Przejdź do głównej zawartości

Ciężar względny artefaktu

Złapałam ostatnio taką dobrą fazę minimalistyczną. Bardzo łatwo idzie mi odpuszczanie i żegnanie się z rzeczami - materialnymi - z którymi wcześniej jakoś pożegnać się nie byłam w stanie. Szafki pustoszeją coraz bardziej. 

Niektóre drobiazgi oddaję za darmo, inne sprzedaję za drobne kwoty. Głównie przez OLX (wciąż nie mogę nadziwić się tej kuriozalnej zmianie nazwy, co było złego w Tablicy?!). Suknia ślubna w komisie (chyba, może się już sprzedała), inne ciuchy poszły do Siostry i dalej jeszcze w świat. Książki czekają na wystawienie na allegro (dam Wam znać, może coś komuś wpadnie w oko). Biżuteria przejrzana. Wczoraj sprzedałam kilka monet w sklepie numizmatycznym. Chyba to jeszcze nie koniec w tym rzucie oczyszczania. 

Refleksja pierwsza: ubywa i ubywa, a nadal niczego nam nie brakuje. Ciekawe, prawda?

Refleksja druga: wartość rzeczy jest bardzo względną kwestią. Dajmy na to owa suknia ślubna, już wspominana wcześniej. Kupiona za kilkaset złotych, sprzedawana za kilkadziesiąt, ale nie umiałam się z nią rozstać przez 10 lat, ze względu na jej wartość sentymentalną.

Monety srebrne, 200 złotówki wybite na XXX-lecie PRL. Mówiono mi, że to lokata kapitału (dostałam je w prezencie) i że kiedyś sprzedam, gdy będę w potrzebie (nie jestem, ale drażniło mnie, że tak zalegają). Gdy szukałam informacji o nich w internecie, okazało się, że to bardzo popularna moneta, na dodatek zawartość srebra tylko 60%, więc nawet na przetopienie ciężko sprzedać. Faktycznie, odwiedziłam kilka punktów skupu, zanim wreszcie udało mi się je spieniężyć za niewielką kwotę. A przekładałam je z szuflady do szuflady przez dobrych parę lat, przekonana, że to cenne numizmaty. Na allegro jest ich mnóstwo, nie widać, żeby schodziły jak świeże pszenne bułeczki.

Przy wielkim porządkowaniu księgozbioru parę lat temu przytrafiło mi się coś podobnego z książkami. Trzymałam kilkadziesiąt starych tomów, w większości obcojęzycznych, głównie z XIX w. Tematyka bardzo niedzisiejsza i abstrakcyjna jak dla mnie, ale nie miałam odwagi się ich pozbyć, myśląc, że to białe kruki, marzenie bibliofila. Dostałam je od córki pewnej uczonej osoby, która też uważała je za rzecz niezwykle wyjątkową i cenną. 
Proponowałam różnym bibliotekom - wzgardziły. Wreszcie wystosowałam pismo do czcigodnej Biblioteki Jagiellońskiej. Nakazali przysłać wykaz. Sporządziłam w pocie czoła. Pomarudzili, pogrymasili, wzięli raptem jakieś dziesięć sztuk. Jeszcze musiałam osobiście wybrać się na drugi koniec miasta celem przekazania. Ale za to dostałam piękne pismo dla potomności z podziękowaniem za dar dla szanownej książnicy (nie muszę chyba pisać, że czym prędzej go wyrzuciłam?).

Ostatnio w ramach sprzątania kuchni odłożyłam parę drobiazgów, które wystawiłam na OLX za darmo, bo wydawały mi się pozbawione jakiejkolwiek wartości, głupio byłoby mi żądać za nie nawet kilku złotych. Na przykład drewniany serwetnik z IKEI, ładny owszem, ale nic wielkiego. Miseczki, jakieś tam takie pierdółki, ozdobniki, małe figurki ceramiczne itp. W ciągu 5 minut był odzew i pani, która po nie przyjechała, nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, bo takie cudne rzeczy, takie wspaniałe... Szczerze się cieszyła. 


Świadomość tego, jak względną sprawą jest wartość rzeczy, bardzo mi pomaga. Nieważne, czy mierzyć ją uczuciami czy pieniędzmi, jest zmienna. Czasem nieprzewidywalna. Dlatego też bardzo niechętnie wpuszczam nowe przedmioty do swojego otoczenia, także darowane, wiedząc, ile kłopotu jest z pozbyciem się ich, gdy stają się zbędne (albo zaczynają irytować, potrzebne jest miejsce itp.). Ochoczo pozbywam się za to nawet tych, które jeszcze niedawno wydawały mi się całkiem ważne.

Jedne rzeczy wydają się bezcenne, a okazują się niczym niezwykłym, nie są interesujące nawet dla kolekcjonerów. Inne traktujemy prawie jak śmieci, a ktoś inny uznaje je za skarby. Wszystko to złudzenie i sprawa umowna. 

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian