Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2016

Lekcje szczęścia – 2. Świąteczne ćwiczenie

Mam nadzieję, że w okresie świąteczno-noworocznym znajdziecie chwilę na rozmyślania o swojej drodze do szczęścia. Myślę, że ten czas sprzyja dobrym myślom. I dlaczego nie miałby być okazją do kolejnego ćwiczenia w naszym cyklu?  Chciałabym zachęcić Was do tego, byście w najbliższych dniach skupili się na tych elementach Waszego życia, za które jesteście szczególnie wdzięczni. Na razie na tych, które najłatwiej wskazać, czyli pozytywnych. O tym, czy można czuć wdzięczność za te, które są trudne, bolesne i przykre, porozmawiamy innym razem, nie chcę, byście myśleli o smutnych rzeczach w tych dniach, które powinny kojarzyć się z radością. Pomyślcie o tym, co wzbudza w Was największą wdzięczność. Niech to będzie chociaż jedna sprawa, ale możecie sporządzić nawet długą listę, mentalną lub na piśmie.  Długo mogłabym wymieniać wszystko to, za co jestem wdzięczna. Bo uważam się za osobę, na którą spłynęło wiele dobra i różnego rodzaju błogosławieństw. Prócz tego czuję również wielką

Lekcje szczęścia – 1. Zachwyt istnieniem

Zapowiedziałam ostatnio cykl wpisów o dążeniu do wewnętrznej równowagi, zadowolenia z życia i nauce szczęścia. Zacznę od określenia, co rozumiem przez poczucie szczęścia.  Jak zaznaczyłam ostatnio, dla mnie – na obecnym etapie – szczęście nie sprowadza się do samego zadowolenia z zewnętrznych okoliczności życiowych. Bo gdyby tak było, oznaczałoby to, że zmiana tych zewnętrznych warunków, np. choroba własna lub w rodzinie, wypadki losowe, niepowodzenia, pogorszenie sytuacji materialnej, zawód miłosny, odbierałaby mi go właściwie automatycznie. Dla mnie szczęście to zachwyt samym faktem, że istnieję. Oddycham. To wystarczy. Taka krystaliczna radość, z tego powodu, że jestem. Przede wszystkim z tego, że dostałam tę szansę, by istnieć. Urodziłam się i wciąż jeszcze nie umarłam.  Wiem, jestem wręcz przekonana, że część z Was zgodzi się ze mną całkowicie, ale dla sporej grupy to, co napisałam powyżej, wyda się jakąś dziwaczną herezją albo odległą i niezrozumiałą abstrakcją. Na

15 lat później

Przeglądałyśmy niedawno z moją przyjaciółką Kasią stare zdjęcia. Na jednym z nich zobaczyłam osobę, która wydała mi się znajoma. Zapytałam: co to za baba? - Jak to, nie poznajesz, przecież to Ty!  Po bliższym przyjrzeniu się stwierdziłam, że to prawda. Ja, jak najbardziej ja, w całej okazałości. Po krótkich obliczeniach ustaliłyśmy datę powstania tej fotografii na 2001 rok. Dla mnie rok trudny, zapamiętałam go nie tylko z powodu zamachu na WTC z 11 września. Bardzo byłam wtedy zagubiona, nieszczęśliwa, samotna, chociaż wciąż wśród ludzi. Poszukująca miłości, stabilizacji, bezpieczeństwa, a jednocześnie często działająca na własną szkodę. Bardzo źle, wręcz fatalnie czułam się w swojej skórze. To chyba był czas mojej prawie rekordowej wagi, chociaż wydaje mi się, że w najbliższych miesiącach jeszcze bardziej przytyłam (ale nie chcę tego pamiętać).  Gdy zobaczyłam to zdjęcie, przeraziłam się, ale też pomyślałam, że chcę go zachować na pamiątkę. I pokazać światu, co może wydać si

Equilibrium

Zastanawiałam się ostatnio, czy mogę powiedzieć, że żyję w wolnym tempie. Tyle tego gadania o slow life naokoło, a czasem mam wrażenie, że powolne życie jest jak Yeti. Wielu o nim słyszało, ale nikt wiarygodny go nie widział... Gdybym miała ocenić to samodzielnie, powiedziałabym, że żyję nadal za szybko. Za wiele robię, zbyt często się spieszę. Jednak gdy przyglądam się swojej codzienności przez pryzmat opinii innych ludzi, wygląda na to, że niezły ze mnie ślimak. Bo mam czas na przyjemności, zabawę, rozrywki, życie rodzinne i towarzyskie. Na uczenie się nowych rzeczy. Na dbanie o siebie, zarówno o głowę i ducha, jak i ciało. Na ćwiczenia i ruch. Na długie i relaksujące wakacje. Na rozwijanie zainteresowań. Na słuchanie muzyki, czytanie książek, rozwijające rozmowy z mądrymi ludźmi. Na gotowanie i inne ważne rzeczy. Nieraz pisałam, że moim ideałem nie jest życie powoli, lecz we własnym tempie. I wygląda na to, że udało się uzyskać ten stan. Czasem owo tempo jest szaleńczo szy

Lepiej

Przed urlopem pisałam o bezdzietności z wyboru. Mam jeszcze parę refleksji, które nie dotyczą istoty sprawy (mienia/niemienia dzieci), ale są z nią powiązane.  Ludzie często lubią formułować różne złote rady czy ogólne stwierdzenia, które wydają się im słuszne i cenne: lepiej mieszkać na wsi. Lepiej mieszkać w mieście. Lepiej mieć samochód/jeździć na rowerze/poruszać się piechotą. Lepiej jeść mięso/być wegetarianinem/weganinem. Lepiej jeść gluten/nie jeść glutenu. Mieć mieć wiele dzieci/mieć dwoje dzieci/jedno dziecko/nie mieć dzieci. Lepiej biegać/ chodzić na siłownię/ćwiczyć jogę/gimnastykować się w domu. Być minimalistą/tarzać się w konsumpcji. Można by tak wymieniać w nieskończoność, wymieniłam tylko kilka dziedzin, które akurat wydają mi się częstym przedmiotem tego rodzaju sądów. Zazwyczaj uważa się, że „lepiej” jest robić tak, jak się samemu wybrało. Często dlatego, że jest się ze swojego wyboru zadowolonym i wydaje się, że skoro nam jest z tym dobrze, to innym też pew

Moje wielkie greckie leniuchowanie

Nie jest łatwo wrócić do codziennego rytmu życia po miesięcznym urlopie, jak pewnie się domyślacie. Celowo nie piszę „do szarej codzienności”, bo moja codzienność na pewno szara nie jest, wręcz przeciwnie, mieni się barwami i radością. Lubię ją bardzo. Jednak wiadomo, przyjemniej jest wypoczywać i leniuchować niż pracować, nawet jeśli swoją pracę się lubi i daje ona człowiekowi wiele satysfakcji.  Tym trudniej wrócić do swoich zwykłych spraw, że wakacje okazały się bardzo udanymi. Zarówno część andaluzyjska, spędzona z moją siostrą, jak i ta dłuższa, grecka, z mężem. Pierwsza była bardzo aktywna pod każdym względem, także fizycznym, wstawałyśmy bardzo wcześnie, dużo maszerowałyśmy. Wróciłam z niej zadowolona i pełna wrażeń, ale nie całkiem jeszcze zrelaksowana.  Wyjazd do Grecji upłynął w znacznie spokojniejszym tempie. Wprawdzie pokonaliśmy długą trasę, ale niespiesznie. Najpierw do Aten samolotem, potem rejs promem na Santorini (osiem godzin, z zawijaniem do kilku portów na

Migawki z Andaluzji

Wróciłam na chwilę, przepakowuję się właśnie i jutro ruszam znów w drogę. Cieszę się, że to jeszcze nie koniec moich wakacji, nie wypoczęłam jeszcze dostatecznie. Nie rozpisuję się, bo wracam do pakowania, jedynie zamieszczam nieco zdjęć z wyjazdu do Andaluzji. Nie mam ambicji fotograficznych, zwykle moi towarzysze podróży znajdują w fotografii więcej przyjemności niż ja. Tym razem nawet nie zabierałam mojego aparatu, chociaż jest niewielki. Wystarcza mi telefon komórkowy, którym cykam zdjęcia, gdy coś mnie szczególnie zafrapuje, zachwyci lub rozbawi, ale ogółem przywożę ich niewiele. Tym razem w ciągu 11 dni zrobiłam 150 zdjęć. I to mi wystarcza. Wolę skupiać się na doświadczaniu podróży w pełni, robienie zdjęć jest dla mnie zbytnio absorbujące. Ale lubię oglądać później zdjęcia zrobione przez moich kompanów, zobaczyć, jak oni odebrali te same miejsca i chwile.

Miesiąc wakacji

Piszę dzisiaj do Was, siedząc w autobusie toczącym się z Kordoby do Granady, w Andaluzji, krętą drogą przez gaje oliwne i przykurzone, rozgrzane upałem miasteczka. Nie zapowiadałam wcześniej wyjazdu, bo nie byłam pewna, czy uda mi się zrealizować plan blogowania mobilnego. Pomyślałam sobie, że skoro w ostatnich miesiącach pisywałam nieregularnie, nie będę zaniedbywać bloga w czasie urlopu. Tym bardziej, że będzie on dość długi. Zwykle wyjeżdżam na dłużej dwa razy w roku, na ciut krócej z siostrą, a na zasadniczy urlop z mężem. Tak też miało być tym razem, lecz niespodziewanie okazało się, że z przyczyn niezależnych oba te wyjazdy będą oddzielone od siebie zaledwie kilkudniową przerwą. Co oznacza, że mam miesiąc wakacji. Przyznaję, że nieco jestem tym zaskoczona, ale oczywiście zadowolona. Zdałam sobie sprawę, że skoro jest to możliwe, oznacza to, że doszłam do takiego miejsca w życiu, o którym marzyłam. Miejsca, w którym praca jest dla mnie bardzo ważna, ale oprócz niej jestem w stan

Na rozstaju

Wróćmy do tematu niechcenia dzieci. Obiecałam wyjaśnić Wam, czym kierowałam się w procesie podejmowania ostatecznej decyzji w tej kwestii. Nie traktuję tego jako tłumaczenia się, nie widzę powodu, by się tłumaczyć. Uważam jednak, że za rzadko rozmawia się na ten temat, a Wasze pozytywne reakcje pod ostatnim wpisem potwierdzają, że jest taka potrzeba. Może gdybyśmy częściej mówili o tym, dlaczego jedne osoby pragną mieć dzieci, a inne nie, mniej emocji budziłby ten temat? Może łatwiej byłoby o tym mówić?  Właściwie nie pamiętam, czy ktoś kiedyś pytał mnie CZY chcę mieć dzieci albo DLACZEGO nie chcę. Bywałam za to strofowana za to, że tak z tym zwlekam, nazywana egoistką, straszona starością w samotności (dzieci jako polisa na starość to mój ulubiony motyw). Pamiętam, jak kiedyś zbeształa mnie lekarka przy okazji badań okresowych, coś w tonie „najpierw czekają nie wiadomo na co, a potem mają pretensje, że nie mogą zajść w ciążę”. Dodam, że wypaliła z tym tekstem ni stąd, ni zowąd,

Bezdzietna z wyboru

Noszę ten temat w sobie już od dawna, a zabieram się do wpisu od dobrych paru miesięcy. Wprawdzie w głowie jest gotowy, ale trudno mi się przełamać, by go napisać. Sami zobaczycie dlaczego.  W pierwszej chwili może wydać się Wam, że sprawy, o których będę pisać w tym i kolejnych wpisach, niezbyt są związane z ogólną tematyką bloga, ale tak jest, moim zdaniem, tylko pozornie. Wszak i tutaj, i w swoich książkach dużo mówię o odwadze życia po swojemu oraz o świadomym podejmowaniu decyzji w każdej dziedzinie.  Po raz pierwszy poproszono mnie o wypowiedź na temat bycia bezdzietną z wyboru kilka lat temu, do jakiegoś materiału prasowego. Nie czułam się jednak na siłach. Wydawało mi się to sprawą zbyt intymną. Nie chciałam też wciągać w to mojego partnera życiowego. Ma prawo do prywatności i nie musi chcieć dzielić się swoimi osobistymi decyzjami z połową internetu, jedynie dlatego, że jego żona jest blogerką i jak na blogerkę przystało, czasem psychicznie oraz emocjonalnie obnaża s

Kryształki z utrwaloną treścią

Uświadomiłam sobie niedawno, że mija około pięciu lat od zakupienia przeze mnie czytnika e-booków. To dobra okazja do podsumowania moich doświadczeń związanych z korzystaniem z tego urządzenia.  Stali czytelnicy wiedzą, że pozbywanie się nadmiaru książek było ważnym etapem upraszczania naszego życia. Wielki i przeładowany regał był przez długi czas centralnym (i nieco przytłaczającym swoim ogromem) elementem naszego pokoju dziennego. Gdy wreszcie udało się go opróżnić i wyekspediować w dalszą podróż, znacząco przybyło nam przestrzeni życiowej (w zakładce „O mnie” na zdjęciu widać go w tle, już pusty, ale jeszcze nie wywieziony).  Czytać lubię bardzo. Lubię również wracać do niektórych z przeczytanych pozycji nawet wielokrotnie. Ale nie chcę robić z domu biblioteki. Wiem, że dla wielu osób książki jako element estetyczny są bardzo ważne, bo ich zdaniem dodają przytulności pomieszczeniu. Kwestia gustu i przyzwyczajeń. Kiedyś też tak myślałam, ale teraz ważniejsze jest dla mnie,

Rozstrzygnięcie konkursu „Jakość codzienności" - tołpa:off

Wyniki konkursu „Jakość codzienności” znajdziecie we wpisie ogłaszającym konkurs, na końcu tekstu. Tam też napisałam, jakimi drogami można zgłaszać mi dane do wysyłki nagród. Bardzo dziękuję wszystkim komentującym, bardzo przyjemnie czytało się Wasze wypowiedzi. Wydaje się, że moi Czytelnicy to wyciszeni i zadowoleni z życia ludzie, z czego bardzo się cieszę.

Jakość codzienności - konkurs

Wracam do Was po krótkim odpoczynku w Tatrach. Było deszczowo, ale za to w górach bardzo cicho i spokojnie. Turyści wystraszyli się pogody, tym lepiej dla takich wariatów jak ja, co się deszczu nie boją. Wracam konkretnie, bo z konkursem dla Was. O sposobach na jakość życia codziennego. Minimalizm i jakość to pojęcia właściwie nierozłączne. Gdy mówi się o tym, by mieć mniej i mniej robić, naturalnym dopełnieniem jest „ale za to lepiej”. Używać ładniejszych, trwalszych przedmiotów i bardziej skutecznych produktów, kupować mniej, ale w sposób bardziej przemyślany. Mieć mniej zajęć, ale poświęcać im więcej uwagi i czerpać z nich więcej satysfakcji. Upraszczanie życia i eliminowanie nadmiaru z otoczenia bardzo wzmacniają przywiązanie do jakości w każdym aspekcie, od garderoby i toaletki poczynając, na śnie i wypoczynku kończąc. Bo inaczej się nie da. Im mniej chcesz posiadać, tym bardziej zależy Ci na niezawodności, trwałości i skuteczności tego, co w swojej przestrzen

Narzędzie tylko i aż

Wkrótce szykuje się dla Was kolejny konkurs na blogu, chciałabym więc zamieścić jeszcze jedną opowieść nadesłaną na konkurs „Porządki w głowie”, by zamknąć już ten rozdział. Dzisiaj historia Stelli: Minimalizm to dla mnie narzędzie do życia zgodnie ze swoimi wartościami. Brzmi to trochę jak slogan, wiem, a jednak właśnie takie podejście jest mi najbliższe. Jestem z tego pokolenia, co Ty, Ajko. Miałam okazję obserwować puste półki, stać w kolejce po kawę, watę i podpaski i potem mogłam zachłysnąć się pieniędzmi zarobionymi w zachodniej korporacji. Kiedy spadły na mnie nieprzewidziane wydarzenia losowe, nie umiałam się z nimi zmierzyć. Ciągle chciałam mieć więcej, a jednocześnie już nie mogłam. Więc jakiż był tego skutek? Miałam więcej, ale bylejakości, rzeczy do wyrzucenia po jednym praniu, książek do przeczytania na kiedyś, bo gdzieś przeczytałam, że i bez jej znajomości ani rusz, nieprzeczytane modne gazety i gadżety na każda okazję. Z domu wyniosłam niechęć do wyrzucania, wię

Kilka naprawdę ważnych rzeczy

Dzisiaj wracam do Waszych opowieści nadesłanych na konkurs „Porządki w głowie”, bo zostało wśród nich jeszcze wiele inspirujących historii i przemyśleń. Poniżej historia przesłana przez Pawła Wojciechowskiego. Moja historia jest dosyć typowa dla ludzi pracujących w korporacjach. Pewnego dnia po prostu przekroczyłem granicę … granicę dzielącą dużo od za dużo. Tematów, zobowiązań, otwartych projektów było zbyt wiele jak na jedną osobę. Robiłem listy spraw do załatwienia i skrupulatnie odhaczałem co już zrobione. Sprawy oczywiście miały priorytety itd., itp. Jeszcze jakiś czas siłą rozpędu dawałem radę, ale już czułem, że coś jest nie tak jak powinno być. Denerwowały mnie proste rzeczy. Brakowało mi czasu na zabawę z dziećmi. Nawet jak miałem chwilę to mentalnie byłem gdzieś w excelu czy kolejnej check-liście. Wtedy trafiłem na książkę Dominique Loreau – Sztuka prostoty. To była odpowiedź. Zacząłem szukać dodatkowej literatury na ten temat. Tak trafiłem na Leo Babautę, a fin

Właściwe paliwo

Opowiadałam Wam ostatnio o różnych wątkach mojego dochodzenia do akceptacji ciała, fizyczności. O tym, jak doceniłam znaczenie ruchu i o tym, jak uczyłam się przyzwolenia na odczuwanie przyjemności, na rozpieszczanie siebie. Na początku tej historii opisałam, jak bardzo zagubiona byłam również w dziedzinie odżywiania, całkowicie opierając się na wiedzy i doświadczeniach innych, nie mając zaufania do własnego ciała, smaku i upodobań. Narzucałam sobie różne systemy żywieniowe, przetestowałam na swojej skórze nieskończoną liczbę metod i diet, suplementów, wspomagaczy odchudzania. Bez trwałych oczekiwanych efektów, za to ze szkodą dla kieszeni i zdrowia.  Długa i skomplikowana to historia, ten powrót do siebie, nauka zaufania do własnego organizmu, do naturalnej mądrości, którą on ma w sobie zakodowaną, a ciężko do niej dotrzeć, gdy jest się typowym współczesnym człowiekiem, zabieganym, zestresowanym, żyjącym daleko od natury. Opisałam ją dość szczegółowo w „Minimalizmie dla zaawanso

O minimalizmie w Gdańsku

W przyszły piątek 17 czerwca, o godz. 17:30, w Bibliotece Kokoszki (ul. Azaliowa 18) będziecie mogli porozmawiać ze mną o minimalizmie i nie tylko. Zapraszam na spotkanie autorskie, tym bardziej się z niego cieszę, że do tej pory niewiele było okazji do rozmów o prostocie w północnej części Polski, oprócz krótkiego wystąpienia, które miałam kilka lat temu w Poznaniu. Do zobaczenia więc w Trójmieście!

Ciało bez winy

Odkrycie dobrodziejstwa ruchu było pierwszym kluczowym krokiem na mojej drodze do zaprzyjaźnienia się z ciałem i pełnego zaakceptowania swojej fizyczności. To był prawdziwy przełom, ale wiele jeszcze było przede mną do zrobienia i zrozumienia.  Gdy zaczęłam regularnie ćwiczyć, po raz pierwszy uświadomiłam sobie, jak trudno mi dać sobie prawo do zajmowania się sobą w wymiarze fizycznym. Robienie makijażu, kupowanie i dobieranie strojów, planowanie diety czy chodzenie do fryzjera uważałam za coś normalnego, jednak wszystko, co wykraczało poza te podstawy, budziło silne poczucie winy i wyrzuty sumienia. Wydawało mi się, że poświęcając czas na gimnastykę, relaks z maseczką czy manicure, marnuję go. Kogoś okradam. Robię coś niegodnego, będącego przejawem próżności.  Pozbycie się tego przekonania sporo mnie kosztowało. Wymagało zajrzenia w siebie i zrozumienia, skąd bierze się ta blokada. Zaczęła ustępować wtedy, gdy przestałam traktować swoje ciało jako odrębny byt podporządkowany

Cześć Piękna!

To, że brak akceptacji swojej fizyczności nie zależy wcale od wyglądu danej osoby, czasem zaskakuje. Spotkałam w swoim życiu zarówno osoby o znacznej urodzie, które uważały się za grube brzydactwa, jak i całkiem zwyczajnych przeciętniaków lubiących siebie i dobrze czujących się w swojej skórze, a czasem nawet przekonanych o byciu ósmym czy którymśtam z kolei cudem świata. Nie, wcale nie musi być związku między jednym a drugim. Bo nielubienie siebie i brak kontaktu ze sobą nie wynika z tego, jak się wygląda. Zwykle ma wiele innych przyczyn i one wszystkie mają swój początek w głowie, a nie na zewnątrz.  Jak pisałam wcześniej, nie lubiłam swojego ciała i traktowałam go jako obcego i wroga praktycznie od czasów nastoletnich. A wyglądałam w tym czasie bardzo rozmaicie, czasem lepiej, czasem gorzej, jak potwierdzają zdjęcia. Niezależnie od tego, co na tych fotografiach widać, czy całkiem całkiem zadbaną laskę, czy też spasiony kawał baby z dziwnym kolorem na włosach (a mam na swoim ko

Ciało zdecydowanie obce

Dzisiaj moja wesoła rozgłośnia nadaje z Warszawy, gdzie przebywam jeszcze do niedzieli. Jutro spotkanie w Królikarnia Cafe o godz. 18:30, a w niedzielę podpisuję swoje książki na Targach Książki (na Stadionie Narodowym) o 14:00 na stoisku motyleksiazkowe.pl, 28/D3. Tyle spraw organizacyjnych. Wróćmy do tematu mojego godzenia się z fizycznością. Bardzo długi to proces, wieloletni i wielopoziomowy. Zastanawiając się, jak o nim opowiedzieć, by doświadczenie to mogło być przydatnym dla innych osób, stwierdziłam, że chyba najważniejszym jego elementem było nauczenie się słuchania swojego ciała, zaufanie mu i docenienie jego mądrości.  Jako młoda osoba patrzyłam na swoją fizyczną powłokę jak na element obcy, dany mi wbrew mojej woli. Byłam zirytowana tym, że nie odpowiada ona moim wyobrażeniom o pięknie. Niska, drobna i z tendencją do tycia w dolnej połowie ciała, włosy właściwie nie wiadomo w jakim kolorze, bo płowiejące pod wpływem światła słonecznego, a po obcięciu ciemne, niema

Warszawski tydzień z czytelnikami

Dzisiaj zaczynam swój warszawski tydzień spotkań z czytelnikami. Okazje do porozmawiania będą aż trzy. Dzisiaj wieczorem o godzinie 20:00 będziemy mówić o minimalizmie w ramach Nocy Muzeów w galerii Akademii Sztuk Pięknych. Za tydzień w sobotę w Królikarnia Cafe spotkanie autorskie (nie znam jeszcze dokładnej godziny). A w niedzielę na Targach Książki będę podpisywać swoje książki na stoisku   motyleksiazkowe.pl [28/D3]. Zapraszam serdecznie!  Natomiast w połowie czerwca szykuje się spotkanie w Gdańsku, szczegóły wkrótce. 

Długa droga do domu

Mentalnie nadal przebywam w innej galaktyce, ale zaganiam się do napisania nowego wpisu, bo wiem, że jeśli tego nie zrobię, z każdym dniem będzie mi coraz trudniej się zmobilizować. Obiecałam Wam temat diety, odchudzania i odżywiania, który zresztą nieraz już gościł na blogu. Nie zmieszczę się na pewno w jednym wpisie, tym bardziej, że różne aspekty i wymiary chciałabym uwzględnić. Wydaje mi się, że w życiu każdego z nas jest jakiś temat przewodni, jakaś jedna duża sprawa do „rozkminy”, od której zależy szereg innych, mniejszych, ale też istotnych. Moim węzłem do rozsupłania okazał się być stosunek do ciała. Z miliona różnych przyczyn. Przede wszystkim z powodu różnych przekonań, nawyków i wyobrażeń, które odziedziczyłam po przodkach. Z obu stron rodziny właściwie chyba nie było w historii kilku ostatnich pokoleń kobiety, która nie miałaby jakiegoś „problemu ze sobą”, ze swoją fizycznością. Nie chcę tu wywlekać prywatnych spraw mojej rodziny, zresztą do niczego potrzebne to nie j

Wiosenne przesilenie

Czas przerwać to milczenie, bo czytelnicy pytają, czy jeszcze żyję ;-) Żyję, nie samą miłością, ale prawie. Pracy też było więcej w ostatnich dniach, jako wolny strzelec musiałam nieco przysiąść, żeby móc sobie pozwolić na długi weekend majowy. Udało się.  Pytacie mnie w korespondencji e-mailowej o różne sprawy i tematy, które poruszałam w książkach lub na blogu. Często pojawiają się zapytania o odżywianie, bo kwestie te często pojawiały się dawniej we wpisach i sporo pisałam o nich w „Minimalizmie dla zaawansowanych”. Dopytujecie o to, ile ważę, ile mam wzrostu, jak wyglądają moje posiłki na co dzień, czy liczę kalorie. Wiecie, że schudłam, więc pytacie, jak dużo i w jakim czasie. Z jednej strony rozumiem tę ciekawość, bo prawie każdy szuka skutecznego sposobu na utratę i utrzymanie wagi, z drugiej jednak strony pytania takie wprawiają mnie w pewne zakłopotanie. Z wiekiem i nabywanym doświadczeniem przestałam bowiem wierzyć w uniwersalne metody odchudzania. Jestem absolutnie prz

Trzy metry ponad ziemią

Chyba nie da się ukryć, że ostatnio jestem nieco, że tak powiem, oddalona mentalnie od bloga. Nie mam zbyt wiele na swoje wytłumaczenie. Pochłonęło mnie cieszenie się życiem. Poza tym... zakochałam się. Po raz kolejny - w tym samym mężczyźnie, z którym jestem od lat kilkunastu, a przyjaźnimy się od dwudziestu już sześciu. Wiem, że wydaje się to Wam pewnie całkowicie abstrakcyjnym zjawiskiem, ale cóż poradzić, tak właśnie jest.  Wiosna, radość, miłość... ciężko mi zasiadać do komputera, nawet w celach zarobkowych. W wolnych chwilach chodzę na spacery, ćwiczę, z wiosennym przypływem energii każda forma ruchu sprawia o wiele więcej przyjemności. Trudno mi na razie napisać coś, co mogłoby być dla Was ciekawym, bo pisanie o tym, że mi dobrze i że chodzę trzy metry ponad ziemią chyba dla nikogo, poza samą zainteresowaną, szczególnie porywające nie jest. Ale to stan przejściowy, kwietniowa euforia z czasem przeminie. Zatem póki wiosenne rozanielenie trwa, cieszę się nim.  Natomi

Gdzie mieszka szczęście - podcast

Dzisiaj proponuję Wam odsłuchanie podcastu pod tytułem Gdzie mieszka szczęście? , który nagraliśmy z Maćkiem Sobolem z bloga narower.com w cyklu „Koło roweru”. Bardzo lubię rozmawiać z Maćkiem, to bystry i dowcipny chłopak, z którym zawsze mamy mnóstwo tematów do omówienia. Posłuchać możecie poniżej lub na blogu Maćka, pod tym łączem . To już drugi podcast nagrany przez nas, ten pierwszy był bardzo długi, prawie dwugodzinny (też go tam znajdziecie), tym razem nie znęcamy się nad słuchaczami i zmieściliśmy się w 40 minutach, co jest świetnym wynikiem, gdy spotykają się takie dwie gaduły jak my. Poza tym było dość zabawnie, jak sami usłyszycie. A oto pytania, na które odpowiadam w rozmowie: Czy ze względu na długie godziny pracy i tanią rozrywkę dojrzewamy psychicznie coraz później? Kiedy ostatnio się uśmiechnęłaś? Jaki jest twój sposób na indukowanie uśmiechu? Czy wierzysz we wpływ otoczenia? Pewność siebie potrafi zdziałać cuda. Wie o tym każdy, kto choć raz odczuwał pozyt

Smok minimalista w podróży

Dzisiaj kolejna historia z konkursowego cyklu, nadesłana przez autorkę bloga Czautari. Podróż z biletem w jedną stronę.  A zanim ją przeczytacie, przepraszam za chwilowe zakłócenia w działaniu bloga, trwają prace techniczne nad nowym szablonem, wkrótce dobiegną końca. Tymczasem oddaję głos Smokowi Laurentemu: Moja historia ma na razie nieco ekstremalne zakończenie i, dzieląc się nią, bynajmniej nie mam zamiaru nikogo namawiać, by szedł w moje ślady. Natomiast mój przykład może pokazać, że w większości przypadków w życiu mamy wiele możliwości, by zmienić to co nam nie odpowiada, przeszkodą jest brak odwagi i szczerości ze samym sobą. Moje życie jest i było przeciętne, bez wielkich wzlotów ale też bez spektakularnych upadków. Chwile radości mieszały się z chwilami goryczy - banał. Jestem dzieckiem wychowanym jeszcze w PRL, kiedy brak wielu produktów dawał mocno w kość, aczkolwiek uruchamiał nieskończone pokłady kreatywności. Pamiętam zachłyśnięcie się  kolorowymi reklamami RAI UN

Słoneczna strona życia

Blog przeszedł mały wiosenny remont, jak pewnie zauważyliście. Jeszcze wprowadzamy pewne poprawki, ale zasadniczo już wygląda prawie tak, jak sobie zaplanowałam. Chciałam, by jego szata graficzna i kolorystyka bardziej odpowiadały temu, co mi teraz w duszy gra. Poprzednie kolory były zbyt chłodne. Sama jestem znużona minimalistycznymi i niemal pozbawionymi barw blogami, tak do siebie podobnymi, że czasami nie jestem w stanie odnaleźć wpisu, który mnie zaciekawił, bo pamiętam tylko białe tło, a nie mogę przypomnieć sobie, czyj to był blog. Miałam ochotę na odmianę, męczy mnie uniformizacja.  Podtytuł bloga „Po słonecznej stronie życia” jest wyrazem mojego podejścia do świata. Lubię dostrzegać zarówno jasne, jak i ciemne strony życia, ale staram się w każdej przykrej czy bolesnej sytuacji dostrzegać jej pozytywny wymiar, traktować ją jak cenną lekcję, a w każdym człowieku widzieć dobro. W naszym kraju bywa to czasem trudne, pisałam ostatnio, że ponuractwo i narzekanie bardzo są u n

Ograniczam się

Czas powrócić do historii z cyklu „Porządki w głowie”. Dzisiaj opowiadanie Kasi, autorki bloga  Ograniczam się .  Wywodzę się z rodziny, która wiele przeszła w życiu. Nasza historia sięga czasów II wojny światowej, kiedy to Tata jako mały chłopiec został zesłany wraz z najbliższymi na Syberię. Okres dojrzewania przeżył w skrajnych warunkach, walcząc każdego dnia o przeżycie. Mimo wielu trudności, wszystkim udało się wrócić już na ziemie odzyskane, natomiast ich rodzinny majątek znajdujący się niegdyś na kresach wschodnich przepadł poza granicami nowo odrodzonej Polski. Po powrocie rodzina nadal borykała się z niedostatkiem, a jednym z najtrudniejszych wspomnień mojego Taty było noszenie butów po starszej siostrze. To w nich musiał chodzić codziennie do szkoły, w nich czuł się gorzej od innych i bardzo zapadło mu to w pamięć. Te wydarzenia, dla nas żyjących współcześnie, są niezwykle wstrząsające - dla niego było to po prostu życie, los, na który nie miał wpływu. Prz

Chorzy na kłamstwo i niezadowolenie

Mała przerwa w pisaniu mi się zrobiła, trzeba było trochę pozarabiać na życie, zasypały mnie zlecenia tłumaczeniowe i nie mogłam się spod nich wygrzebać. Ale udało się wreszcie.  Pisałam ostatnio o relacjach i ich porządkowaniu, przytaczając opinię Wioletty, która oponuje przeciwko tak zwanemu „usuwaniu z życia toksycznych ludzi” i nawołuje do tego, by zamiast się od nich dystansować, spróbować ich zrozumieć i nauczyć się zachowania psychicznej niezależności w obliczu negatywnych i nieżyczliwych zachowań.  Dzisiaj za to chciałam się z Wami podzielić swoim osobistym podejściem. Opowiedzieć, co dla mnie oznacza świadome dobieranie sobie znajomości. Często reakcją na to określenie jest protest. Nie wiedzieć czemu wielu osobom świadome wybieranie ludzi, z którymi chcemy spędzać czas , kojarzy się z wykreślaniem numerów telefonów z kalendarza, brutalnym wyrzucaniem z kręgu znajomych tych, którzy wydają się nam nudni czy właśnie „toksyczni”. Jak zawsze królują uproszczenie i stere

Kwiat lotosu na przejrzystej tafli

W opowiadaniach o minimalistycznym upraszczaniu życia od czasu do czasu pojawia się temat relacji z ludźmi, a mówiąc ściśle, rezygnowania z niektórych z nich i świadomego dobierania sobie osób, którymi się otaczamy. Zauważyłam, że budzi on sporo emocji. Zwłaszcza aspekt „usuwania” negatywnych osób ze swojego otoczenia. W bardzo dojrzały i wyważony sposób polemizuje z tym wątkiem autorka bloga My Slow Nice Life we wpisie O porządkach w szafie. Ludzie .   Wioletta tak pisze:  Czuję dyskomfort, gdy mowa o „usuwaniu” z życia toksycznych ludzi. Nie jestem święta, mimo wszystko chyba po prostu czasem wolę w życiu wyjść na pierwszą naiwną niż odtrącić. Paręnaście lat pracy z ludźmi pozwoliło mi zaobserwować jedną rzecz - że agresja, kompleksy, wywyższanie się itp. często pokrywają rzeczywiste problemy, które nie każdy potrafi sobie uświadomić, a nawet jeśli już to zrobi, to nie potrafi się z nimi pogodzić. Mówiąc prosto: ludzie zgrywający cwaniaków, uważający innych za gorszych w isto

Nowy rozdział

Gdy w lecie zeszłego roku kończyłam pracę nad „Minimalizmem dla zaawansowanych”, jasne stało się dla mnie, że zamykam pewien rozdział: etap wielkiej zmiany, którą w skrócie można nazwać upraszczaniem. Zakończyłam go z radością i spokojem, ale też z ciekawością, co będzie dalej. Opisywałam tę zmianę na bieżąco przez sześć lat na blogu, podsumowałam w obu książkach. Nie mogę jednak drążyć tego tematu w nieskończoność, bo w końcu i ja sama, i czytelnicy będziemy mieć go dość.  Zabawnie się poczułam, gdy uświadomiłam sobie, że chociaż z dnia na dzień nie przestanę pisać o minimalizmie, prędzej czy później będę chciała i potrzebowała mówić o czym innym. Bo nie można upraszczać bez końca i nie można o tym bez końca opowiadać. Przychodzi czas, gdy wystarczy się tą osiągniętą prostotą cieszyć i korzystać z niej.  To właśnie robię. Żyję sobie, czasem wolniej, czasem szybciej. O minimalizmie i upraszczaniu wciąż jeszcze mówię, i to często, bo to naturalna konsekwencja publikacji książk