To jedna z książek, których nie mogłam się doczekać. Jednak gdy się ukazała, były jakieś kłopoty z publikacją wersji cyfrowej. Wypatrywałam tego e-booka, wypatrywałam, aż pewnego wieczora zupełnie przypadkowo znalazłyśmy się w jednej przestrzeni z Adą Augustyniak, którą możecie pamiętać z tekstu sto lat temu opublikowanego w Wysokich Obcasach. Nie znałyśmy się wcześniej, więc spotkanie było dość poruszające. Wspólnie ponarzekałyśmy na ów artykuł, a potem Ada zapytała, czy czytałam Mniej Marty Sapały. Bo dostała w prezencie, a to dobra lektura. Pożyczyła mi ją więc, a ja ucieszyłam się, że nie będę musiała jej kupować, bo przecież trochę niezręcznie kupować książkę o niekupowaniu, nieprawdaż?
Jednak nawet, gdybym ją kupiła, nie żałowałabym wydanych złotówek.
Książka ma charakter reportażu. Dokumentuje wyniki i obserwacje z eksperymentu, w którym wzięło udział dwanaście gospodarstw domowych, łącznie z samą autorką i jej rodziną, polegającego na radykalnym ograniczeniu konsumpcji przez dwanaście miesięcy. Założeniem była maksymalna rezygnacja z zakupów i szukanie alternatywnych sposobów zdobywania potrzebnych dóbr.
Nie wszyscy wytrwali w postanowieniu. A ci, co wytrwali, mieli lepsze i gorsze momenty. Niektóre z opisywanych osób podjęły decyzję o ograniczaniu się z ekonomicznej konieczności, a niektóre bardziej z ciekawości. Autorka opisuje ich codzienność, czasem sytuacje poważne, a czasem dylematy dotyczące drobiazgów i spraw z pozoru banalnych.
Z zaciekawieniem śledziłam rozterki bohaterów i różne etapy, przez które przechodzili. Część ich doświadczeń znam, bo przecież od dobrych paru lat staram się przyglądać swojej konsumpcji, pracuję nad poprawianiem nawyków zakupowych, oszczędnością. Dzielę się niepotrzebnymi rzeczami, ale sama też przejmuję je chętnie od innych. Piekę chleb, robię przetwory, uprawiam na balkonie zioła i drobne warzywa, robię sama różne ozdoby, dziergam na drutach - więc powrót do takich pozornie przestarzałych zwyczajów, opisywany na kartach Mniej, nie jest dla mnie żadną nowością.
Jednak oprócz tego znalazłam w niej wiele interesujących treści. Przede wszystkim różnorodność bohaterów, ich sytuacji rodzinnych, mieszkaniowych, materialnych, daje bardzo szeroką perspektywę, zahacza nawet o realia zagraniczne (islandzkie). Perspektywa ta nie ogranicza się na szczęście do dużych miast i Warszawy, ale uwzględnia też środowiska małego miasteczka i wiejskie. Dla mnie szczególnie cenne są opisy doświadczeń rodzin z dziećmi. Zdaję sobie sprawę z tego, że zupełnie inaczej wygląda ograniczanie konsumpcji w sytuacji singla czy bezdzietnej pary, a inaczej u rodzin dzieciatych. Szczegółowe opisy rozmaitych dylematów zakupowych, ale nie tylko, także dotyczące wyprawek, zabawek, żłobków, przedszkoli, opiekunek, rozwoju talentów, granic między koniecznością a zachcianką, reakcji rodziny i rówieśników przeczytałam więc z radością.
Bardzo podoba mi się to, że autorka powstrzymuje się od ocen, zachowuje dystans, także w stosunku do samej siebie, pisze o sobie z dużą dozą autoironii. Spokojnie relacjonuje wydarzenia i przekazuje obserwacje uczestników eksperymentu. Opowiada o różnych formach alternatywnego zdobywania dóbr, łącznie z freeganizmem. Wskazuje na różne zjawiska w megakonsumpcyjnej rzeczywistości, i polskiej, i światowej, opowiada o planowym starzeniu sprzętu, o takim konstruowaniu urządzeń, aby uniemożliwić samodzielne naprawy czy też w ogólne uczynić naprawę nieopłacalną. Mówi o fast fashion, o nieetycznych praktykach producentów odzieży. Nie wpada jednak w radykalizm, nie ideologizuje.
Bałam się, że książka ta skupi się tylko na kupowaniu i konsumpcji, a zabraknie w niej pokazania szerszego kontekstu życia z umiarem. Jednak mowa jest również o tym, jak ograniczanie się w sferze materialnej wpływa na inne sfery życia. Na relacje, na życie rodziny. Obraz ten nie jest przesłodzony, Marta Sapała pokazuje plusy i minusy konsumpcyjnego postu i zadaje wiele ważnych pytań, między innymi o granice niezbędności, tego, co konieczne do przeżycia, a tego co opcjonalne. Czy zawsze mniej znaczy lepiej lub więcej w innym obszarze.
Ważne jest również pochylenie się nad tymi osobami, które ograniczają się nie dlatego, że chcą, ale dlatego, że muszą. Nie mają innego wyjścia, utrzymują się za głodowe wręcz kwoty, minimum socjalne. Ich minimalizm jest przymusem, nie kaprysem przejedzonego.
Najważniejszym wynikiem tego eksperymentu z mojego punktu widzenia jest wzrost samoświadomości jego uczestników. Ten rok zadawania sobie wielu trudnych czasem pytań przyniósł wymierne korzyści i na pewno pozostawił w nich trwały ślad. Czy będą konsumować mniej, czy więcej, nie ma to większego znaczenia, istotne jest, że przez dłuższą chwilę musieli się nad tą swoją konsumpcją zastanowić.
Po tej lekturze nie podjęłam żadnych poważnych postanowień, bo jednak od dawna nie szaleję konsumpcyjnie, ale naszła mnie jednak refleksja, że mogłabym żyć bardziej oszczędnie. Na pewno są sfery, w których mogłabym jeszcze co nieco odpuścić, lepiej gospodarować środkami. Mniej jest dobrą inspiracją do takich przemyśleń.