Rozmawiamy ostatnio o budowaniu wewnętrznej siły i o wielu aspektach, które się na to poczucie składają. Mowa była o porównywaniu się z innymi i o właściwym poziomie samooceny.
Zaniżona samoocena przeszkadza w rozwoju, hamuje go i sprawia, że człowiek czuje się podle sam ze sobą. Wyobraża sobie, że składa się w większości z wad, a ewentualnych zalet ma niewiele i niczym są wobec ogromu jego ogólnej niedoskonałości.
Jednak gdy obserwuję ludzi, często odnoszę wrażenie, że wiele osób albo ocenia siebie nadmiernie wysoko, albo, nawet jeśli zna swoje wady i słabe strony, za żadne skarby świata nie przyzna się do nich przed światem. Bo trzeba być ideałem albo przynajmniej udawać, że się nim jest. Błędów nie popełniać. Słabości nie okazywać.
Moim zdaniem takie podejście tak samo blokuje możliwości rozwoju jak przekonanie o swojej beznadziejności. Jeśli nie dostrzega się w sobie cech uciążliwych dla otoczenia albo utrudniających życie samego posiadacza, nie ma się świadomości, że można by coś zmienić na lepsze. Skoro człowiek uważa się za doskonałość, nie widzi potrzeby zmiany, pracy nad sobą. I tkwi w miejscu, często głuchy na krytykę - odrzuca ją z góry, wiedząc, że nie da się jeszcze bardziej udoskonalić ideału.
Dopiero świadomość swoich rzeczywistych autów i słabych punktów jest stabilnym fundamentem, na którym można budować swoją siłę oraz psychiczną, emocjonalną i intelektualną niezależność. Dzięki tej wiedzy o sobie stajemy się odporni na nieuzasadnione negatywne opinie, ale umiemy też korzystać z konstruktywnej i merytorycznej krytyki, wiedząc, że błądzić jest prawem człowieka i nikt nie rodzi się ani nie umiera doskonały.
Stali czytelnicy wiedzą, że nie wstydzę się pisać o swoich błędach czy niezbyt chlubnych cechach, nieraz opowiadałam o porażkach, wątpliwościach, ciemniejszych stronach swojej natury. Nie obawiam się o nich mówić, bo wiem, że nie przynoszą mi ujmy ani błędy, ani wady, ani niepowodzenia. Dzięki nim uczę się, zdobywam doświadczenie. Człowiekiem przecież jestem, nie cyborgiem bez skazy.
Lubię ludzi, którzy dobrze się czują ze swoją niedoskonałością. Mówią: nie jestem ideałem, ale pracuję nad sobą. Nie obrażają się, gdy wyjdzie na jaw jakaś ich wpadka albo spotka ich krytyka za nieprzemyślane słowa lub czyny. Nie ukrywają przed światem swoich wad, a wręcz cieszą się, gdy uda im się jakąś wcześniej niezauważaną dostrzec.
Poza tym nie lubię określenia „wada”. Kojarzy mi się ze skazą. Myślę, że z wielu pozornych wad można uczynić zalety, wystarczy tylko zmiana podejścia.
Czy wadami są na przykład nieśmiałość i wrażliwość, często idące ze sobą w parze? Owszem, mogą utrudniać funkcjonowanie w brutalnej rzeczywistości. Mogą blokować przed wystąpieniami publicznymi, sięganiem po nadarzające się okazje, możliwości podróży, zmiany pracy, zdobycia nowych doświadczeń. Lęku przed wystąpieniami i znajdowaniem się w centrum uwagi można się pozbyć, oswoić z sytuacjami wymagającymi odwagi. Natomiast wrażliwości raczej się nie traci i odpowiednio ukierunkowana może być wielką zaletą, bo otwiera nas na innych ludzi, umożliwia głęboki kontakt z nimi, z przyrodą, ze światem. Jeśli dołoży się do niej umiejętność obrony przed próbami jej nadużywania przez ekspansywne jednostki, czyni człowieka bogatym wewnętrznie i pomocnym dla innych. Za wadę można by ją uznać tylko wtedy, gdy prowadziłaby do zamykania się w sobie, odcinania przed doznaniami, ucieczki przed życiem. Jeśli jest się świadomym swojej wrażliwości, łatwiej ćwiczyć uodparnianie się na sytuacje, w których trzeba umieć uniknąć ewentualnego zranienia. Można uczynić z niej swój atut i narzędzie siły.
Pamiętaj: masz wady, masz zalety, w jedynym w swoim rodzaju i niepowtarzalnym zestawie. Poznaj je i naucz się wykorzystywać i jedne, i drugie dla dobra własnego i innych ludzi.