Przejdź do głównej zawartości

Wylogowana/zalogowana

Na czas od połowy grudnia do końca stycznia zrezygnowałam z korzystania z Facebooka do celów prywatnych, w ograniczonym zakresie używałam go w ramach profilu bloga. Na początku nie byłam pewna, czy po tym okresie wrócę na dobre, czy też całkowicie zniknę z tego serwisu. Potrzebowałam od niego odpocząć i nabrać dystansu. Czułam, że korzystanie z FB źle wpływa na moją zdolność utrzymania koncentracji, bardziej niż inne formy aktywności w sieci. 

Te około 6 tygodni wylogowania upłynęło zaskakująco łatwo. Zdarzały się momenty, gdy odruchowo chciałam wejść na FB, by podzielić się ze znajomymi ciekawym czy zabawnym znaleziskiem, komicznym rysunkiem czy ładnym zdjęciem, interesującym artykułem. Czasem ktoś z rodziny pytał: jak to, nie widziałaś tych zdjęć, które zamieściłem? Albo znajomi rozmawiali o  śmiesznym filmie, o którym nie miałam pojęcia. W takich przypadkach pokazywano mi na miejscu wspomniany materiał, więc nic naprawdę wartego zobaczenia mnie nie ominęło. 

Fejsbukowy odwyk w żaden sposób nie wpłynął na moje życie towarzyskie, bo z zasadniczą większością znajomych utrzymuję żywy kontakt także poza siecią i FB. Jedyną różnicą było to, że zamiast umawiać się na spotkanie przez „fejsa”, umawialiśmy się za pośrednictwem telefonu lub poczty elektronicznej. 

Ostatnie dwa tygodnie były szczególnie interesujące. Poczułam bowiem, że zaczyna mi Facebooka brakować. Ten czas pomógł mi zrozumieć, do czego tak naprawdę jest mi on potrzebny, a do czego na pewno nie jest. Na pewno nie potrzebuję go, by być na bieżąco z czymkolwiek, bo ogółem nie przeszkadza mi, że nie zawsze jestem na bieżąco. Nie potrzebuję go do utrzymywania kontaktu z ludźmi, bliskimi i mniej bliższymi, bo jest tylko jedną z możliwych i dość opcjonalną ścieżką komunikacji. Nie zastępuje mi żadnego ważnego aspektu życia. 

Owszem, uświadomiłam sobie, że lepiej będzie „odlajkować” czyli przestać obserwować strony różnych firm, głównie odzieżowych i obuwniczych, bo zdjęcia i informacje o nowościach zbyt często wywołują zachcianki na zupełnie niepotrzebne rzeczy. Szkoda czasu i sił na zmaganie się z pokusami, które żadnego pożytku nie przynoszą. Ćwiczyć wolę można na inne sposoby. 

Za czym czy kim zatęskniłam? Głównie za wpisami kilku osób, które obserwuję (nie są moimi znajomymi, ale mogę czytać ich publiczne wpisy). Na przykład Radka Teklaka i redaktora Łukasza Najdera. Brakowało mi ich ciętego poczucia humoru i przenikliwych obserwacji. Brakowało mi też czysto rozrywkowych treści - codziennej porcji rysunków Andrzeja Mleczki, Marka Raczkowskiego, pani Halinki (miłość absolutna!) i jeszcze pewnie paru innych źródeł dobrej zabawy, np. Szafy Sztywniary.

Oraz Buki:


Powyższy rysunek ilustruje znakomicie jedyny problem, który mam z Facebookiem i sobą. Nie było mi trudno całkowicie odstawić FB na półtora miesiąca. Schody zaczęły się po powrocie, bo teraz naprawdę muszę się bardzo pilnować, aby nie powrócić do starych niezdrowych nawyków, czyli zbyt częstego zaglądania nie wiadomo w jakim celu. Zwykle wtedy, gdy mózg się nudzi i ma ochotę bumelować, zamiast zająć się czymś sensownym i pożytecznym. W myśl znanej zasady, że „Facebook jest jak lodówka, wiesz, że nie ma tam nic nowego, ale i tak zaglądasz co 10 minut”. 

Niektóre osoby mają chyba tak ze słodyczami. Łatwiej im całkowicie z nich zrezygnować, niż dawkować sobie po trochu, np. dwie kostki czekolady, kilka ciasteczek albo jeden kawałek ciasta na dzień. Gdy mają sobie tylko ograniczyć przyjemność, nie potrafią, od razu pożerając całą tabliczkę albo zawartość paczki ciastek. 

W tym czasie, gdy nie „było mnie na Facebooku”, robiłam mnóstwo bardzo dobrych i przyjemnych rzeczy wymagających dłuższego skupienia i utrzymania uwagi. Wymyślałam książkę, robiłam na drutach, oglądałam różne zaległe filmy. Pochłonęłam całą Anthology, historię zespołu The Beatles na DVD, około 11 godzin materiału. Działam twórczo, spotykałam się z rodziną i znajomymi, pracowałam intensywnie, nie rozpraszając się, i jeszcze zostawało mi trochę czasu. Poczułam wyraźną różnicę na lepsze, jeśli chodzi o podtrzymanie zainteresowania jedną sprawą, tematem, zajęciem przez długi czas. Nie chcę tego zaprzepaścić, ale nie widzę też powodu, by nie korzystać z Facebooka chociażby w celach rozrywkowych, o których wspomniałam. Ćwiczę więc do wyznaczanie sobie granic sięgania po to wirtualne ciastko z czekoladą, tak, by ręka nie wędrowała do pudełka machinalnie co pół minuty. Posprzątałam, odznaczyłam sporo profili, które uznałam za niekorzystnie działające lub niepotrzebne. Przestałam obserwować osoby, które częściej mnie irytowały niż inspirowały. 

Czasem osoby, które skarżą się na uzależnienie od Facebooka, zrzucają winę na sam serwis albo na jego twórcę, Marka Zuckerberga. Uważam, że to zabawne. Tak, jakby alkoholik mówił, że za jego nałóg odpowiada producent wódki. Nikt inny nie odpowiada za to, że zdarzało mi się marnować czas na FB, jak tylko ja sama. I tylko ja sama mogę nauczyć się nad tym panować. Owszem, mogłabym na stałe zlikwidować konto, ale czy jest taka potrzeba? Wystarczy zaglądać do niebieskiej lodówki tylko wtedy, gdy ma się naprawdę ochotę na coś dobrego, a nie robić tego po to, by uciekać przed mniej ekscytującymi zajęciami. Rozumiem, że niektóre osoby wolą zniknąć z FB czy nie czują potrzeby korzystania z niego. Każdy sam wie, co dla niego najlepsze. Ja natomiast wolę uczyć się wydzielać sobie odpowiednie jego dawki w stosownym czasie, tak, by nie tracić czasu i nie rozleniwić znów umysłu. 

Myślę, że będę częściej robić sobie przerwy w korzystaniu z twarzoksiążki (czasami krótsze, raz na pewien czas długie), by nie zapominać, że nie jest niezbędnym aspektem życia. To tylko przyjemna i zabawna opcja, jak wiele innych rozrywek. 

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian