Przesłała mi jedna z Czytelniczek zapytanie o to, jak nauczyć się dyscypliny, by radzić sobie z zakupowymi zachciankami. Pomyślałam, że warto odpowiedzieć na blogu, bo to kwestia dotycząca zapewne wielu osób i nie tylko tych, którzy dopiero zaczynają stawiać swoje kroki na minimalistycznej drodze.
Owa Czytelniczka założyła na przykład, że mnie już ten problem nie dotyczy. Można by zapewne tak pomyśleć, przecież spore mam już doświadczenie w tej dziedzinie, zakupoholizm dawno opanowałam i nieraz pisałam, że rozważnie robię zakupy i potrafię nie ulegać słabości. Nie oznacza to jednak wcale, że nie miewam zachcianek, pokus i pragnienia, by wyjąć kartę kredytową i zaszaleć pod wpływem nastroju chwili.
Pokusy rzecz ludzka. Nawet ascetom się zdarzają. Rzecz jednak nie w tym, by ich nie mieć, lecz by sobie z nimi radzić. O rozmaitych technikach nieulegania zachciankom pisałam już wielokrotnie i tutaj, i w książce, nie chciałabym się powtarzać.
Ujmując w skrócie, najważniejsze i najbardziej skuteczne moim zdaniem obejmują:
Ujmując w skrócie, najważniejsze i najbardziej skuteczne moim zdaniem obejmują:
- tworzenie list zakupowych (z odroczonym terminem realizacji, np. 30-dniowym),
- prowadzenie budżetu,
- wyznaczanie granic wydatków na daną dziedzinę,
- unikanie miejsc i sytuacji, w których możemy być narażeni na pokusy (centra handlowe, księgarnie, drogerie, sklepy internetowe),
- prowadzenie inwentarza stanu posiadania, tak, by być świadomym tego, co już się ma i lepiej te zasoby wykorzystywać,
- wyznaczanie sobie celów oszczędnościowych,
- rezygnacja z programów lojalnościowych i newsletterów,
- w chwili poczucia zachcianki szukanie odpowiedzi na pytanie: dlaczego tego nie potrzebuję (zamiast tłumaczenia sobie, dlaczego dana rzecz wydaje się nam potrzebna). Tej techniki nauczył mnie mąż i uważam ją za bardzo skuteczną. Gdy dopada nas pokusa, mamy tendencję do wmawiania sobie, że zakup jest absolutnie konieczny. Gdy zamiast szukać argumentów ZA, poszukamy tych PRZECIW, szybko okaże się, że próbujemy samych siebie oszukać,
- szczerość w stosunku do samego siebie - absolutna podstawa!
Dla mnie jedną z bardziej dyscyplinujących kwestii są pieniądze. Zakupoholizmem wpędziłam się niegdyś w kredyt odnawialny i zadłużenie na rachunku karty, więc gdy chciałam zmienić tryb pracy i przejść na własny rachunek, musiałam spłacić te zobowiązania, by nie bać się ewentualnej utraty płynności finansowej, gdy będę prowadzić działalność gospodarczą. Pierwszą motywacją do dyscypliny było więc wyjście z długu. Potem usamodzielnienie się pod względem finansowym.
Teraz, gdy wzbiera we mnie chęć na jakiś nierozsądny i niepotrzebny zakup, przywołuję barwny i plastyczny obraz pewnego marzenia,o którym pewnie kiedyś szerzej Wam napiszę, moim zdaniem jest ono w pełni realizowalne, ale wymaga posiadania pewnych rezerw finansowych. Raczej większych, gromadzonych długofalowo. Mówię sobie w takiej chwili, że owszem, mogłabym ulec pokusie tu i teraz, ale jeśli będę to robić systematycznie, oddali mnie to od realizacji marzenia, a może nawet całkowicie go przekreśli. Zamiast wydawać pieniądze na rzecz, która i tak pewnie prędzej czy później okaże się zbędna, wolę składać je na stosowną kupkę.
Dyscypliny nie da się nauczyć w pięć minut. Zmiana nawyków zawsze wymaga czasu i cierpliwości. Najtrudniejsze są pierwsze kroki, ale w miarę postępów, gdy zaczyna się dostrzegać korzyści, przychodzi ona coraz łatwiej, aż stanie się drugą naturą.
Bardzo ważnym i przyjemnym etapem był ten moment, gdy zaczęłam kupować sobie naprawdę piękne i trwałe rzeczy dzięki temu, że przestałam bezmyślnie wydawać pieniądze. Zamiast kupować bzdety za wirtualne pieniądze, nauczyłam się wyznaczać sobie długofalowe cele i odkładać na nie. Wełniany rudy płaszcz na jesień (kupiłam go na przecenie, ale czekałam na obniżkę i uskładanie stosownej sumy parę miesięcy), śliczna torba z małej pracowni itd. Te rzeczy cieszą mnie swoją urodą na każdym kroku.
Jeszcze jedna sprawa. Otaczając się tylko rzeczami, które są użyteczne i piękne, chcę wykorzystywać je jak najlepiej, cieszyć się nimi, często ich używać. Nie chcę odbierać sobie tej radości, gromadząc kolejne, które sprawią, że będę rzadziej korzystać z tych ukochanych. Zresztą i tak najprawdopodobniej sięgałabym po te ulubione, a kupione w chwili słabości mniej fajne wylądowałyby w kącie szafy.
To moje podstawowe metody radzenia sobie z zachciankami. A jakie są Wasze sprawdzone sposoby?