Przejdź do głównej zawartości

Ogólnopolskie wietrzenie szaf

Przepraszam za niezaplanowaną przerwę w pisaniu. Kilka dni temu zastrajkował mój komputer, czym niemal przyprawił mnie o atak serca, bo postanowił zrobić to akurat wtedy, gdy zapomniałam zapisać kopię zapasową książki, a właśnie udało się napisać całkiem spory fragment, z którego byłam szczególnie zadowolona. Na szczęście sprzęt udało się reanimować, skopiować wszystkie konieczne dane i znaleźć rozwiązanie problemu, ale trochę czasu nam to zajęło. 

Jednocześnie dziękuję Wam jeszcze raz za odpowiedzi w ankiecie i przysłane e-maile, bardzo ciekawe są Wasze wypowiedzi i dały mi do myślenia pod wieloma względami. Cieszę się, że daliście się namówić na podzielenie się spostrzeżeniami. Z pewnością je wykorzystam.

Awaria komputera przeszkodziła mi w podzieleniu się opinią na temat książki, które ukazania się wyczekiwałam od czasu, gdy dowiedziałam się o projekcie jej wydania. Wiedziałam, że spod ręki tej autorki nie może wyjść pozycja niewarta przeczytania. I nie zawiodłam się, a wręcz przeciwnie, lektura ta przerosła moje oczekiwania. 

Slow fasion. Modowa rewolucja Joanny Glogazy, autorki bloga Style Digger, trafiła na pierwsze miejsce listy bestsellerów strony empik.com jeszcze przed oficjalną premierą. Na krakowskim spotkaniu autorskim, w którym miałam okazję uczestniczyć, było tłoczno, niewielki lokal Slow Fashion Cafe nie pomieścił wszystkich zainteresowanych czytelników. Spotkanie było zresztą bardzo udane, dzięki szczerym, rzeczowym i pełnym humoru wypowiedziom Joanny, a także prowadzącej, Ryfce, znanej jako autorka bloga Szafa Sztywniary. Tak duże zainteresowanie książką i tematem jest moim zdaniem najlepszym dowodem na to, jak bardzo tego rodzaju publikacje są potrzebne.


Przyznaję, że sięgnęłam po Slow fashion przede wszystkim z ciekawości i sympatii dla Joasi, z którą miałyśmy okazję już spotkać się wcześniej, a także poniekąd z blogerskiego obowiązku (przecież piszę o prostocie i spowalnianiu,..). Liczyłam na to, że będzie dla mnie pewnym podsumowaniem drogi odzieżowej, którą sama przeszłam, nie spodziewałam się jednak, że wniesie ona wiele nowego w moje myślenie. 

Już pierwsze zdanie ujęło mnie za serce: Cześć! Mam na imię Joanna i jestem blogerką. Było zapowiedzią lekkiego i przystępnego sposobu pisania, który sprawił, że dosłownie połknęłam książkę w dwa dni, żałując, jak zawsze w przypadku tak sympatycznych lektur, że już się skończyła. Wielokrotnie podczas czytania pomrukiwałam z ukontentowania, bo pod wieloma fragmentami z chęcią podpisałabym się, jak pod własnymi przemyśleniami. 

Joanna dzieli się z czytelnikiem swoją historią: blogerki i wielbicielki mody, która padła ofiarą fast fashion, zapełniając szafę przypadkowymi ubraniami, częściowo pochodzącymi z własnych nieprzemyślanych zakupów, a częściowo sprezentowanymi przez różne firmy i sklepy w celu promowania ich na blogu. Pisze o tym, jak doprowadziło ją to do zmęczenia, nadszarpnięcia finansów osobistych i wielu innych uciążliwości. Opisuje, jak udało się jej wyleczyć z tego szaleństwa, przeprowadzić zakupowy detoks, poznać siebie i swój styl, zmienić nawyki i zaprowadzić porządek w szafie (oraz w głowie).

Nie kryje tego, że na początku pomógł jej w tym minimalizm -ale od bycia minimalistką się odżegnuje. Wskazuje na niego raczej jak na źródło inspiracji, chociaż dla mnie jej książka jest bardzo minimalistyczna w duchu (chociażby takie stwierdzenia: styl to sztuka odejmowania, nie dodawania„Wbrew pozorom definiowanie swojego stylu to raczej wycieczka w głąb siebie i zawężanie pola wyboru, niż szukanie coraz to nowych inspiracji. Pewnie często wydaje ci się, że jeśli dokupisz jeszcze kilka rzeczy, twoja szafa będzie kompletna, a ty sama staniesz się ikoną stylu. Jest wręcz przeciwnie - im mniejsze pole do manewru sobie wyznaczysz, tym będzie ci łatwiej.).

Ta książka to przewodnik dla osoby podróżującej w poszukiwaniu siebie i odzieżowej tożsamości. Przewodnik bardzo konkretny, praktyczny i zwięzły. Omawiający wszystkie istotne problemy, z którymi musi zmierzyć się osoba, która chce porzucić męczące nawyki i ostatecznie zapanować nad swoją szafą. Podpowiada, jak opanować niekontrolowane zakupy, uporządkować garderobę, a następnie pracować nad zbudowaniem swojego stylu. Gdzie i jak szukać inspiracji, jak dostosować je do swoich przyzwyczajeń, możliwości i warunków. Podaje też mnóstwo przydatnych wskazówek dotyczących rodzajów materiałów, techniki robienia zakupów, także w second handach, dbania o ubrania, poprawek krawieckich, a nawet dobierania stanika. 

Jak wspominałam, mam za sobą drogę podobną do opisanej przez Joannę, nie sądziłam więc, że oprócz wielkiej przyjemności z lektury i podsumowania nabytych doświadczeń znajdę w jej książce coś, co będzie dla mnie naprawdę przydatne, co skłoni mnie do głębszego zastanowienia. Myliłam się jednak. 

Od pewnego czasu miałam przekonanie, że moja garderoba potrzebuje jeszcze ostatnich 10% dopracowania. Od dawna nie robię nieprzemyślanych zakupów, wiem, w jakich kolorach i fasonach dobrze się czuję, nie trzymam w szafie rzeczy, których nie lubię, Jednak czułam, że jeszcze nie osiągnęłam w 100% stanu idealnego, o którym tak ładnie pisze Joasia:

Wyobraź sobie, że stajesz rano przed szafą, w której widzisz wszystkie swoje ubrania, każde z nich gotowe do włożenia. Nie ma żadnych oberwanych guzików, zepsutego suwaka, z którym trzeci miesiąc wybierasz się do krawcowej, spodni z zagnieceniami od wieszaka. Wszystko na ciebie pasuje i w każdej rzeczy czujesz się dobrze - w końcu to twoje ulubione ubrania. Jedyne, jakie masz. Większość rzeczy pasuje do siebie nawzajem, masz ułożone w głowie gotowe zestawy, które w stu procentach oddają twój styl i dobrze ci służą podczas codziennych aktywności. (...) Wkładasz wybrany zestaw, zamykasz szafę, wychodzisz. (...) Codzienne ubieranie się powinno być źródłem przyjemności, nie frustracji.
Prawie wszystko się zgadza, z jednym małym „ale”. W mojej szafie wszystko do siebie pasuje i w każdej rzeczy czuję się dobrze, ale jednak nie wszystkie ubrania noszę, część, pomimo tego, że pasują, są ładne i lubiane, jednak jakoś przegrywa w codziennych rozgrywkach i wciąż zalega na półkach, nie mogąc doczekać się swojej kolejki użycia. Co oznacza, że jednak mam za dużo ubrań, chociaż pewnie z punktu widzenia przeciętnej Polki ekstremalnie mało. Jednak więcej niż potrzebuję. A dlaczego? W znalezieniu odpowiedzi pomogła mi właśnie książka Slow fashion. 

Podobnie jak Joanna mam bardzo pragmatyczne podejście do garderoby. Zgadzam się z jej opinią, że ubrania są do noszenia, nie do podziwiania. Nie są przeznaczone do tego, by pokrywać się kurzem na wieszakach albo, co gorsze, czekać na pożarcie przez mole, zwinięte w supeł gdzieś w głębinach szafy. Trzeba je nosić, aż się zużyją, a potem bez żalu przerobić na ściereczki albo po prostu wyrzucić, gdy nie nadają się już do niczego. Nie widzę sensu trzymania w szafie nawet najpiękniejszych rzeczy, które nie mają szans na założenie. Dlatego lektura tej książki dała mi do myślenia, bo uświadomiłam sobie, że te rzeczy, których nie noszę, są tymi, które dosyć lubię, ale nie są one ulubionymi. Nie zakładam ich prawie nigdy, bo i tak wciąż sięgam po te najulubieńsze. 

Metoda sprzątania w szafie sugerowana przez Joannę, analogiczna do metody proponowanej przez Marie Kondo w odniesieniu do porządków jako takich, opiera się na założeniu, że zostawiamy tylko te rzeczy, które budzą w nas radość. Takie, w których czujemy się najlepszą wersją siebie. 

Zadziałało. Ku swojemu zdziwieniu po zakończeniu lektury pomaszerowałam do szafy, opróżniłam ją, przejrzałam, tym razem patrząc pod nieco innym kątem, i w try miga załatwiłam sprawę. Zostawiam tylko rzeczy naprawdę ulubione. Te lubiane, ale zwykle niewybierane, poszukają innych właścicieli. Efekt: spora torba ciuchów, która powędrowała w świat. Łącznie z moją suknią ślubną, o której opowiadałam kiedyś u Kasi z bloga Moja droga do minimalizmu:

Do tej pory na przykład trzymam swoją suknię ślubną (a ślub braliśmy 10 lat temu). Jest nietypowa, lniana wizytowa, długa, ale nie wygląda jak ślubna. Nie noszę jej. Najpierw nie umiałam się z nią rozstać. Jest piękna i przywołuje wspomnienia. Potem próbowałam ją sprzedać, ale lato nie było dość upalne, nie było chętnych na biały len. Postanowiłam wreszcie, że oddam ją do przeróbki, skrócę i dopasuję do figury, by nadawała się na letnie eleganckie wyjścia o mniej formalnym charakterze. 
Oto ja we wspomnianej sukni, 2005 r. Foto: Michał Rybski
Ostatecznie nie dotarłam do krawcowej, znowu oddałam suknię do komisu, może znajdzie amatorkę. Chciałabym, aby ktoś ją kupił, aby jakaś inna kobieta cieszyła się nią, nie chcę, by zalegała u mnie na wieszaku, wiem, że pomysł z przeróbką to tylko wymówka, by nie rozstawać się z rzeczą, którą kojarzy mi się z istotnym wydarzeniem w życiu. Nie jest moją ulubioną rzeczą, nie sięgnę po nią w pierwszej kolejności, gdy będę szykować się do wyjścia na letnie spotkanie, nawet po przeróbkach. Nie lubię chodzić w białym, należę do tych osób, które potrafią ubrudzić się już po 5 minutach od założenia czystej rzeczy. I to nawet nie ruszając się z miejsca. 

Książka Joanny skłoniła mnie do wielu refleksji, bardzo owocnych. Sporo myślę o koncepcji osobistego uniformu, która zajmuje moje myśli już od pewnego czasu, ale to temat na osobny wpis. Dojrzewają różne pomysły, ale jeszcze nie przybrały ostatecznego kształtu. Pod jej wpływem zaczęłam zapuszczać grzywkę, ale to też w pewnym sensie jest związane ze wspomnianą koncepcją. 

Najbardziej podoba mi się w niej to, że opowiada o budowaniu stylu i pracy z garderobą jako o drodze do poznania siebie (a przynajmniej części siebie). Moim zdaniem to jest również sedno minimalizmu - bez poznania siebie nie ma mowy o skutecznym uproszczeniu życia. Myślę, że wrócę do tej lektury jeszcze nie raz, bo wielką sprawiła mi przyjemność (a malutka wzmianka o Prostym blogu była bardzo sympatyczną niespodzianką). 

Niedawno Ubrana nie przebrana zażartowała na swoim profilu fejsbukowym, że po lekturze książki Asi zapewne cała polska wietrzy szafy. Nie wiem, jak reszta Polski, ale moja szafa została przewietrzona skutecznie.

Na koniec coś dla wytrwałych, którzy są w stanie znieść ponad dwie godziny mojego gadania :) Z Maćkiem Sobolem, prowadzącym blog rowerowy Na Rower!, rozmawiamy na wiele tematów, a właściwie na jeden - o życiu. Podcastu możecie posłuchać poniżej lub na blogu Maćka.


Miłego słuchania!


Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian