej smażeniny. Wolę zjeść mało czegoś smacznego i pełnowartościowego lub nie zjeść wcale niż napychać się byle czym.
Nic złego w postanowieniach noworocznych nie widzę. Uważam, że są nawet pożyteczne - dzięki nim uzmysławiamy sobie, co nam przeszkadza w nas samych. Dostrzegamy obszary zasługujące na większą uwagę. Rozczula mnie kolega, który przez większą część swojego życia za najlepsze paliwo uważał kolę, czipsy i hamburgery z mieszanki MOM-u i zmielonej tektury, a teraz nagle, od kilku dni, po każdym posiłku pracowicie wpisuje dane do dzienniczka kalorii w smartfonowej aplikacji. Po raz pierwszy w życiu zastanawia się, co je oraz w jakiej ilości. Zaczyna zauważać związki między zawartością swojego talerza a samopoczuciem. Uważam, że to świetna zmiana. Niezależnie od tego, czy wytrwa w tym postanowieniu, czy też za jakiś czas liczenie kalorii mu się znudzi. Nawet jeśli tak się stanie, przemiana i tak pewnie prędzej czy później nastąpi. Pierwszy krok już zrobiony.
Sama nie sporządzam już wykazów postanowień. Nie dlatego jednak, że nie mam przyzwyczajeń, które można by zmienić z korzyścią dla mnie samej i pewnie też mojego otoczenia. Raczej dlatego, że trwałe zmiany nie mają nic wspólnego z kalendarzem. Przychodzą we właściwym czasie. A właściwy moment to taki, gdy do zmiany jest się gotowym. W czerwcu lub w styczniu, różnie bywa.
Gdy wszystkie trybiki w głowie wskoczą w odpowiednie miejsca, zmiana nastąpi sama. Bezboleśnie niemal. Bez potu i wysiłku. Po prostu wyda się jedynym logicznym rozwiązaniem. Zamiast tworzyć listy i stresować się wyzwaniami, wolę oliwić te trybiki, żeby gładko pracowały. Śledzić miejsca, w których zdarza się im zacinać. Szukam przyczyn blokad i skupiam się na ich usuwaniu.
Jednak wszystkim postanawiającym i stawiającym sobie noworoczne wyzwania życzę powodzenia, kibicuję z całego serca i trzymam kciuki za wytrwałość w kształtowaniu swoich nawyków. Ostatecznie przecież jakaś (chociaż niewielka) grupa ludzi swoich noworocznych postanowień dotrzymuje i już więcej nie wraca do stanu, który chciała zmienić, więc próbować na pewno warto.