Przejdź do głównej zawartości

Lekcje szczęścia – 3. Ogarnij się!

Dzień dobry w Nowym Roku! Jak tam Wasze postanowienia noworoczne? Lubicie je podejmować? Udaje się Wam ich dotrzymywać?

Jeszcze parę lat temu też robiłam podsumowania starego roku, a z początkiem nowego po raz kolejny podejmowałam projekt „Nowa ja”. Do pewnego momentu niestety dość nieskutecznie, entuzjazm szybko opadał i próby zmian kończyły się porażką. Schemat ten ostatecznie przeszedł do przeszłości wraz z rozpoczęciem stosowania podejścia minimalistycznego. Po prostu zaczęłam naprawdę zmieniać swoje nawyki w miarę ich identyfikowania i przestałam czekać z wprowadzaniem zmian do poniedziałku albo początku roku. Gdy stwierdzałam, że jakieś moje zachowanie mi przeszkadza i wymaga korekty, od razu zabierałam się do pracy nad nim. Stopniowej, ale skutecznej. Gdy nie udawało się jedną metodą, próbowałam innych. 

Nie o to chodzi, że nie widzę sensu w podejmowaniu noworocznych postanowień. Nawet więcej, myślę, że warto wykorzystać potencjał „nowego początku”, jaki daje zmiana daty w kalendarzu. Niektóre osoby potrzebują takie zewnętrznego impulsu, sygnału do działania. Czemu miałyby więc nie wykorzystać tej okazji? Fakt, że większość ludzi szybko traci noworoczny entuzjazm i już w drugiej połowie stycznia nie pamięta o swoich sylwestrowych czy noworocznych postanowieniach. Ale jednostki dotrzymują ich i skutecznie realizują swoje cele. 

Być może napędza Was energia noworoczna, a może jesteście odporni na kalendarzowe wpływy albo czytacie ten tekst w zupełnie innym momencie roku. I zapewne zastanawiacie się nad tym, co ma „ogarnianie się” do nauki bycia szczęśliwym. Pisałam przecież w poprzednich wpisach, że należy tego stanu szukać w sobie samym, a nie na zewnątrz. A teraz nagle piszę, że trzeba się ogarnąć czyli opanować chaos i rozgardiasz, który być może Was otacza. O co zatem chodzi? 

Rozbudzenie w sobie zdolności do głębokiego i ciągłego odczuwania czystej radości istnienia czyli w moim rozumieniu wspomnianego wcześniej stanu wewnętrznej szczęśliwości może nastąpić w jednej krótkiej chwili, w wyniku np. jakiegoś silnego, poruszającego przeżycia, które nagle zmienia całkowicie zmienia sposób patrzenia na świat i życie, ale jeśli chcemy dokonać go sami, bez dramatycznych wydarzeń, trzeba pracować nad nim na wielu polach. 

Jednym z istotnych czynników wspomnianego stanu jest spokój ducha. A co najczęściej nas tego spokoju pozbawia? Codzienne drobne i większe stresy. Joasia Delbar z bloga Zarządzanie stresem poprosiła mnie niedawno o wpis na temat minimalizmu jako sposobu na redukcję stresu (znajdziecie go tutaj). Pisząc go, uświadomiłam sobie po raz kolejny, w jak wielkim stopniu uporządkowanie różnych sfer życia zmniejszyło ilość stresu, jakiego doświadczam na co dzień, i jak bardzo umocniło mój wewnętrzny spokój. 

Stres w pewnych ilościach może działać na nas pozytywnie, jest to wpisane w ludzką naturę. Może nas napędzać, dopingować, mobilizować. Ale w za dużych ilościach niszczy człowieka, także pod względem fizycznym. Nie może być ciągły, chroniczny. W takiej formie skutecznie blokuje naszą zdolność do odczuwania radości istnienia. 

Często ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że znaczną część stresu obecnego w ich życiu odpowiadają oni sami. Pomyślcie, ile razy zdarzyło się Wam zostawiać zrobienie ważnej rzeczy na ostatnią chwilę i jak bardzo byliście przez to zestresowani, gdy musieliście zdążyć ją zrobić przed upływem terminu. Klasyczny przykład: roczne rozliczenie podatkowe. Parę razy zwlekałam z nim aż do ostatnich dni kwietnia i za każdym razem bardzo mnie ta sytuacja denerwowała. Ile razy nie mogliście znaleźć potrzebnego przedmiotu czy dokumentu z powodu bałaganu i nadmiaru niepotrzebnych rzeczy? Ile razy do rozstroju nerwowego doprowadzały Was kłopoty finansowe, często wynikające z nieumiejętności zarządzania domowymi i osobistymi rachunkami? 

Na wiele źródeł stresu nie mamy większego wpływu. Sytuacje losowe, wypadki, choroby, kataklizmy, politycy... I po to, by lepiej radzić sobie z tymi niezależnymi od nas przyczynami niepokoju i móc wypracować sobie potrzebny do nich dystans, trzeba zminimalizować te, które są od nas bezpośrednio zależne. Czyli zaprowadzić w swoim otoczeniu i życiu porządek i nauczyć się go utrzymywać. 

Zdjęcie: Kelly Sikkema
Oczywiście zaczynamy od porządku w przestrzeni, w torebce, szafie, kuchni, na biurku. Tego fizycznego i najłatwiej dostrzegalnego. Przy jego zaprowadzaniu mogą być bardzo przydatne znane Wam zasady minimalizmu: nic w nadmiarze; miejsce na wszystko i wszystko na swoim miejscu; dostosuj stan posiadania do swojej teraźniejszej sytuacji; traktuj rzeczy jako narzędzia, nie cel; mniej znaczy więcej; stawiaj jakość nad ilość. Wiele praktycznych porad znajdziecie na popularnych blogach poświęconych minimalizmowi i w książkach dostępnych na rynku i w bibliotekach. Nie chodzi o to, że każdy ma zostać od razu minimalistą, lecz wymienione przeze mnie zasady i wiele innych, o których mówi się w tym kontekście, są bardzo dobrymi narzędziami do porządkowania w każdej dziedzinie życia. 

Z czasem, w miarę nauki i stopniowego wypracowywania nowych nawyków porządek na zewnątrz zaczyna przekładać się na większe uporządkowanie innych sfer: umysłu, emocji, relacji. I te zmiany najbardziej procentują w perspektywie długofalowej.

Nie, to nie tak, że porządek czyni ludźmi szczęśliwymi, a bałagan unieszczęśliwia. Myślę, że można znaleźć szczęśliwych i cieszących się życiem bałaganiarzy oraz bardzo smutnych i nieszczęśliwych pedantów. To nie jest żaden warunek konieczny, ale czynnik, który ma spore znaczenie w pracy nad sobą i jest ważnym elementem mentalnej dojrzałości. 

Szkoda mi energii i czasu na nieporządek. Właśnie dlatego, że dobrze go znam z doświadczenia własnego i osób z mojego bliskiego otoczenia. Wiem z naocznych obserwacji, jak często prowadzi do marnotrawstwa sił życiowych na walkę z chaosem i szukanie tego, co pilnie potrzebne, na opanowanie stresu. I do marnowania czasu, przede wszystkim jakże dla nas wszystkich cennego czasu. 

Opanowanie chaosu może zająć nawet całe miesiące, jeśli doprowadziło się wcześniej do stanu poważnego zabałaganienia. Wyjście  z długów, uporządkowanie domu, zmiana nawyków i skłonienie do współpracy bliskich wymagają czasu i wysiłku. Ale im wcześniej zaczniesz, tym wcześniej zobaczysz efekty, więc do dzieła!

Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian