Piszę dzisiaj do Was, siedząc w autobusie toczącym się z Kordoby do Granady, w Andaluzji, krętą drogą przez gaje oliwne i przykurzone, rozgrzane upałem miasteczka. Nie zapowiadałam wcześniej wyjazdu, bo nie byłam pewna, czy uda mi się zrealizować plan blogowania mobilnego. Pomyślałam sobie, że skoro w ostatnich miesiącach pisywałam nieregularnie, nie będę zaniedbywać bloga w czasie urlopu. Tym bardziej, że będzie on dość długi.
Zwykle wyjeżdżam na dłużej dwa razy w roku, na ciut krócej z siostrą, a na zasadniczy urlop z mężem. Tak też miało być tym razem, lecz niespodziewanie okazało się, że z przyczyn niezależnych oba te wyjazdy będą oddzielone od siebie zaledwie kilkudniową przerwą. Co oznacza, że mam miesiąc wakacji. Przyznaję, że nieco jestem tym zaskoczona, ale oczywiście zadowolona.
Zdałam sobie sprawę, że skoro jest to możliwe, oznacza to, że doszłam do takiego miejsca w życiu, o którym marzyłam. Miejsca, w którym praca jest dla mnie bardzo ważna, ale oprócz niej jestem w stanie realizować wiele innych planów i pomysłów. Rzecz jasna, również dla mnie, jak i dla wielu innych osób, oderwanie się od codziennych spraw na cały miesiąc nie jest czymś zwykłym. Pracując na własny rachunek, mogę mieć tyle wolnego, ile zechcę, ale muszę na ten luksus zarobić i wziąć pod uwagę, że przez miesiąc nie będę zarabiać, a jedynie wydawać pieniądze. Nie wiem, czy i jak często w przyszłości będę mogła to powtarzać. Być może po tym miesiącu jednak stwierdzę, że wolę sobie dawkować wolne w mniejszych porcjach. Nie wiem, na razie cieszę się tym, co jest.
Podróżuję po Andaluzji z siostrą, na własną rękę, pociągami lub autobusami. Minął już tydzień naszej wędrówki. Odwiedziłyśmy Malagę, Sewillę, Kadyks i Kordobę, a teraz zmierzamy do ostatniego miasta na naszej drodze, do Granady. Korzystamy z noclegów rezerwowowanych przez portal airbnb, o którym pisałam już kilkakrotnie. Zadowalamy się skromnymi warunkami pobytu i korzystamy z komunikacji publicznej, by zachować środki na zwiedzanie i przyjemności, takie jak próbowanie lokalnej kuchni i wino.
Lubię takie jesienne wakacje. To sposób na przedłużenie lata, zażycie słońca i ciepła, gdy w Polsce już pachnie jesienią. Turystów mniej, temperatura bardziej znośna, chociaż nadal popołudniami dobija do trzydziestu paru stopni. Można plażować, kąpać się w morzu, a zwiedzanie mniej męczy. Na plaży nie bawiłyśmy jednak długo. Dużo maszerujemy. Na szczęście mamy podobne upodobania. Interesują nas zabytki, ale również podglądanie codzienności, nie tylko typowo turystycznych atrakcji.
Wstajemy skoro świt i ruszamy w miasto, by włóczyć się do późnego wieczora. Dla mnie ten pobyt ma dodatkowy wymiar. Jak wiecie, z wykształcenia jestem filologiem hiszpańskim, więc dobrze mi robi całkowite zanurzenie się w języku, bezpośredni kontakt z jego żywą i barwną postacią. Zawsze dobrze czułam się w Hiszpanii, nawet myślałam o przeprowadzce tutaj, do której ostatecznie nie doszło, ale sentyment do kraju pozostał. Lubię tutejszą kuchnię, podejście do życia i ludzi, a język uwielbiam.
Za parę dni wracam na chwilę do domu, by się przepakować i ogarnąć bieżące sprawy. Za tydzień znów będę w drodze, tym razem do Grecji, gdzie będę wypoczywać w nieco bardziej leniwym trybie z mężem.
Tyle na razie, to mają być tylko migawki z podróży, a nie jej dziennik. Pozdrawiam Was serdecznie i wracam do wypoczywania.
Miałam Wam zamieścić kilka zdjęć, ale mobilna aplikacja Bloggera jest dość oporna w obsłudze. Zdjęcia zamieszczę więc po powrocie do domu.