Przejdź do głównej zawartości

Kilka naprawdę ważnych rzeczy

Dzisiaj wracam do Waszych opowieści nadesłanych na konkurs „Porządki w głowie”, bo zostało wśród nich jeszcze wiele inspirujących historii i przemyśleń. Poniżej historia przesłana przez Pawła Wojciechowskiego.

Moja historia jest dosyć typowa dla ludzi pracujących w korporacjach.
Pewnego dnia po prostu przekroczyłem granicę … granicę dzielącą dużo od za dużo. Tematów, zobowiązań, otwartych projektów było zbyt wiele jak na jedną osobę. Robiłem listy spraw do załatwienia i skrupulatnie odhaczałem co już zrobione. Sprawy oczywiście miały priorytety itd., itp.
Jeszcze jakiś czas siłą rozpędu dawałem radę, ale już czułem, że coś jest nie tak jak powinno być. Denerwowały mnie proste rzeczy. Brakowało mi czasu na zabawę z dziećmi. Nawet jak miałem chwilę to mentalnie byłem gdzieś w excelu czy kolejnej check-liście.

Wtedy trafiłem na książkę Dominique Loreau – Sztuka prostoty. To była odpowiedź. Zacząłem szukać dodatkowej literatury na ten temat. Tak trafiłem na Leo Babautę, a finalnie na Twoją książkę „Minimalizm po polsku”. Ta ostatnia pozycja najbardziej przypadła mi do gustu ze względu na świetny opis naszego polskiego konsumpcjonizmu będącego wynikiem nie tak odległych czasów niedoboru.
Urodziłem się w 1979 roku czyli mam to szczęście i nieszczęście pamiętać jak było, gdy nic nie było. Mogę to też porównać do obecnych czasów kiedy jest wszystko … poza wolnym czasem.
Ale wróćmy do mnie. Zacząłem od porządków. Przejrzałem księgozbiór i wszystkie książki, do których nie zamierzałem wracać, trafiły na aukcje internetowe. Następne były ubrania i zabawki. Część znalazło nowego właściciela; część trafiła na aukcje lub po prostu do śmietnika (tam było ich miejsce, ale zamiast tego leżały w mojej szafie).
Fizyczne porządki sprawiły, że poczułem się lepiej. Łatwiej było utrzymać ład, więc lepiej czułem się w takim otoczeniu. Chciałem więcej. Chciałem pozbyć się wszystkiego, co kradnie mój czas, a nie daje nic wartościowego w zamian.
Wylogowałem się z Facebooka. Skasowałem znajomych, a kasując wyjaśniłem, że znikam, ale serdecznie zapraszam do spotkań w realu.
Wypisałem się z wszelkich newsletterów (zajęło mi to dwa miesiące!). Obecnie otrzymuję kilka maili dziennie. Otrzymywałem około 30.
Przeciąłem wszystkie karty lojalnościowe poza 2 czy 3, których z żoną naprawdę używamy, i które dają nam wymierne korzyści.
Skasowałem wszelkie płatności, które mogłem skasować. Dla części zobowiązań ustawiłem stałe zlecenia, a dla części zadbałem, abym nie musiał o nich myśleć częściej niż np. raz na 3-6 miesięcy. Po prostu wpłaciłem odpowiednią kwotę i płatności co miesiąc robią się same. Ustawione przypomnienie da mi znać, gdy trzeba będzie ponownie zająć się tematem.
Zrezygnowałem z wszelkiej papierowej korespondencji, która przychodziła do skrzynki pocztowej lub która mogła skutkować odnalezieniem awizo w skrzynce. Część korespondencji zamieniłem na korespondencję elektroniczną.
Ustawiłem dodatkowe reguły w poczcie elektronicznej, aby widzieć i czytać tylko to, co ważne. Staram się stosować tzw. zasadę Inbox Zero, czyli kończąc dzień nie mieć nic w skrzynce odbiorczej. Wszystkie sprawy są załatwione (lub oddelegowane) lub przeniesione gdzieś gdzie mi nie zawracają głowy - np. do folderu „przeczytać jak będzie potrzebne”. Takie foldery trzymam zwinięte czyli po prostu ich nie widzę, a tym samym nie widzę nieprzeczytanych wiadomości. To daje super uczucie braku zaległości.
Czerpiąc inspiracje z książki „Esencjalista” Grega MacKeowna, staram się ponadto oceniać sprawy w następujący sposób: „tak, na 100% chcę/powinienem to zrobić” i wtedy angażuję się w dany temat. W każdym innym przypadku odpuszczam.

Jaki efekt?
Mam mniej spraw. Zostały tylko te naprawdę ważne.

Mam więcej czasu dla żony i dzieci. A to świetne uczucie. Mam czas pograć w monopol, więc dzieci nie muszą siedzieć przed TV. Nie do przecenienia taka zmiana.
Mam czas dla siebie. Biegam 2-3 razy w tygodniu. Wróciłem do nauki języka włoskiego.
Ale najważniejsze: każdego dnia zasypiając, wiem, że zrobiłem tylko kilka, ale naprawdę ważnych rzeczy. Rzeczy, które przybliżają mnie do realizacji MOICH celów, które spisane wiszą na żółtej karteczce przypiętej do lodówki ...


Foto Danielle MacInnes








Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian