Przejdź do głównej zawartości

Zanim nazwiesz prezesa idiotą...

Za sobą mam wielkie ufff. Westchnienie ulgi, bo we wtorek zakończyłam megazlecenie, o którym pisałam ostatnio. Ponad dwa miesiące bardzo intensywnej pracy umysłowej. Przyznaję, że teraz jestem nieco sflaczała intelektualnie i jeszcze niegotowa na większy wysiłek. Na razie wysypiam się, nadrabiam zaległości domowe i towarzyskie, odpoczywam. Leniuchuję bez wyrzutów sumienia. Wracam do równowagi.

Pomyślałam, że oprócz minicyklu o szczęściu równolegle poopowiadam Wam trochę o tym, jak wygląda życie osoby pracującej na własny rachunek, bo często o to pytacie. Dzięki internetowi i możliwościom pracy zdalnej coraz więcej osób może brać pod uwagę takie rozwiązanie. A jest ono na pewno bardzo kuszące. Obiecuje wolność, niezależność. Więcej czasu wolnego, mniej stresu. Brak szefa nad sobą, brak konieczności dzielenia miejsca pracy z ludźmi, których obecność nie zawsze jest nam miła. 

Temat to bardzo szeroki, więc na jednym wpisie się na pewno nie skończy. Mam wrażenie, że istnieje sporo fałszywych wyobrażeń o prowadzeniu własnej działalności i pracy w domu. Oczywiście nie zawsze własna działalność oznacza pracę przy komputerze, w zaciszu domowego ogniska, ale to dość częsta kombinacja i na niej będę się głównie skupiać, chociaż mam za sobą również doświadczenie pilota/przewodnika wycieczek, więc znam też inny wariant pracy niezależnej. 

Na początek, zanim zaczniemy mówić o codzienności wolnego strzelca oraz o zaletach i wadach tego tryby pracy, trzeba powiedzieć sobie wyraźnie jedną rzecz: to nie jest rozwiązanie dla każdego. Nie każdemu będzie sprawiać przyjemność i nie każdy będzie w stanie podołać wyzwaniom tego systemu. Poza tym wiele też zależy od branży, w której się działa. Niektóre zawody, jak mój (tłumacz, przewodnik), z natury zachęcają do pracy na własny rachunek, a w wielu innych takie rozwiązania są niemożliwe, nierealne albo nie dają możliwości utrzymania się. 

Dlaczego chciałam pracować niezależnie? Bo jestem niezależnym duchem. Lubię chodzić swoimi ścieżkami i decydować o tym, jak gospodaruję swoim czasem. Lubię samotność. Lubię pracować w ciszy i skupieniu. Lubię też być w ruchu. Jedyne, czego nie znoszę w swojej pracy, to konieczność siedzenia całymi godzinami w jednym miejscu. Pracując w domu, mogę przynajmniej robić sobie przerwy wtedy, gdy mi to odpowiada. Albo zabrać ze sobą komputer na wieś. Albo do parku, do ogrodu, do kawiarni, gdybym potrzebowała odmiany. 

Zdjęcie: Oli Dale
Gdy w styczniu 2011 roku składałam wypowiedzenie i rezygnowałam z wygodnego etatu, miałam wiele obaw. Wiedziałam, że ryzykuję i bałam się, że będę musiała pewnego dnia schować dumę do kieszeni i wrócić do biura. Prezes oczywiście dobrotliwie zapowiedział, że z przyjemnością znów mnie zatrudni, jeśli zmienię zdanie, przecież byłam jednym z najlepszych i najbardziej wydajnych pracowników w firmie. Owszem, uspokajała mnie ta możliwość, ale wolałabym nie musieć z niej kiedykolwiek skorzystać. 

Przez te sześć lat moje życie bardzo się zmieniło. Zebrałam mnóstwo doświadczenia, którym z chęcią się z Wami podzielę w kolejnych wpisach. Na szczęście na razie nie wygląda na to, bym musiała skorzystać z propozycji prezesa ani też musiała szukać sobie innego zajęcia. Praca na własny rachunek spełniła wszystkie moje oczekiwania, co nie znaczy, że nie ma swoich ograniczeń, wad czy trudności. Jak każdy system, ma swoje dobre i złe strony, to oczywiste. Ważne jest tylko to, czy to rozwiązanie dobre akurat dla ciebie i czy warto rzucić wypowiedzenie na biurko prezesa. 

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian