Przejdź do głównej zawartości

Zablokowana

Skoro mówimy o wolności, warto też wspomnieć o uwalnianiu się. Często podczas spotkań lub e-mailowo pytacie mnie, jak radzić sobie z  blokadami emocjonalnymi, na które natrafiacie oczyszczając swoją przestrzeń. Wtedy, gdy jakiś przedmiot na pewno nie jest już potrzebny, ale z jakiegoś powodu nie umiecie się z nim rozstać. 

To nie jest łatwa sprawa, bo przecież nie chodzi o samą rzecz, lecz o emocje, wspomnienia lub obawy, które się z nią wiążą. Czasem łatwo je zidentyfikować, na przykład w przypadku sukni ślubnej czy innego elementu garderoby, który kojarzy się z jakimś nasyconym uczuciami momentem życia. Wydaje mi się, że najlepszym sposobem na opór, który czujemy, próbując pozbyć się takiej pamiątki, jest ... przeczekać ją. Po kilku nieudanych próbach może okazać się, że z upływem miesięcy czy lat na tyle  oswoiliśmy się z myślą o pożegnaniu, że przychodzi ono w końcu bezboleśnie. Okoliczności się zmienią, wspomnienia może ciut wyblakną albo przestaniemy przywiązywać do nich aż takie znaczenie. Można też spróbować metody polegającej na zrobieniu fotografii danego ciucha czy innego skarbu - bywa, że to wystarczy. Ale może się okazać, że nigdy nie będziemy gotowi i zdolni do żadnego z tych kroków. W porządku, przecież nic w tym strasznego, przechowywanie swojej sukni ślubnej do śmierci wydaje się być raczej romantycznym i nieszkodliwym zachowaniem.

Jednak nie zawsze jest prosto zrozumieć, co nas blokuje. A jeśli nie rozumie się, co jest przyczyną blokady, nie da się od niej uwolnić. Pokażę Wam na osobistym przykładzie, jak rozpracować taki problem, by się z nim sprawnie uporać. 


Foto R. Meyer
W mojej szafce piętrzy się mały stosik gęsto zapisanych zeszytów z kompletnymi notatkami z kursu na przewodnika po Krakowie. Nadal nie potrafię się ich pozbyć, pomimo tego, że od dawna nie oprowadzam po mieście, ograniczyłam się tylko do Wawelu i to tylko wtedy, gdy mam więcej czasu. Czyli sporadycznie. Co więc mnie powstrzymuje od wyrzucenia (lub oddania komuś) notatek, z których nie korzystałam od około 10 lat? 

Pierwsza warstwa blokady jest łatwa do zrozumienia. Kurs przewodnicki przypominał małe studia podyplomowe, bardzo duża ilość materiału do opanowania w relatywnie krótkim czasie, mnóstwo egzaminów cząstkowych przed wymagającymi egzaminatorami, dużo poświęconego czasu i wysiłku. Krew, pot i łzy. Egzamin państwowy ciężki i stresujący. Uważam, że to jedna z ciekawszych, bardzo satysfakcjonujących, ale też najtrudniejszych rzeczy, jakie zrobiłam w życiu. Tym bardziej, że jednocześnie byłam zakochana i w dodatku wciąż pracowałam jako pilot wycieczek i często wyjeżdżałam za granicę. Pozbycie się tych brulionów wydaje się być równoznaczne z przekreśleniem znaczenia tego doświadczenia, zapomnieniem tych trudności. Mały głosik brzęczy w uchu: chcesz wyrzucić coś tak ważnego?!

Głos rozsądku, ten stary nudziarz, kontratakuje jednak, przypominając, że chociaż z racji belferskich zdolności jestem niezłym przewodnikiem, ale nie przepadam za tym zajęciem, nigdy o nim nie marzyłam i podjęłam się go życiowej konieczności, nie mogąc znaleźć pracy w wyuczonym i upragnionym zawodzie tłumacza. I zawsze gdy mam do wyboru - oprowadzać czy tłumaczyć, bez wahania wybiorę to drugie. Bo po prostu sprawia mi to wielką przyjemność. Tłumacząc, nie mam poczucia bycia w pracy. Natomiast gdy oprowadzam, zawsze tak się czuję. Tak, oprowadzanie po tak pięknym mieście jest przygodą, ale ja nie potrafię uczynić z niego swojej pasji. Mam inną, a prawdziwe pasje nie lubią konkurencji. 

Gdy pytam się: dlaczego w takim razie trzymam te zapiski, czuję, że w głębi duszy są też jakimś zabezpieczeniem. Pytam więc dalej: przed czym się zabezpieczasz? Odpowiedź brzmi: trzymam je na wypadek, gdybym kiedyś nie była w stanie utrzymywać się z tłumaczeń. Aaa, tu cię mam! Po pierwsze: jakie okoliczności miałyby to sprawić, skoro nie narzekam na brak zleceń i wiem, że mogłabym mieć ich więcej, ale nie mam już zapasów mocy przerobowych. Po drugie: nawet gdyby hipotetycznie musiałabym szukać innego zajęcia (bardzo mało prawdopodobne, ale nigdy nie wiadomo, nigdy), z pewnością nie chciałabym wracać do właśnie tego. Owszem, bardzo podoba mi się oprowadzanie po jednym wybranym obiekcie - na przykład po wawelskim zamku - bo pozwala to na szczegółowe dopracowanie każdej trasy, poznanie jej na wylot, wycyzelowanie przekazu, tak, by był maksymalnie ciekawy i łatwy do przyjęcia dla turysty, nawet nieszczególnie zainteresowanego historią i zabytkami, ale trasy po mieście to zupełnie inna sprawa. Wolałabym więc szukać sobie innych form zarabiania, zdobyć dodatkowe umiejętności, ale nie zmuszać się do czegoś, co nieszczególnie cieszy. 

Szczegółowe przemyślenie przyczyn tej blokady, rozpracowanie jej na czynniki pierwsze, pokazuje mi, że ma ona dwie zasadnicze warstwy, obie emocjonalne, jedna jest związana ze wspomnieniami, druga z nieokreślonym lękiem przed ewentualnymi przeszkodami, na jakie mogę natrafić w swoim życiu zawodowym w przyszłości. Trzeźwe rozpatrzenie tych obaw i prawdopodobieństwa wystąpienia takich utrudnień prowadzi do wniosku: mogę spokojnie pozbyć się tych materiałów, bo nawet gdybym musiała sobie szukać innego sposobu na utrzymanie, poszukam rozwiązania adekwatnego do aktualnych okoliczności. Sterta starych zeszytów nie jest żadną polisą ubezpieczeniową, a tylko irytuje mnie za każdym razem, gdy otwieram szafkę. 

Z każdą blokadą można tak pracować. Jeśli trudno jest dostrzec zależności samemu, warto porozmawiać z kimś, kto nas dobrze zna, razem łatwiej będzie znaleźć przyczyny i sposób poradzenia sobie z emocjami. 

P.S. 1. Jeśli komuś z Krakowa mogłyby się do czegokolwiek przydać takie notatki, można się zgłaszać, z chęcią się podzielę... już mogę :)
P.S. 2. Na portalu Ladies NOW można przeczytać krótką rozmowę ze mną pt. Pozwól rzeczom odejść, zapraszam do lektury. 

Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian