Przejdź do głównej zawartości

Taka jak wszyscy

W komentarzach pod poprzednim wpisem, w którym zaczęliśmy rozmowę o rozwijaniu wewnętrznej wolności, pojawiły się głosy na temat niskiej samooceny pogłębianej przez porównywanie się z innymi.

Moim zdaniem zaniżone poczucie własnej wartości nie jest skutkiem porównywania się z kimkolwiek. Raczej jest odwrotnie. Osoba, która źle ocenia samą siebie, wciąż przyrównuje się do spotykanych osób, w nadziei, że w końcu spotka kogoś, przy kim będzie mogła poczuć się chociaż raz lepsza (ładniejsza, mądrzejsza, dowcipniejsza itp.). Jednak i tak jest przekonana, że zawsze w takich porównaniach wypada niekorzystnie. Jednocześnie oczekuje od otoczenia akceptacji, której sama sobie dać nie potrafi. Chce, by inni przekonywali ją, że jednak nie jest tak straszna i beznadziejna, jak się jej wydaje. A gdy otoczenie jej takich sygnałów nie daje, pogrąża się coraz bardziej w przekonaniu o swojej niedoskonałości, mając trochę za złe, że nikt jej nie docenia, nie kocha i nie głaszcze po głowie. 

Nie można czuć się wolnym człowiekiem, jeśli wciąż czegoś się od innych oczekuje. Szacunku, miłości, doceniania i różnych form „lajków”. Wolność wynika z poczucia własnej siły. Jej źródło trzeba znaleźć w sobie, nie na zewnątrz. 

Gorąco polecam Wam tekst Michała Pasterskiego poświęcony kwestiom zaniżonej, zawyżonej i zdrowej samooceny, artykuł jest zwięzły i rzeczowy, bardzo dobrze naświetla problem. Na jego stronie znajdziecie też mnóstwo innych znakomitych artykułów o podobnej tematyce, np. niedawny o pewności siebie

Rozumiem, co czują osoby, które nisko się oceniają i wciąż porównują się do innych, zawsze dochodząc do wniosku, że coś (albo wszystko) z nimi nie w porządku, bo też przeszłam przez ten etap. Gdy patrzę wstecz, jestem w stanie wskazać przyczyny. Nie chcę tu sięgać do historii rodzinnych, ale wiem, że niektóre schematy myślenia dostałam w spadku po kilku pokoleniach i nawet bezwarunkowa miłość moich rodziców nie uratowała mnie przed ich kopiowaniem. Nie w tym rzecz zresztą, by szukać i wskazywać winnych. Nie ma winnych, są tylko okoliczności życiowe, które nas kształtują. A niektóre osoby są bardziej na nie podatne przez cechy charakteru, wrażliwość.

Chyba największą ilość kompleksów wyhodowałam sobie na etapie późnej podstawówki i liceum. Przedsionek dorosłości to trudny czas i szczególnie łatwo wtedy popaść w kompleksy. Hormony szaleją, ciało się zmienia, poglądy kształtują. W moim przypadku silnym czynnikiem było przejście z wiejskiej podstawówki do liceum w dużym mieście. Czułam się gorsza, bardziej zacofana, mniej „glamour” (jak powiedziałoby się dzisiaj), mniej błyskotliwa od z pozoru barwnej, intelektualnie rozwiniętej i wysportowanej młodzieży krakowskiej. Dzisiaj wiem, że było to zupełnie bezpodstawne. Zresztą ci ludzie, z którymi się porównywałam, nie dawali mi nigdy do zrozumienia, że czują się ode mnie lepsi, to ja sama sobie wmawiałam, że jestem mniej wartościowa od nich.

Świadomość czynników, które wpłynęły na rozwój kompleksów i niskiego poczucia własnej wartości, na pewno bardzo pomaga w dokonaniu zmian, ale nie jest kluczowa. O tyle ułatwia pracę nad sobą, że wiedząc, w którym momencie życia zaczęliśmy czuć się ze sobą gorzej, możemy też z perspektywy czasu dostrzec nieracjonalność własnych reakcji i nieprawidłowość oceny samego siebie. 

Budowanie samooceny, jej poprawa, to przede wszystkim nauka racjonalnego patrzenia na siebie. Dostrzegania stanu rzeczywistego. Swoich mocnych stron i tych trochę słabszych, zrozumienia, jak można jedne i drugie jak najlepiej wykorzystać. Tak samo, jak nie należy zaniżać osądu własnej osoby, nie należy też go zawyżać. Ale tę samą zasadę stosujmy w stosunku do reszty świata. 

Mi osobiście w tym procesie pomogło poznawanie innych ludzi, rozmawianie z nimi o ich słabościach i problemach. Gdy zobaczyłam, jak źle oceniają siebie czasem osoby, które wydają się nie mieć żadnych powodów  do kompleksów, pomyślałam, że może ja również nie oceniam siebie we właściwy sposób. Podobnie obserwacja osób o zawyżonej samoocenie była pouczająca, tym bardziej, że zwykle te osoby są aroganckie. Wywyższanie się jest nieznośne. 
Dobrze jest też przyglądać się temu, jak ludzie wykorzystują (lub nie) swój potencjał. Dostrzegać, że czasem ci, którzy mają najbardziej pod górkę, zachodzą o wiele dalej, niż ci, co dostają wszystko na tacy. To motywuje do działania i pracy nad sobą, bez szukania wymówek.

Gdy źle się oceniałam, często użalałam się nad sobą. Nad tym, że (jak mi się wydawało) nikt mnie nie kocha, nie docenia, nie dość często chwali. Nie dostrzegałam tego, że kochano, doceniano i chwalono, bo byłam zbyt zajęta wyolbrzymianiem swoich defektów. Nawet gdyby ktoś napisał na billboardzie w centrum miasta „Ajka to fajna kobitka”, nie uwierzyłabym. Przecież wiedziałam, że to nieprawda. Jednak nie o to chodzi, by trzeba było wypisywać peany na cześć bliźnich na słupach ogłoszeniowych. Rzecz w tym, by docenić swoją wartość (nie przeceniając jej) bez oglądania się na innych. 

Teraz nie czuję się ani gorsza, ani lepsza od innych ludzi. Jestem sobą i lubię siebie, co nie znaczy, że wszystko mi się we mnie podoba lub uważam się za ósmy cud świata. Znam swoje mocne strony, znam też wady, ale nie uzależniam akceptacji siebie od żadnej z tych cech. Przecież innych ludzi też przyjmuję w pełni z ich lepszymi i gorszymi stronami (co nie znaczy, że pozwalam na to, by swoimi przywarami zatruwali mi życie, sobie samej też nie daję na to przyzwolenia). 

Skoro uważam, że wartości człowieka nie mierzy się jego urodą, sylwetką, wykształceniem, przeszłością, stanem konta, sukcesem osobistym i zawodowym, rozmiarem domu, marką samochodu, jachtu, sytuacją rodzinną, pochodzeniem, preferencjami seksualnymi i wieloma innymi cechami, nie mogę uważać kogokolwiek za bardziej lub mniej wartościowego od innych. W tym siebie. 

Powtórzę po raz kolejny: nikt z nas nie jest lepszy ani gorszy od innych. Jedyną wartością każdego człowieka jest jego wyjątkowość. Każdy człowiek jest jedyny w swoim rodzaju. Każdy może dać coś dobrego światu, swoim bliskim, sprawić, by ich życie było przyjemniejsze, lżejsze, dać im nieco radości. A im lepiej czujesz się ze sobą, tym łatwiej będzie ci sprawiać, by inni czuli się lepiej we własnej skórze.

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian