Przejdź do głównej zawartości

Jednorazowy świat. Życie „Zero waste”

Zawrotne nieraz tempo, w jakim zapełniają się nasze kosze na śmieci, od dawna mnie irytuje. Mamy dwa, jeden w łazience, w którym lądują odpady nadające się do recyklingu, a ten mniejszy w kuchni przyjmuje pozostałe śmieci oraz resztki organiczne. Poza tym przy naszym bloku jest też osobny kontener na szkło, do którego na bieżąco wynosimy butelki po winie i stłuczkę.

Jednak gdy po raz pierwszy usłyszałam o koncepcji „zero waste”, czyli życia bezodpadowego, jeszcze nie wiedząc, o co tak naprawdę chodzi, zrazu nastawiłam się do niej negatywnie. Jakie zero odpadów?! Przecież to niemożliwe, na pewno nie w obecnych warunkach. Tym bardziej, że z dzieciństwa pamiętam, jak wyglądało ówczesne życie bezodpadowe (wychowywałam się na wsi, w naszym domu właściwie nie istniało coś takiego, jak śmieci, tzn. niemal wszystkie odpady w jakiś sposób się wykorzystywało), jakie były tamte realia i z czym wiązało się takie życie (ale o tym powiem szerzej przy innej okazji). Do kompletu przyszła informacja o tym, że Bea Johnson, główna orędowniczka ruchu, wraz z rodziną generują zaledwie jeden słoik (!) odpadów rocznie (!!!), i to wystarczyło, żebym wzruszyła ramionami i stwierdziła: kolejna nawiedzona bogata Amerykanka, która za pewne nic lepszego nie ma do roboty, więc wyznacza sobie utopijne cele. Ściągnęłam nawet sobie próbkę jej książki na Kindle'a (Amazon oferuje taką możliwość), Zero Waste Home. The Ultimate Guide to Simplifying Your Life by Reducing Your Waste, ale nie wciągnęła mnie na tyle, żeby ją ostatecznie kupić. 

Ale temat siedział mi w głowie. Ziarno zostało zasiane, tym bardziej, że grunt chyba był już przygotowany. Gdy we wrześniu niemal jednocześnie zwróciły się do mnie wydawnictwa Znak i Agora z propozycją przesłania egzemplarzy recenzenckich książek o Zero Waste właśnie, przystałam na nią ochoczo. Szczególnie ucieszyłam się z informacji o książce wydanej przez Znak, Życie Zero Waste. Żyj bez śmieci i żyj lepiej, której autorką jest Katarzyna Wągrowska. Zapewne znacie jej bloga Ograniczam się. Być może czytaliście również już książkę, o której chciałam Wam opowiedzieć dzisiaj. Druga propozycja dotyczyła polskiej wersji książki Bei Johnson, wzgardzonej przeze mnie uprzednio. O niej też Wam niedługo napiszę, bo ostatecznie okazała się bardzo ciekawa i przydatna, więc cieszę się, że dałam się skusić. Chociaż na pewno łatwiej mi się czytało właśnie dlatego, że sięgnęłam po nią już po lekturze książki Kasi. 


Już po pierwszych stronach odetchnęłam z ulgą: autorka nie próbuje przekonać czytelnika do niczego radykalnego i niewykonalnego. Spokojnie i rzeczowo wyjaśnia, czym jest życie bezodpadowe (a raczej dążenie do niego), oraz dlaczego warto zainteresować się jego założeniami. Podaje 10 powodów, dla których warto żyć (prawie) bez śmieci:
  1. Żeby rzadziej wynosić śmieci
  2. Żeby uniknąć rozrastania się wysypisk śmieci
  3. Żeby żyć w czystszym kraju
  4. Żeby uniknąć powstawania kolejnej wyspy odpadów na oceanie
  5. Żeby oszczędzić
  6. Żeby oddychać czystszym powietrzem
  7. Żeby szanować to, co mamy - naprawiać zamiast wyrzucać
  8. Żeby robić świadome zakupy
  9. Żeby zwrócić uwagę na problem nadmiernej konsumpcji
  10. Żeby dbać o zasoby naturalne
Kasia nie poprzestaje na przedstawieniu uzasadnienia dla stosowania takiego podejścia, ale przede wszystkim prezentuje mnóstwo praktycznych i konkretnych, ale co najważniejsze, sprawdzonych przez nią samą i jej rodzinę, rozwiązań. Pisze, od czego zacząć, wkraczając na drogę w kierunku życia bezodpadowego. To akurat proste: od analizy zawartości domowych pojemników na odpadki. Ale już działania mające na celu zmniejszenie ilości powstających śmieci już takie łatwe nie są, a przynajmniej nie wszystkie. 

Jednak w miarę lektury (dwukrotnej, bo to naprawdę spora dawka wiedzy, przynajmniej dla mnie) docierało do mnie coraz bardziej, że wiele z tych propozycji mogę wdrożyć, a przynajmniej rozważyć ich realizację. Co więcej, z zadowoleniem stwierdziłam, że co najmniej kilka ważnych kroków mam za sobą, chociażby tych, które wynikają ze stosowania zasad minimalizmu od dobrych paru lat. Bo minimalizm i dążenie do bezodpadowego życia mają ze sobą bardzo wiele wspólnego, a wręcz wydają mi się w niektórych punktach nierozerwalnie związane. 

Czasem zdarzało mi się jednak uspakajać ekologiczne sumienie, tłumacząc sobie, że przecież coraz więcej tworzyw jest biodegradowalnych, że systemy segregacji i recyklingu coraz lepiej działają. Jednak nie ma co popadać w zbytnie zadowolenie, bo w rzeczywistości, jak przekonuje Kasia, aż tak różowo nie jest. A niezależnie od tego, czy 100% odpadów miałoby wracać do obiegu i zyskiwać drugie życie (a przecież tak nie jest), czy też tylko jakaś ich część, najlepiej, by po prostu powstawało ich jak najmniej, bo przecież odzysk też pochłania energię, wodę i inne zasoby planety. 

Potrzebowałam takiego „gotowca”, zbioru wiedzy na temat praktycznego wymiaru minimalizowania ilości śmieci gromadzących się w naszych domach na co dzień. Cieszę się, że nie muszę sama szukać rozwiązań, wyważać drzwi, które inni już otwarli przede mną. Obie te książki, Kasi Wągrowskiej i Bei Johnson, są dobrymi podręcznikami dla osoby, która chciałaby coś zrobić w tym kierunku, a nie ma czasu, ochoty czy też siły, by przekopywać internet w poszukiwaniu pomysłów na alternatywy do „śmieciotwórczych” opcji. Jak ograniczyć ilość odpadów z tworzywa sztucznego, co robić z odpadkami organicznymi, jeśli mieszka się w bloku i pozornie nie ma warunków do kompostowania? Czy kompostownik w kuchni lub na balkonie musi być uciążliwy i nieprzyjemny w obsłudze? Jakie są dostępne możliwości w łazience, kuchni, biurze, w podróży i wielu innych miejscach, w których przebywamy na co dzień. Bardzo istotny jest polski kontekst, uwzględnienie naszej specyfiki kulturowej, kwestii historycznych, znaczenia doświadczeń okresu PRL-u oraz obecnych realiów. Książka daje też odpowiedzi na pytania, gdzie i jak robić zakupy w taki sposób, by do domu przynosić mniej śmieci. 

Książka Kasi zdobyła moje serce szczerością i odwagą, z jaką autorka pisze o swoich wzlotach i upadkach na drodze do „Zero Waste Life”. Śmieje się z własnych błędów i otwarcie pisze, co w jej przypadku nie zdało egzaminu. Opowiada też o tym, na ile udało się jej w ten proces wciągnąć męża i dzieci. Co najcenniejsze, jest pracującą mamą dwójki maluchów, a to zdecydowanie mnie przekonuje, że ograniczać ilość odpadów może każdy, niezależnie od swojej sytuacji życiowej. Jednym będzie łatwiej, innym trudniej, ale na pewno zawsze można zrobić COŚ, by generować ich mniej. Lepiej mało niż nic. Oprócz doświadczeń i przemyśleń autorki, znajdziecie w tym poradniku także bardzo interesujące rozmowy z różnymi osobami, które podobnie jak Kasia dążą do bezodpadowego życia. 

„Truskawką na torcie” okazało się być nasze spotkanie przy okazji wizyty Kasi w Krakowie w związku z promocją książki. Umówiłyśmy się na kawę i okazało się, że od razu rozmawiało się nam tak dobrze, jakbyśmy znały się od bardzo dawna. Wygląda na to, że nie było to nasze ostatnie spotkanie. Poza tym podczas wieczoru autorskiego serce rozpłynęło mi się jak lody na słońcu, gdy Kasia powiedziała, że pierwszym krokiem na jej drodze w stronę „Zero Waste” były minimalizm i moje książki. Cieszę się, że teraz ja mogę korzystać z jej doświadczenia. Spotkanie potwierdziło też wrażenie po lekturze, Kasia jest wesołą, rozsądną i wszechstronną osobą, a swoim entuzjazmem do bezodpadowego życia potrafi naprawdę zarażać. Mnie zaraziła! Nie wszystkie pomysły przestawione w książce mnie przekonują (na przykład bambusowe szczoteczki do zębów, drogie, a ściągane z drugiego końca świata), ale przecież nie w tym rzecz, by przyjmować je bezkrytycznie, a o to, by zacząć od tego, co wydaje się nam sensowne i najłatwiej osiągalne, a z czasem zastanawiać się nad tym, co jeszcze jesteśmy w stanie zrobić, by żyło się nam lepiej, oszczędniej i zdrowiej, a jednocześnie w sposób bardziej przyjazny dla środowiska. 

Zdjęcie pochodzi z Instagramu Kasi
Książka jest dostępna w wersji papierowej i elektronicznej, np. w sklepie woblink. Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję wydawnictwu Znak.

Przyznaję, że ten temat bardzo mi zaszedł za skórę. Wiele pytań krąży mi w głowie, a odpowiedzi na nie zawsze są oczywiste. Pytania o własne nawyki, o to, na ile mogę je zmienić, z czego łatwo mi zrezygnować, a co w tej chwili wydaje się niewykonalne... Jeśli jesteście ciekawi moich przemyśleń i doświadczeń związanych z ograniczaniem ilości odpadów w naszym małym gospodarstwie domowym, już wkrótce więcej na ten temat tutaj na blogu, ale również na moim kanale na YouTube. Zaznaczam, że moim celem nie jest zero odpadów, lecz ograniczenie ich ilości. Pewne zmiany już dawno wprowadziłam (np. ubrania często kupuję używane, przerabiam je, naprawiam, stosuję wielorazowe płatki kosmetyczne, wielorazowe podpaski, niektóre kosmetyki robię sama, na niektóre zakupy chodzę z własnymi pojemnikami), jeszcze przed lekturą wspomnianych książek, inne właśnie wdrażam (np. rezygnacja z papierowych ręczników kuchennych, domowa pasta do zębów) lub rozpatruję (kompostownik, domowej roboty specyfiki do sprzątania), a do innych jeszcze nie dojrzałam, ale do niczego się nie zmuszam. To ma być ewolucyjny proces, a nie rewolucja z dnia na dzień. Wiem, że dalej zajdę małymi krokami niż gdybym próbowała dokonywać drastycznych zmian na wielu polach na raz. Ważne, by nawyki zmieniać trwale i z przekonaniem, a nie na wariata i bez przygotowania, by ponieść porażkę i zrazić się do całej koncepcji jako takiej.

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian