Przejdź do głównej zawartości

Wytępić fochy angorskie

Wracam do Was, wypoczęta jak kot. Świetnym pomysłem było to odstawienie Facebooka i ograniczenie kontaktów z internetem do absolutnego minimum. Dzięki temu nacieszyłam się świąteczną przerwą tak bardzo, jak tylko to możliwe. Wysypiałam się, czytałam, leniuchowałam, spotykałam z rodziną i przyjaciółmi, rozmawiając na tematy różne, mniej lub bardziej wesołe, i ciesząc się, że jestem wielką szczęściarą, która ma dookoła siebie mnóstwo dobrych i pozytywnych, życzliwych ludzi. 

Jeśli miałabym sobie wytyczać jakiś kierunek działania w rozpoczętym świeżo roku, byłoby to dalsze unikanie ludzi, którzy nie potrafią panować nad swoimi negatywnymi emocjami i lubią obciążać nimi innych. Stronienie od wszelkich form agresji, histerii, pretensji, oczekiwań i fochów. Własnych i cudzych. Jeszcze bardziej starać się nie osądzać innych. Pracuję nad tym od dawna, nie zawsze mi to wychodzi, ale staram się. Pozwalać sobie na emocje, ale panować nad nimi, zwłaszcza wtedy, gdy są złe. Nie tracić panowania nad sobą, szczególnie w gniewie. 

Od kilku lat odnotowuję spore sukcesy na tym polu. Bardzo trudno jest sprawić mi przykrość, wyprowadzić mnie z równowagi czy zirytować. Uczę się nie reagować na nieprzyjemne bodźce, których nie mogę zmienić czy uniknąć. Dawniej łatwiej było mnie rozdrażnić ostrym dźwiękiem, hałasem, nieprzemyślanym lub natrętnym zachowaniem. Gdy wpadałam w gniew, trudno było mi się opanować, w zapalczywości rzucałam nieprzemyślanym słowem, talerzem, słuchawką telefonu. Oko za oko, na atak odpowiadałam kontratakiem. Teraz wolę usunąć się przed nacierającym uderzeniem, tak, by wpadło w pustkę. Unik wytrąca uderzającego z równowagi, sprawia, że zamiera w zdziwieniu. Jak to, nie chcesz mi oddać? Nie, nie chcę, wolę odwrócić się na pięcie i odejść. 




Gdy czuję, że wzbiera we mnie złość, pozwalam jej przez siebie przepłynąć, nie tłumię jej, tylko ukierunkowuję tak, by nikogo nie zraniła. Czekam, aż przejdzie. Przerywam rozmowę, prosząc o chwilę przerwy, by wrócić do niej wtedy, gdy już pierwsza fala emocji opadnie. Nie oddzwaniam od razu do osoby, która mnie zirytowała. Czekam z odpisaniem na wkurzającego e-maila. Łatwo powiedzieć lub napisać o jedno zdanie za dużo, po którym nic nie będzie już takie samo. Mój gniew ani emocje nie są potrzebne, uniemożliwią tylko komunikację. 

Powtarzam sobie, że nikt nie jest ideałem, ze mną samą na czele. Skoro sama nie chcę być osądzana i oceniana, nie powinnam też osądzać i oceniać innych. Tym bardziej, że nigdy nie ma się przecież oglądu całej sytuacji. Spróbuj chodzić w moich butach, mawiają Anglicy. Nie wiem, jak zachowałabym się, gdybym była w identycznej sytuacji, jak krytykowana przeze mnie osoba. Tym bardziej, że nie znam przecież całego bagażu jej wspomnień i doświadczeń. 

Czym innym jest jednak powstrzymywanie się od pochopnych wyroków i krytyki, czym innym zaś izolowanie się przed takimi zachowaniami innych ludzi. Nie muszę się na nie zgadzać, nie muszę ich wysłuchiwać. Jeśli zaś wysłucham, nie muszę się nimi przejmować. 
Owszem, konstruktywna krytyka czy ostrzeżenie przed nierozsądną czyimś zdaniem decyzją zawsze są mile widziane. Czasem lepiej widać z zewnątrz, z dystansu. Jednak ważne jest, by intencją wygłaszanej niepochlebnej opinii było dobro moje lub innych osób i by nie wynikała ona z egoizmu, zranionej dumy, przerostu ego, próby przerzucenia odpowiedzialności na innych. Intencje można także odczytać z formy przekazu i z informacji mu towarzyszących. I jeszcze jeden warunek - krytykujący zachowuje postawę pełną szacunku. Jeśli ktoś nie potrafi przekazać negatywnej oceny z szacunkiem, nie ma prawa jej wygłaszać. Za przykładową oznakę braku szacunku uważam między innymi niepanowanie nad własnymi emocjami i głosem, niedopuszczanie rozmówcy do głosu. Nawijanie swojego kazania bez przerwy, bez miejsca na reakcję strony przeciwnej. Wydanie wyroku przed poznaniem wszystkich danych lub opinii oponenta.

Cenię sobie spokój swojego ducha i cieszę się z tego, że nie jest już tak łatwo go zakłócić, jak dawniej. Wciąż uczę się dystansu, także do własnej osoby. Uważam, że opanowanie sztuki rozpoznawania swoich emocji, kierowania nimi i trzymania ich na wodzy było dla mnie wielkim krokiem na drodze do rozwoju osobistego, jednym z najważniejszych źródeł wewnętrznej siły. Nie chodzi o to, by emocji nie mieć ani nie dopuszczać ich do siebie, ale by nie wymykały się spod kontroli. Są nieodłączną częścią ludzkiej natury, życie bez nich byłoby smutne i jałowe. Dążę jednak do tego, by nie wpływały na moje decyzje. Nie dopuszczam do tego, by inni psuli mi humor czy zatruwali życie swoimi emocjami. Unikam ludzi, którzy nie potrafią rozwiązywać konfliktów ani rozmawiać o nieporozumieniach z nerwami na wodzy i dążą od razu do konfrontacji „na noże”. 

Objaśnienie do tytułu: kiedyś w dawnej pracy określaliśmy sytuację poważnego obrażenia się na kogoś jako „foch angorski” (jakby ów „foch” był naburmuszonym futrzakiem). Fochy wszelkich ras w swoim otoczeniu zamierzam tępić bezlitośnie, zabierają mi powietrze. 

Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian