Przejdź do głównej zawartości

Dzisiaj jest życie

Rozkwitły na blogach podsumowania roku 2015. Cieszy, że ludzie mają się z czego cieszyć. Inni planują 2016. Też dobrze. Plany nikomu nie zaszkodzą, i tak los nieubłaganie je zweryfikuje. Inni postanawiają. Zrobić to, nie robić owego. Zobaczyć, spróbować. Przestać albo zacząć. Postanowienia niby nic złego, chociaż czasem, gdy nie udaje się ich zrealizować (a noworocznych nie udaje się utrzymać podobno aż w 90%), można nabrać przekonania o własnej nieskuteczności, słabej woli i braku wytrwałości. Lepiej więc zachować ostrożność, by się nie zablokować.

Wszystko to z powodu zmiany daty. Umownego systemu odmierzania czasu, który płynie sobie niezależnie od tego, czy go mierzymy, czy też nie. 

Nie wzrusza mnie ta data. Owszem, czasem obchodzę Sylwestra na prywatkach lub kolacji z najbliższymi, ale robię to tylko dla przyjemności spędzenia miło czasu z ważnymi dla mnie osobami. Bywały też Sylwestry kinowe, które mają wiele uroku, o ile człowiek zdoła nie zasnąć na czwartym seansie nad ranem. Tyłek potem boli od siedzenia, ale za to jest się do przodu z premierami filmowymi. 


Gdybym miała zrobić podsumowanie kończącego się roku, bilans byłby bardzo pozytywny. Działo się dużo dobrego (jak chociażby bardzo ciepłe przyjęcie pierwszej książki, napisanie i wydanie drugiej), i zawodowo poszłam do przodu, i prywatnie wszystko jest w porządku. Zdrowie dopisuje, forma psychiczna i emocjonalna świetna. Owszem, były też trudne i przykre momenty, ale każdy z nich przyniósł pewną naukę, wnioski na przyszłość. Większość tegorocznych historii miała pozytywne zakończenie. Jednak po co podsumowywać, skoro nic się dzisiaj nie kończy ani nie zaczyna, oprócz dnia, jak każdy inny, i nocy, wiele nie różniącej się od reszty roku?

Mogę sobie wiele celów wyznaczyć na przyszły rok, ale nie widzę w tym sensu. Osoby, które śledzą bloga od początku, wiedzą, że dawniej planowałam i robiłam listy postanowień. Stopniowo porzucałam te przyzwyczajenia, bo przekonałam się o tym, że najważniejsze jest kształtowanie swojej codzienności i najbliższego otoczenia, jak pisze Kasia z bloga Proste jest piękne. Wiele jest spraw na tym świecie, na które nie mam wpływu. Ale za to mogę decydować o tym, jak wygląda mój dzień powszedni. O tym, jak reaguję na innych ludzi. Jak spędzam czas. Ile daję z siebie innym. Jak wykorzystuję swój potencjał. Jak często się uśmiecham. Każdego dnia podejmuję setki mikrodecyzji, ale nie dotyczą one tego, kim chcę być za rok czy dwadzieścia lat, lecz tego, jak żyję tu i teraz. W tej chwili. Kształtuję teraźniejszość, nie przyszłość. Today is life, tomorrow never comes.... (dzisiaj jest życie, jutro nie nadejdzie nigdy).

Zdjęcie: Robert Meyer
Życzę Wam więc, by w Nowym Roku i każdym następnym Wasza codzienność była pełna radości z istnienia. Z tego, że jesteście na tym świecie i z tego, że jesteście właśnie sobą, a nie kimś innym. Do zobaczenia po słonecznej stronie życia!


Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian