Zgodnie z zapowiedzią, dzielę się dzisiaj z Wami swoim pomysłem na spakowanie się na wakacyjny wyjazd 3-tygodniowy. Jedziemy na południe Krety, nasze ulubione urlopowe miejsce od 10 lat. W tym czasie udało się zawrzeć kilka sympatycznych znajomości, dzięki któremu czujemy się tam nie jak turyści, ale mile widziani goście i przyjaciele. Ciągłe powracanie do tej samej miejscowości ma też zalety ekonomiczne - jako „swoi” dostajemy lepsze oferty cenowe i nie przepłacamy za noclegi.
Zaznaczam, że podróżujemy na własną rękę, stali czytelnicy znają moją awersję do biur podróży i gotowych pakietów. Prawda, bywają korzystne pod względem finansowym, ale wspomnienia pracy w charakterze pilota wycieczek skutecznie wyleczyły mnie z podróżowania w takim trybie. Wolimy korzystać z tanich przelotów, przemieszczać się i szukać noclegów samodzielnie. W hostelach, rodzinnych pensjonatach, prywatnych kwaterach. Fakt, oznacza to brak luksusów, rzadko pozwalamy sobie na noclegi w droższych miejscach, zazwyczaj wystarcza nam podstawowy standard, ważne, by było względnie czysto (chociaż odrobina brudu mi nie przeszkadza), a łóżko było wygodne. I by było gdzie się umyć, ale przy krótkich pobytach nawet wspólną łazienkę na korytarzu jestem w stanie zaakceptować. Nie dla mnie all inclusive, nie odnalazłabym się w takich klimatach.
Tyle wstępu. Zależy mi na tym, by zabrać ze sobą jak najmniej rzeczy - nawet nie z konieczności (chociaż wiadomo: limit bagażowy Ryanaira), co przede wszystkim dla ćwiczenia w lekkim pakowaniu się. Cieszy mnie to po prostu.
Na moje tegoroczne zakupy odzieżowe na lato miała pewien wpływ rozmowa z Maćkiem Sobolem, autorem bloga Na rower, który przypomniał mi o polskiej firmie szyjącej ubrania sportowe i nie tylko, Kwark. Wcześniej opowiadał mi o niej mąż i pokazywał świetne sukienki do biegania, ale ponieważ wtedy nie miałam takiej potrzeby, zapomniałam o tym, że to takie ciekawe rzeczy. Potrzebowałam uzupełnić letnią garderobę, więc zamówiłam sobie wspomnianą sukienkę, spódniczkę oraz lnianą koszulkę z krótkim rękawem, o której rozmawialiśmy z Maćkiem. Mój wakacyjny zestaw został jeszcze wkrótce uzupełniony, za radą koleżanki, czarną sukienką z cienkiej wełny merynosowej, firmy Icebreaker, sprzedawanej przez firmę Mammut. Dzięki temu, że to wzór, cena była znacznie obniżona (o 40%), ponieważ modele te są dostępne tylko jako pojedyncze sztuki i w jednym, najmniejszym rozmiarze. Jestem wielką fanką wełny merynosowej, która wprawdzie jest naprawdę droga, ale świetnie się nosi, w zimie grzeje, w lecie chłodzi, łatwo się pierze i nie trzeba się z nią tak cackać, jak z np. kaszmirem (do którego nie udało mi się jednak przekonać).
Podstawowym założeniem mojego pakowania się jest wygoda, lekkość tkanin, łatwość prania, brak konieczności prasowania (nie lubię chodzić w wymiętych rzeczach, ale prasowanie na wakacjach odpada). Estetyka też się liczy, ale komfort noszenia jest na pierwszym miejscu. Zakupione ciuszki testowałam przez całe nasze upalne lato i wszystkie spisały się na medal, nawet w największym skwarze. Nie boję się więc, że nie poradzą sobie na Krecie, gdzie wciąż jeszcze może być gorąco.
Oto mój zestaw:
Sukienka z Kwarka, model Sorbet.
Spódniczka Tendenera, Kwark. Na co dzień na przemian z powyższą sukienką, a także na plażę.
Sukienka Icebreaker, wzór. Na wieczorne wyjścia na kolację.
Kostium kąpielowy Freya
Szal no name, kupiony na straganie we Włoszech. Na chłodniejsze wieczory.
Sukienka bawełniana, nazywana przez mnie giezłem, kupiona na madryckim pchlim targu, ratowała mnie podczas tegorocznych upałów, bardzo przewiewna. Fason nazwałabym ciążowym, ale dlatego właśnie idealnie nadaje się na leniuchowanie podczas sjesty czy wieczorne posiadówki przy winie na tarasie.
Lniana koszulka, również Kwark, model Kreta. Mięciutka i bosko przewiewna. Moja została skrócona o kilka centymetrów.
Spodnie Arcteryx, prezent od męża. Spodnie i kurteczka poniżej jako strój na podróż, na miejscu raczej nie będą potrzebne, chyba, że zdarzy się chłodniejszy dzień.
Kurteczka, którą mam od niepamiętnych czasów, nie do zdarcia.
No i obuwie - tu niestety nie umiem ograniczyć się do jednej pary, bo chodzenie cały czas w tych samych butach nie sprzyja higienie ani nie służy samym butom. Wygodne sportowe sandały oraz klapki pod prysznic, także zamiast pantofli.
Baleriny firmy Oleksy, również na podróż z i do Polski, żeby mi stopy nie zmarzły. Po użyciu można złożyć je na pół i schować do etui, widocznego po lewej. Miękkie jak skarpetki.
Sandały na koturnie, też Oleksy. Ukochane moje buty przez całe tegoroczne lato, bardzo wygodne, chociaż wysokie.
Kapelusz kupiony w Biedronce oraz czarny buff, elastyczny szaliczek, który noszę na głowie jako opaskę.
Torebka podręczna Samsonite, upolowana w zeszłym roku na wyprzedaży.
To dla mnie zestaw optymalny. Każda z tych rzeczy będzie użyta, a większość czeka intensywna eksploatacja. Ciekawa jestem, jak poszczególne rzeczy zniosą noszenie w upale, częste pranie, kontakt z różnymi smarowidłami do ciała. Najbardziej ciekawi mnie, jak takie traktowanie wytrzyma lniana koszulka z Kwarka, bo wprawdzie jest niezwykle przyjemna w użytkowaniu, lecz materiał wydaje się delikatny. Zobaczymy, dam znać, jak było.
Poza tym w bagażu znalazło się niewiele więcej. Tym razem zrezygnowałam z makijażu, moim jedynym wakacyjnym luksusem jest lakier do paznokci, na co dzień rzadko mam czas je lakierować. Kremy z filtrem, głównie dla męża, ja po przyzwyczajeniu skóry do słońca mam zamiar używać ulubionego smarowidła własnej roboty - masła kakaowego wymieszanego z olejem kokosowym. Kosmetyki pakujemy do walizki męża, nadawanej na bagaż. Dwa ręczniki z mikrofibry, jako ręczniki plażowe, kupione dobrych parę lat temu w Decathlonie. Lekkie, szybko schną, zajmują mało miejsca. Mydło, krem Nivea. Czytnik książek. Niewiele więcej mi potrzeba.
Wpis zaczęłam jeszcze przed wyjazdem, ale kończę go już na miejscu, odpoczywając na tarasie. Przesyłam Wam fotkę z wczorajszego wieczornego spaceru po plaży zaraz po przyjeździe, jak widać, jestem jeszcze dość blada. Ale nadrabiam, bardzo lubię kąpiele słoneczne, chociaż teraz staram się nie przesadzać z opalaniem.
Oto mój zestaw:
Sukienka z Kwarka, model Sorbet.
Spódniczka Tendenera, Kwark. Na co dzień na przemian z powyższą sukienką, a także na plażę.
Sukienka Icebreaker, wzór. Na wieczorne wyjścia na kolację.
Kostium kąpielowy Freya
Szal no name, kupiony na straganie we Włoszech. Na chłodniejsze wieczory.
Sukienka bawełniana, nazywana przez mnie giezłem, kupiona na madryckim pchlim targu, ratowała mnie podczas tegorocznych upałów, bardzo przewiewna. Fason nazwałabym ciążowym, ale dlatego właśnie idealnie nadaje się na leniuchowanie podczas sjesty czy wieczorne posiadówki przy winie na tarasie.
Lniana koszulka, również Kwark, model Kreta. Mięciutka i bosko przewiewna. Moja została skrócona o kilka centymetrów.
Spodnie Arcteryx, prezent od męża. Spodnie i kurteczka poniżej jako strój na podróż, na miejscu raczej nie będą potrzebne, chyba, że zdarzy się chłodniejszy dzień.
Kurteczka, którą mam od niepamiętnych czasów, nie do zdarcia.
No i obuwie - tu niestety nie umiem ograniczyć się do jednej pary, bo chodzenie cały czas w tych samych butach nie sprzyja higienie ani nie służy samym butom. Wygodne sportowe sandały oraz klapki pod prysznic, także zamiast pantofli.
Baleriny firmy Oleksy, również na podróż z i do Polski, żeby mi stopy nie zmarzły. Po użyciu można złożyć je na pół i schować do etui, widocznego po lewej. Miękkie jak skarpetki.
Sandały na koturnie, też Oleksy. Ukochane moje buty przez całe tegoroczne lato, bardzo wygodne, chociaż wysokie.
Kapelusz kupiony w Biedronce oraz czarny buff, elastyczny szaliczek, który noszę na głowie jako opaskę.
Torebka podręczna Samsonite, upolowana w zeszłym roku na wyprzedaży.
To dla mnie zestaw optymalny. Każda z tych rzeczy będzie użyta, a większość czeka intensywna eksploatacja. Ciekawa jestem, jak poszczególne rzeczy zniosą noszenie w upale, częste pranie, kontakt z różnymi smarowidłami do ciała. Najbardziej ciekawi mnie, jak takie traktowanie wytrzyma lniana koszulka z Kwarka, bo wprawdzie jest niezwykle przyjemna w użytkowaniu, lecz materiał wydaje się delikatny. Zobaczymy, dam znać, jak było.
Poza tym w bagażu znalazło się niewiele więcej. Tym razem zrezygnowałam z makijażu, moim jedynym wakacyjnym luksusem jest lakier do paznokci, na co dzień rzadko mam czas je lakierować. Kremy z filtrem, głównie dla męża, ja po przyzwyczajeniu skóry do słońca mam zamiar używać ulubionego smarowidła własnej roboty - masła kakaowego wymieszanego z olejem kokosowym. Kosmetyki pakujemy do walizki męża, nadawanej na bagaż. Dwa ręczniki z mikrofibry, jako ręczniki plażowe, kupione dobrych parę lat temu w Decathlonie. Lekkie, szybko schną, zajmują mało miejsca. Mydło, krem Nivea. Czytnik książek. Niewiele więcej mi potrzeba.
Wpis zaczęłam jeszcze przed wyjazdem, ale kończę go już na miejscu, odpoczywając na tarasie. Przesyłam Wam fotkę z wczorajszego wieczornego spaceru po plaży zaraz po przyjeździe, jak widać, jestem jeszcze dość blada. Ale nadrabiam, bardzo lubię kąpiele słoneczne, chociaż teraz staram się nie przesadzać z opalaniem.
Pozdrawiam Was wakacyjnie i słonecznie! Podczas pobytu zamieszczę jeszcze nieco migawek fotograficznych, ale do zwykłych wpisów wrócę dopiero po powrocie, czyli w październiku.