Autorka trzeciej z nagrodzonych prac konkursowych, Justyna Szewczyk, stwierdziła, przesyłając mi ją, że czuje się, jakby już wygrała konkurs. Opisanie swoich doświadczeń, zebranie ich w całość i wyciągnięcie wniosków było ciekawym doświadczeniem dla niej samej. Cieszę się, że mogłam poznać jej historię:
Stojąc po raz kolejny
przed wielką szafą z ogromną ilością ubrań, usłyszałam dźwięk
telefonu, spojrzałam na wyświetlacz i … odrzuciłam połączenie.
Dlaczego? Wiedziałam, że dzwoni osoba, która na wstępie naszej
rozmowy zapyta: „Cześć, co robisz?”, ja odpowiem, że sprzątam,
a ta osoba ze zdziwieniem i ironią powie: „Znowu??? Przecież
dopiero sprzątałaś, kiedy zdążysz nabałaganić?”
Ta na pozór banalna
sytuacja ma głębsze dno, dotyka wielu sfer i ujawnia wiele
problemów. Po pierwsze sama sobie zadawałam pytanie: no właśnie –
dlaczego ciągle sprzątam i dlaczego ciągle mam wrażenie, że
wszędzie panuje bałagan? Bo robiąc porządki w szafie, próbowałam
zaprowadzić porządek w życiu. Minimalizm to nie jest ograniczenie
ilości ubrań w szafie, lecz cały proces układania sobie życia
najprościej jak się da. Rezygnacja z czegoś, co i tak nam nie
służy na rzecz tego, co nas rozwija.
Po drugie – z osobą
wymienioną w pierwszym akapicie nie mam już kontaktu. Dlaczego?
Ponieważ ona nie rozumie, że to moje sprzątanie, porządkowanie,
układanie jest dla mnie ważne, pozwala mi zatrzymać się i
pomyśleć o moim życiu, że dzięki temu kontroluję to, co się w
nim dzieje i mogę je zmieniać na każdym etapie, że cały czas
szukam, ulepszam, rozmyślam. I że jest mi to potrzebne, aby za
kilka lat nie mieć poczucia, że coś przeoczyłam. Robienie
porządków w szafie to był tylko drobny krok do długiej drogi
zmian, redukowania i porządkowania życia. Zniknęły z niego
również osoby, które niczego do niego nie wnosiły, a wręcz
zabierały moją energię i czas. Wolę spędzać czas sama lub z
osobami, które rozumieją, że nie można stać w miejscu całe
życie, nie zastanawiać się, co można w sobie zmienić na lepsze i
jak się rozwijać. Skupiam się na bardzo wąskiej grupie znajomych
i rodziny, nie śledzę Facebooka, bo informacja o tym, że dziecko
koleżanki ze szkoły zaczęło ząbkować, albo że sąsiad pojechał
na wakacje za granicę, niczego nie zmieniają w moim życiu, a wręcz
mnie nie obchodzą. Niech dziecko zdrowo się rozwija, sąsiad dobrze
spędzi urlop, życzę im jak najlepiej, ale ja nie muszę o tym
wiedzieć. Muszę skupiać się na moim życiu, a nie na życiu
innych. To samo dotyczy wiadomości w mediach – codziennie na
świecie dzieją się ciekawe, smutne i wesołe wydarzenia. Ale czy
ja naprawdę muszę być na bieżąco? Te najważniejsze informacje i
tak do mnie dotrą, nie muszę spędzać czasu na przeglądaniu
portali informacyjnych. Na problemy całego świata i tak nie pomogę,
a mam swoje – codziennie nowe zadania, lista rzeczy do zrobienia,
na której muszę się skupić.
Minimalizm dotknął
również moją sferę zawodową – dusiłam się w pracy, w której
ciągle wykonywałam obowiązki za kogoś, po pracy odbierałam
dziesiątki telefonów, podczas gdy inni cieszyli się czasem wolnym
i… dostawałam za to mniejsze wynagrodzenie niż inni!
Postanowieniem na rok 2015 była zmiana pracy, udało się dopiero w
październiku. Wreszcie naprawdę pracuję 8 godzin dziennie, mam
mniej stresującą pracę i mniej obowiązków, za to wyższą
pensję. W dalszym ciągu pracuję dodatkowo jako tłumacz, ale
traktuję to jako hobby, nie obowiązek. Nie biorę już każdego
zlecenia, odpuściłam klientów, którzy wymagali tłumaczenia
długich tekstów w absurdalnie krótkim czasie. Nie zależy mi już
aż tak bardzo na pieniądzach. Cenniejszy jest dla mnie wolny czas,
w którym mogę iść na spacer, poczytać książkę czy po prostu
odpocząć.
„Odpuściłam sobie”
również w obszarze czasu wolnego. Wprawdzie mam go teraz więcej,
ale i lepiej go planuję. Nie narzucam sobie rygorów, nie wymagam od
siebie np. przeczytania 100 stron książki w weekend, codziennych
spacerów, bycia na bieżąco ze wszystkimi nowinkami. Uświadomiłam
sobie, że nie muszę być najlepsza w każdej dziedzinie i muszę
robić i mieć tego co wszyscy. Nie lubię chodzić na imprezy, a
filmy wolę oglądać w domu niż w kinie. Wolę zjeść samodzielnie
przygotowaną kolację w miłym gronie niż denerwować się w jakieś
knajpce, że osoby przy sąsiednim stoliku za głośno rozmawiają.
Nie muszę oglądać najnowszego Bonda, znać się na iPhonach,
tabletach, aplikacjach, bez których ludzie już nie potrafią
samodzielnie jeść, biegać i myśleć. Dojrzałam już na tyle, że
wiem, iż właściwie mogę żyć tak, jak chcę. Mogę ubierać się
jak chcę, spędzać czas według własnego uznania i eliminować z
grona znajomych osoby, które tylko czekają na moje potknięcie.
Chętnie zrezygnowałabym jeszcze z samochodu, ale na razie jest mi
niezbędny, aby dojeżdżać nim do pracy. Jednak koszty utrzymania
są naprawdę wysokie. Gdyby tak sprzedać auto, nie wydawać już
pieniędzy na naprawy, paliwo, ubezpieczenie… Ile miałabym wtedy
pieniędzy… Ile miesięcy mogłabym nie pracować i w tym czasie
zająć się czymś przyjemniejszym… Właśnie o takich rzeczach
powinniśmy myśleć – odpuszczę jedno zlecenie, nad którym
spędziłabym weekend, a w zamian za to poczytam, poleżę, pójdę
na spacer, spotkam się ze znajomymi, odwiedzę rodzinę, ugotuję
coś itd. Trzeba szukać szczęścia i spokoju w takich małych,
drobnych sprawach, kalkulować, co jest dla mnie ważniejsze – nowa
para butów czy spędzenie czasu z kimś bliskim? Życie to sztuka
wyboru, ale na szczęście wybór należy do nas.
Jeżeli chodzi o ludzi, przekonałam się, że niektórzy zawadzają w życiu bardziej niż
stosy nieużywanych ubrań w szafie. Miałam kilka koleżanek, które
wysysały ze mnie energię, zabierały mi czas. Zadręczały mnie
swoimi problemami, pytały o radę, opowiadały o swoich sprawach i
nie pytały o moje. Byłam im potrzebna, gdy było im źle, żebym
wysłuchała, doradziła, pocieszyła. Gdy wszystko zaczęło im się
układać, odsunęły się ode mnie, zerwały kontakt. Nie byłam im
już do niczego potrzebna. Pytanie – po co mi takie znajomości?
Pochłaniają mój czas i moją energię, a nie dają nic w zamian.
Inny toksyczny związek koleżeński miałam z dziewczyną starszą o
12 lat. Na początku byłyśmy jak siostry – codzienne telefony,
częste spotkania, wspólne zakupy i rozmowy o wszystkim. Było
dobrze, dopóki byłam „gorsza” od niej. Po obronie mojej pracy
licencjackiej do przyjaźni wkradła się zazdrość – o studia,
potem o pracę, samochód, wiek, wygląd. Próbowałam ratować
„przyjaźń”, ale dopiero po kilku latach uświadomiłam sobie,
że moja „przyjaciółka” miała kompleksy, które wyszły na jaw
z mojego powodu. Ja, o wiele młodsza od niej, skończyłam studia,
znałam dwa języki, dostałam pracę i rozwijałam się, miałam
jakieś plany i pomysł na siebie. Ona nie. Ona niczego nie osiągnęła
i pewnie gdybym nadal się z nią przyjaźniła, ciągnęła by mnie
w dół, odwracała od rozwijania się. Powinniśmy mieć wśród
znajomych osoby, które podziwiamy, które nas motywują do
działania, wspierają i naprawdę cieszą się, gdy nam się coś
uda. Musimy wyeliminować te osoby, które nam zazdroszczą,
demotywują i po cichu czekają na naszą porażkę.
A w czym wielogodzinne
stanie przed szafą ulepszyło moją szafę? Powyrzucałam z niej
ubrania w dziwnych kolorach, które do niczego nie pasowały, a już
w szczególności do mnie, policzyłam, ile mniej więcej pieniędzy
mogły kosztować. I okazało się, że tak naprawdę było mnie stać
na drogą torebkę czy porządne buty. Kupowałam dużo, ale nie były
to drogie rzeczy. Myślałam, że oszczędzam, a tak naprawdę
kupowałam ubrania, których nie noszę i straciłam pieniądze.
Postanowiłam kupować mniej, długo zastanawiam się, czy nie
zwrócić danej rzeczy do sklepu, czy na pewno ją będę nosić.
Robiąc porządki przymierzyłam WSZYSTKIE znajdujące się w niej
rzeczy. Robiłam notatki – w jakich kolorach wyglądam dobrze, czy
lepiej wyglądam w bluzkach czy koszulach, czego mi brakuje, w czym
się najlepiej czuję. Wynik tego eksperymentu sprawił, że od kilku
miesięcy kupuję tylko to, czego nie rzucam po tygodniu w głąb
szafy. Dotarło do mnie, że nie muszę nosić tego, co inni, że mam
jakiś swój styl, o który powinnam dbać. Nie przejmuję się
komentarzami, że mój strój jest nudny, ciągle te same kolory,
skromnie, bez ekstrawagancji. Lubię grubsze sweterki i golfy, więc
dlaczego mam z nich rezygnować i zakładać cienkie bluzeczki.
Dlaczego założenie dzierganego swetra w wieku 27 lat jest uznawane
za staromodne, a chodzenie w cienkiej koszuli przy ujemnej
temperaturze nie jest uznawane za głupotę? Czy za bardzo nie
poddajemy się opiniom innych? Podczas porządków i zakupów nigdy
nie pytam nikogo o radę, bo to nie ma sensu. Jak mogłabym wykreować
swój indywidualny styl, jeżeli byłby on podyktowany przez kogoś
innego? Moje ubrania mają się podobać przede wszystkim MI. Ja za
nie płacę, ja je noszę, piorę itd. To ja powinnam się dobrze w
nich czuć.
![]() |
Źródło zdjęcia |
Teraz gdy kupuję ubrania, nie zważając na
obowiązujące trendy czy opinie innych, czuję wolność. Mogę
ubierać się jak chcę i nie interesuje mnie, czy komuś innemu się
to podoba czy nie. A prawda jest taka, że obecnie częściej słyszę
komplementy, ponieważ inni widzą, że ubrania, które noszę, do
mnie pasują i ja dobrze się w nich czuję. Wyglądam i poruszam się
naturalnie, jestem ubrana, a nie przebrana. Ostatnio na chrzcinach
byłam jedyną kobietą w spodniach i wcale mi to nie przeszkadzało.
Założyłam również elegancką koszulę, płaszcz i kozaki na
szpilce. I uważam, że byłam ubrana bardziej stosownie, ponieważ
był mróz, a inne kobiety nie wyglądały bardziej elegancko w
króciutkich spódniczkach i puchowych kurtkach. Czy naprawdę warto
ubierać się tak, jak oczekują od nas inni? Czy nie lepiej być
sobą, przestać rywalizować i zazdrościć? Ubrania kradną nie
tylko nasze pieniądze, ale i czas. Godzinami chodzimy po sklepach,
przeglądamy sklepy internetowe, sprawdzamy najnowsze trendy. Czy
naprawdę nie warto poświęcić tego czasu na coś ciekawszego?
Odkryłam jeszcze jedną interesującą rzecz. Stare powiedzenie:
„ładnemu we wszystkim ładnie” naprawdę ma sens. Czasami
skupiamy się na ubraniach, żeby ładnie wyglądać. Ale przecież
na pewno każdy z nas widział ładną kobietę czy przystojnego
mężczyznę, od których nie można było oderwać wzroku, chociaż
nie byli oni szczególnie ładnie ubrani. Więc może zamiast kupować
kolejną sukienkę, w której będziemy pięknie wyglądać, lepiej
zadbać o nasze ciało? Pobiegać, aby nasze zgrabne ciało dobrze
wyglądało w każdej sukience. Zmienić fryzurę, aby wyróżniać
się nawet w zwykłych zestawach. Zadbać o zęby czy ładną skórę,
aby robiły większe wrażenie niż modna kurtka.
Czego się nauczyłam
dzięki ograniczaniu? Porządki w garderobie, jak i porządki w
życiu, to nie jednorazowe zadanie do wykonania, a długotrwały,
powtarzalny proces. Nie da się posprzątać raz, poukładać
wszystko i po prostu żyć. Co jakiś czas muszę stanąć przez
szafą, zajrzeć w jej głąb i poukładać wszystko od nowa. Tylko
za każdym razem tych niepotrzebnych rzeczy do wyrzucenia będzie
coraz mniej. Dlaczego? Bo będę ją coraz mniej zagracała zbędnymi
rzeczami. Gdyby pomyśleć, że ta szafa to nasze życie. Musimy z
niego usunąć przedmioty, ludzi, obowiązki, które nam
przeszkadzają dobrze żyć, ale przy okazji zobaczymy i docenimy te,
które mamy, no i zrobimy miejsce na nowe.
Jeżeli miałabym teraz
podsumować w kilku zdaniach, jakie zmiany spowodował u mnie
minimalizm, opisałabym po prostu, jakim teraz jestem człowiekiem.
To niewiarygodne, jak pozornie banalne porządki w ubraniach mogą
wpłynąć na całe nasze życie. Dla mnie ważne jest to, że
wszelkie zmiany wprowadziłam stosunkowo wcześnie. Mam 27 lat i już
czuję, że mam fajne życie i wiele jeszcze przede mną. Jestem
teraz spokojniejsza, mam mniej spraw i obowiązków na głowie. Mam
satysfakcjonującą pracę, w której z nikim nie rywalizuję, nie
boję się o zwolnienie i nie muszę codziennie udowadniać, że
jestem najlepsza. Zarabiam w miarę dobrze, ale nauczyłam się, że
pieniądze nie są najważniejsze i to nie od nich zależy moje
życie. Nauczyłam się również rozsądniej je wydawać, więc nie
uciekają tak szybko jak kiedyś. Mam więcej wolnego czasu, który
spędzam tak, jak chcę. Dla innych zimowy wieczór z książką jest
nudny, ale najważniejsze, że mi sprawia to przyjemność. Mam mniej
ubrań, ale wyglądam coraz lepiej. Noszę ładne ubrania, w których
dobrze się czuję. Ubrania nie są zbiorem przypadkowych szmat, lecz
przemyślanym kompletem pasujących do siebie rzeczy. Nie mam
problemów z wyborem stroju, a moje ulubione ubrania noszę teraz
częściej. Żyję swoim życiem, nie poświęcam się dla innych
kosztem własnych spraw, nie zaniedbuję moich rzeczy do zrobienia,
rozsądnie gospodaruję czasem i wystarcza mi go na wszystko. Nie
spotykam się z ludźmi, którzy niczego nie wnoszą do mojego życia,
zabierają mój czas i energię oraz zamęczają mnie swoimi
problemami. Mam wokół siebie kilka osób, którym zawsze pomogę i
na których ja mogę liczyć. Reszta musi radzić sobie sama.
Czyż to nie jest
szczęście? I czyż nie do tego dążymy?