Przejdź do głównej zawartości

Minimalizm na wynos

Dzisiaj chciałam Wam opowiedzieć o pewnym minimalistycznym w duchu i formie przedsięwzięciu, ale proszę od razu, aby czytelnicy spoza Krakowa nie rezygnowali z lektury, myśląc, że może być one interesujące i dostępne tylko dla mieszkańców mojego miasta, bo tak nie jest. Ale o tym potem. 

Pewnego popołudnia zadzwoniła do mnie koleżanka i zapytała, czy mamy ochotę na spontaniczne wyjście do teatru. Akurat wieczór był wolny, więc daliśmy się namówić. Nie dopytywałam o szczegóły, bo mam do tej osoby spore zaufanie, skoro powiedziała, że warto, zapewne wiedziała, co mówi. Wspomniała, że będzie nietypowo i że na widowni jest 13 miejsc. Nie zrozumiałam w pierwszej chwili, o co chodzi, pomyślałam, że zostało jeszcze 13 wolnych wejściówek. 

Pod wskazanym adresem teatru o intrygującej nazwie Sztuka na wynos, przy u. Starowiślnej 55/6, zobaczyliśmy typową krakowską kamienicę, głos przez domofon skierował nas na drugie piętro. Czuliśmy się, jakbyśmy szli na domówkę, imprezę u znajomych kogoś znajomego. Wrażenie to jeszcze pogłębiło się po wejściu do siedziby teatru. Mieszkanie, jakich w centrum wiele. Przedpokój, kuchnia, w niej grupka ludzi. Ktoś sączył piwo, jakaś miła pani zapytała, czy zrobić nam kawę, a gdy nadeszła godzina rozpoczęcia spektaklu, poprosiła, byśmy przeszli do dużego pokoju. 



Wrażenie bycia na herbatce u cioci prysło. Znaleźliśmy się na prawdziwej, choć skromnych rozmiarów, teatralnej widowni. 13-miejscowej, w istocie. Chociaż na stronie teatru można przeczytać następujące słowa:
Pamiętacie chwile, gdy cała rodzina zbierała się w salonie, albo innym pokoju, który w waszym „M” funkcję owego pełnił. Z okazji imienin/urodzin, wujka/ciotki, bliższej/bądź dalszej. Wy byliście jeszcze dzieciakami. Pamiętacie jak kazano Wam mówić, recytować, śpiewać, tańczyć, czy zrobić Michaela Jacksona? Pamiętacie? My pamiętamy. Tę energię. Szczerość, która płynęła od siedzącej na wyciągnięcie ręki widowni. Takie rzeczy tylko w rodzinie.
po rozpoczęciu spektaklu zupełnie zapomniałam, że siedzę w pomieszczeniu, które w pełni zasługuje na miano „dużego pokoju” i kiedyś mogło służyć za salon czy też jadalnię. Byłam w teatrze, i to nie byle jakim, także wyposażonym, jak należy, w profesjonalne nagłośnienie i świetne oświetlenie. 

Po spektaklu znów przeszliśmy do kuchni, gdzie po chwili dołączyli do nas aktorzy, już w cywilnych ciuszkach, jeszcze nieco zmęczeni, a my oszołomieni świeżo obejrzanym widowiskiem. Atmosfera stopniowo ulegała rozluźnieniu, zaczęliśmy rozmawiać o sztuce, komentować, żartować. Wreszcie rozsiedliśmy się na balkonie z sielskim widokiem na tyły kamienicy, sącząc napoje. Wieczór przedłużał się. 

Wspomnienie tego wieczoru zostanie we mnie na zawsze. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam tak intensywnych emocji w teatrze. Aktorzy byli naprawdę na wyciągnięcie ręki, czuło się każdy niuans gry, widziało każde  drgnięcie mięśnia. Ten pierwszy spektakl to „Postrzał” Ingrid Lausund w reżyserii Dariusza Starczewskiego, historia, która tym mocniej mną poruszyła, że przywoływała wspomnienia pracy w biurze, pokazywała w krzywym zwierciadle sytuacje, które zna każdy, kto kiedykolwiek miał do czynienia z pracą w biurze lub korporacji. 

„Postrzał” Ingrid Lausund, fot. Marta Ankiersztejn (od lewej Kamil Toliński, Anna Siek, Dariusz Starczewski, Anka Graczyk i Michał Kitliński)
Od tego czasu byłam jeszcze raz na „Postrzale”, niedawno widziałam również pozostałe grane obecnie sztuki: „...I zawsze przy mnie stój” Tomasza Jachimka, także w reżyserii D. Starczewskiego, oraz „Nie budźcie mnie” Bogdana T. Graczyka w reżyserii autora. 

„I zawsze przy mnie stój” - Tomasz Jachimek, fot. Marta Ankiersztejn (Elżbieta Bielska i Ewa Błachnio)

„Nie budźcie mnie” - Bogdan T. Graczyk, fot. Marta Ankiersztejn (Anka Graczyk i Dariusz Starczewski)
Nie będę recenzować samych spektakli, wszystkie trzy są moim zdaniem warte zobaczenia. Moim faworytem jest na razie „Postrzał”, ale na pozostałych dwóch sztukach też świetnie się bawiłam. 

„Sztuka na wynos” jest przedsięwzięciem niezwykłym. Idealnie pasuje do mojej definicji minimalizmu jako sztuki osiągania najlepszych efektów jak najskromniejszymi, ale właściwie dobranymi środkami. Nie znajdziecie tu bogatych dekoracji czy wymyślnych kostiumów. Każdy rekwizyt (a pojawia się ich niewiele) zachwyca pomysłowością i oryginalnością. Podstawową i najważniejszą materią są w tym teatrze ludzie. Aktorzy - znakomici, chociaż nieopatrzeni. I widownia, za każdym razem inna, ale zawsze pozytywnie nastawiona. Rozmowy po spektaklu w kuchni czy na balkonie toczą się nieraz do późna i dotyczą nie tylko przeżyć artystycznych. Szczerość przekazu i bliskość, rodzinna i przyjacielska atmosfera sprawiają, że jest to miejsce, za którym się tęskni. Gdy ostatnio w przedpokoju SNW żegnałam się z jedną z poznanych na widowni osób, usłyszałam „bo to jest miejsce, od którego można się uzależnić”.

Pomysłodawcy i właściciele, Anka Graczyk i Dariusz Starczewski, początkowo mieli zamiar w tym mieszkaniu prowadzić warsztaty teatralne i wykorzystywać go wyłącznie jako pomieszczenia do ćwiczeń i nauki. Jednak szybko okazało się, że tak dobrze się im gra, że szkoda byłoby nie wykorzystać potencjału i energii tego miejsca. I tak powstał pomysł na miniteatr z wielką duszą. 

Mnie urzeka nie tylko ze względu na minimalizm formy, ale także dlatego, że stawia na pierwszym miejscu ludzi. Koncepcja, by widz mógł stanąć oko w oko z aktorem, a nawet porozmawiać z nim swobodnie i opowiedzieć mu o swoich wrażeniach w szczerej rozmowie, wydaje mi się bardzo demokratyczna. 
Podoba mi się, że SNW jest miejscem, gdzie naprawdę tworzy się sztukę „na „wynos”. W przystępnej formie, ale wysokiej próby. Z miejscem na zabawę i żart, ale tylko w dobrym wydaniu. Nieprzeintelektualizowaną, ale niebanalną. Dla każdego.

„Na wynos” oznacza  też, że spektakle możecie zobaczyć również na gościnnych występach. Niedawno sztuka „I zawsze przy mnie stój” bawiła widzów na Katowickim Karnawale Komedii (pierwsze miejsce głosami publiczności!), a „Postrzał” zagościł w Teatrze Starym w Lublinie. Jeśli więc nie będziecie mieli okazji odwiedzić siedziby SNW na Starowiślnej w Krakowie, śledźcie repertuar na stronie teatru lub profil Sztuki na Facebooku, może uda się zobaczyć jeden z pokazów wyjazdowych.  A na wiosnę szykuje się bardzo ciekawa premiera, której już nie mogę się doczekać. 

Po spektaklu „Nie budźcie mnie” Dariusz Starczewski, Anka Graczyk i ja na widowni sceny „Duży pokój”, fot. archiwum prywatne

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian