Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2018

Najlepszy prezent

Szczerze mówiąc, lubię dostawać prezenty. Małe lub duże, ale dane od serca. Dane nie dlatego, że trzeba i wypada, bo to ten właśnie dzień w roku. Urodziny czy Boże Narodzenie, ale dlatego, że ktoś mnie lubi i chce sprawić mi przyjemność, wywołać uśmiech na mojej twarzy.  Dawać też lubię. Tak samo jak dostawać, jeśli wiem, że obdarowany jest osobą, która lubi podarunki. Najtrudniej jest z takimi ludźmi, co to wszystko już mają i niczego nie chcą, tzn. chcieliby dostawać prezenty, ale są już tak zmanierowani, że nie wiadomo właściwie, czy jest jeszcze cokolwiek, co mogłoby przynieść im radość.  Wiele osób mówi, że większą przyjemność sprawia im dawanie niż dostawanie prezentów. Też kiedyś tak odczuwałam, ale teraz uważam, że nauczenie się czerpania takiej samej radości z brania, jak z dawania, bardzo wiele zmienia. Jeśli chce się być naprawdę zadowoloną z życia osobą, to wręcz konieczne. Równowaga musi być, jak zawsze. Photo by  Dakota Corbin  on  Unsplash Nie cierpię j

Wyprzedaże, reniferki i kalendarz dla psa

Zaczęło się. Black Friday, Black Weekend, Cyber Monday, wyprzedaże, przedświąteczne promocje. Coraz bardziej rozpędza się cały ten mechanizm nakręcania zakupów i konsumpcji. Nie czuję się uczestniczką tego zjawiska, ale nie mieszkam na bezludnej wyspie, więc trudno byłoby go nie zauważać.  Śledzę na YouTube wybrane kanały, także tzw.   „lajfstajlowe”. Zazwyczaj dlatego, że lubię osobę prowadzącą kanał, nawet jeśli czasami ludzie ci mają zupełnie odmienny od mojego stosunek do konsumpcji. Nie chcę zamykać się w kręgu minimalistów i antykonsumpcjonistów, bo w ten sposób można łatwo stracić kontakt z rzeczywistością. Oglądanie zwyczajów tak odległych od moich ma bardzo odświeżające działanie. Chociażby pokazywanie wszystkich zdobyczy wyprzedażowych czy  „Vlogmasy”, czyli codzienne vlogi w grudniu, aż do Bożego Narodzenia, w ramach których prezentuje się wszelkie przygotowania do świąt, pokazują mi rzeczywistość z zupełnie innego świata. Do zeszłego roku nie miałam na przykład pojęci

Kolorowa szafa minimalistki - także na wakacjach

Ostatni wpis z połowy czerwca. Aż trudno uwierzyć. Jednak to prawda. Nie chcę Was zamęczać tłumaczeniami, dlaczego tak długo milczałam. Niedługo minie pół roku od śmierci Taty. Ostatnie miesiące wbrew pozorom były nie tylko czasem smutku, ale przede wszystkim czasem ważnych zmian w życiu naszej rodziny, częściowo wymuszonych przez odejście Taty, a częściowo przez nią sprowokowanych (?), a może tylko przyspieszonych. Kilka z tych zmian jest naprawdę pozytywnych, dotyczą głównie życia mojej Siostry. W skrócie napiszę tylko, dla tych z Was, którzy zawsze trzymali za nią kciuki (wiecie, że Ula jest osobą niesłyszącą), że Sister zmieniła pracę i na razie jest bardzo zadowolona. A my cieszymy się, że jest doceniana i że ma szanse na rozwój i lepszą jakość życia. Bałam się, że nie będę umiała już pisać tutaj. Jednak z tym jest chyba jak z jazdą na rowerze. Wystarczy usiąść i zacząć, a reszta idzie już sama... Oprócz tego, że dużo działo się różnych rzeczy, które wymagały mojej uwagi

DDTVN, Dojrzewalnia Liderek i trudny powrót do codzienności

Trudno jest mi wrócić do normalnego rytmu pisania i nagrywania. Nie mogę się przemóc, by znów pisać o zwykłych, codziennych sprawach.  Zawsze wydawało mi się, że w żałobie po stracie jednej z najbliższych osób będę przede wszystkim płakać. A tymczasem rzadko mam na to ochotę. Smutek dotyka mnie w zupełnie inny sposób. Siedzi gdzieś głęboko i nieszczególnie mam ochotę go uwalniać. Nastrój faluje, czasem więcej we mnie gniewu na to, że Taty już nie ma, czasem więcej czułości i wdzięczności za to, że był z nami tak długo, ile było to możliwe.  Blog i kanał na YouTube chwilowo zeszły na dalszy plan, bo moje serce i myśli są teraz gdzie indziej. Są inne ważne sprawy do załatwienia i uporządkowania, część dotyczy przeszłości, część jest istotna dla przyszłości niektórych osób z naszej rodziny, skupiam się więc na tych formalnościach, spotkaniach i załatwianiach.  Wiem, że z czasem będę czuła coraz silniejszą potrzebę komunikowania się z Wami, czytelnikami i widzami. Z czasem

Bez Taty. Pocieszenie.

Minęło trzy tygodnie od śmierci Taty. Przez ten czas nie myślałam nawet o blogowaniu, oprócz krótkiego komunikatu opublikowanego tutaj, zamieściłam jedynie materiał na kanale YT , by również widzom wyjaśnić moje czasowe zniknięcie.  Tata zmarł nagle i niespodziewanie, na rozległy zawał serca. Źle się poczuł i pogotowie zabrało go bardzo szybko do szpitala, ale nie udało się go odratować. Gdy nas do niego wpuszczono, żegnaliśmy się jedynie z ciałem, za które jeszcze oddychała maszyna, ale życia już w nim nie było.  Te pierwsze dni były bardzo trudne, bo nie mogliśmy uwierzyć w to, co się stało. Tak to już jest ze śmiercią, nie da się na nią przygotować. Tata miał problemy z sercem od dawna, ale był pod stałą kontrolą kardiologa, wydawało się, że wszystko jest w porządku. Do ostatniej chwili był aktywny, pełen energii i humoru. Tym większym zaskoczeniem było jego odejście. W kolejnych wpisach wrócę do zapowiadanych tematów, ale pozwólcie, że dzisiaj jeszcze podzielę się z W

Nieuniknione

Piszę bardzo krótko, bo nie chcę Was zostawiać w takiej ciszy. Przez moment nie będę publikować. Przedwczoraj nagle zmarł na serce mój Tata. Na razie jestem skupiona na innych sprawach. Wrócę do Was niedługo, bo żałoba, jak i śmierć, jest nieunikniona, ale życie musi toczyć się dalej i trzeba się czymś zająć, chociażby po to, by było choć odrobinę lżej. W tej chwili jednak moje myśli i emocje są zupełnie gdzie indziej. Dziękuję tym wszystkim osobom, które już przekazały mi bardzo wiele dobrych słów wsparcia i pocieszenia. 

Pięciominutowe małże i kuchenne objawienia

Objawienia tego, co dla mnie w gotowaniu najważniejsze, doznałam dobrych parę lat temu na warsztatach kulinarnych. Wtedy jeszcze wydawało mi się, że gotowanie mogę uważać za swoją pasję, dużo czytałam na ten temat, często oglądałam programy kulinarne i filmy o kulturze gastronomicznej. W warsztatach uczestniczyłam dwa razy, nauczyłam się paru ciekawych rzeczy i poznałam kilka przepisów, z których dwa wykorzystuję do tej pory, ale najlepszy wniosek, jaki wyniosłam, był zupełnie nieoczywisty i niezamierzony przez prowadzącego zajęcia kucharza.  Otóż na przystawkę mieliśmy przygotować zapiekane mule (małże). Najpierw napociliśmy się straszliwie, bo trzeba je było otworzyć na surowo, a to nie jest proste i trzeba bardzo uważać, żeby się nie pokaleczyć. Potem z wyjętej z muszli i posiekanej zawartości przygotowywaliśmy nadzienie i w pocie czoła wkładaliśmy je z powrotem do muszelek. To małe stworzonka, więc muszle niewielkie. Znów więc dziubdzianie (dziub, dziub) małą łyżeczką. I do p

Kuchenna prostota

Nie sposób mówić o upraszczaniu i pozbywaniu się nadmiaru, pomijając temat tego, co dzieje się w naszych kuchniach.  Gdy zastanawiam się nad kwestią prostoty w tej dziedzinie, przychodzą mi na myśl takie zagadnienia, które obecnie uważam za ważne: 1. prostota składników i metod przygotowania posiłków; 2. czas przygotowania oraz ewentualnej obróbki termicznej potrawy; 3. ergonomia i planowanie pracy; 4. racjonalne wykorzystanie zasobów i ograniczenie marnotrawstwa; 5. funkcjonalność i estetyka wyposażenia kuchni oraz naczyń do serwowania. Jakość jedzenia była dla mnie zawsze ważną kwestią. Zostałam wychowana w przekonaniu, że „jesteś tym, co jesz”, czyli że to, co zjadasz, bezpośrednio przekłada się na Twoje samopoczucie i stan zdrowia. Z czasem takie podejście tylko się utrwaliło.  Jednak zanim zainteresowałam się minimalizmem, przekładało się to na zaopatrywanie się w niezliczoną ilość rzeczy i materiałów, które miały uczynić ze mnie kucharkę idealną. Książki k

Potrzeba lekkości

Tym, co obecnie najmocniej motywuje mnie do upraszczania, jest potrzeba lekkości. I fizycznej, i mentalnej. Od zawartości kieszeni i torebki, przez kuchenne szafki, walizkę w podróży, na bagażu wspomnień kończąc.  Z jednej strony unikam ciężaru, który mógłby mnie spowolnić lub męczyć. Z drugiej strony chcę żyć pełnią życia. Mam poczucie, że tak żyję. A do tego jednak potrzebne są rzeczy. Narzędzia, surowce, produkty. Gotuję, bo ważne jest dla nas obojga, by odżywiać się z sensem. Lubię dbać o swój wygląd, lubię makijaż od czasu do czasu. Lubię ładne ubrania, buty i dodatki. Jeździmy w góry, uprawiamy sport, podróżujemy. Spotykamy się z ludźmi, bo jesteśmy dość towarzyskimi osobami. Lubimy czytać, słuchać muzyki, oglądać filmy, seriale i materiały kręcone przez ciekawych ludzi na YouTube. Wielką przyjemność sprawia mi nauka języków. Nagrywam filmy na kanał na YT. Wszystkie te zajęcia i zainteresowania wymagają narzędzi. Czasem więcej niż kilku.

Podróż bez końca

Chyba najbardziej lubię pisać i nagrywać w odpowiedzi na Wasze konkretne problemy lub zapytania. Bardzo inspirujące bywają komentarze, które zamieszczacie pod wpisami i materiałami wideo. Ewa pod wczorajszym filmem pt. Minimalizm a pamiątki i nietrafione prezenty   pisze tak:  Mam chwilowy zastój. Chyba muszę trochę odpocząć, jest mi trochę ciężko. Tak naprawdę nie spodziewałam się, że będzie tak trudno. Dużo za mną, ale chyba jeszcze więcej do pozbycia się. To, co spotkało Ewę, czyli zastój i zmęczenie pozbywaniem się nadmiaru, jest zupełnie naturalne i czasem nieuniknione. Tym bardziej prawdopodobne, im większy chaos i natłok niepotrzebnych rzeczy panował w naszym otoczeniu na początku drogi. Nie da się przecież zmienić nawyków w kilka dni. Odwrócenie skutków wieloletnich procesów czy zaniedbań też wymaga czasu. Miesięcy, lat nawet.  Zupełnie inaczej gospodaruje się siłami, mając do pokonania krótki dystans, a inaczej, gdy przed nami bardzo daleka droga do pokonania. A w ty

Kompas, filtr i skaner w jednym

Pisałam ostatnio o podejściu do sprzątania i o tym, że łatwiej jest, jeśli traktuje się go jako konieczną czynność higieniczną, nie zastanawiając się nad tym, czy lubi się sprzątać, czy też nie. Dzisiaj natomiast chciałabym namówić Was do tego, byście w ramach przedwiosennego ogarniania przestrzeni życiowej spróbowali zmienić Wasz sposób myślenia jeszcze w jednej kwestii. Oczywiście jeśli nie stało się to już wcześniej.  Chodzi o nauczenie się patrzenia na swoje otoczenie i wszystko to, co się robi, przez pryzmat minimalizmu. Identyfikacji nadmiaru, po to, by go wyeliminować.  Gdy się jest na samym początku tej drogi, wydaje się, że to bardzo trudna umiejętność. Wszystko wydaje się człowiekowi potrzebne i ważne. Rezygnacja z czegokolwiek przychodzi z oporem. Jednak z czasem staje się to coraz łatwiejsze. Najpierw trzeba nad tym świadomie pracować. Kontrolować się i narzucać sobie reżim. Aż w końcu dostrzeganie tego, co zbędne, staje się automatycznym mechanizmem. Jak każda in

Sprzątanie zaczyna się w głowie

Nie jestem odkrywcza, twierdząc, że sprzątanie zaczyna się w głowie. Jak wiele innych procesów. Odchudzanie, wypoczywanie, zmiany. Zacznijmy od jego postrzegania. Często przedstawia się sprzątanie jako czynności nielubiane i nużące. Niektórzy wręcz nim pogardzają i uważają za zajęcie niegodne. To chyba spuścizna czasów, gdy porządki były domeną kobiet oraz osób ubogich lub nisko urodzonych. Nadal zdarza się, że nie szanuje się osób, które zajmują się sprzątaniem zawodowo. Znam osobę, która zatrudnia panią do sprzątania domu wcale nie dlatego, że nie ma czasu, siły czy możliwości, ale dlatego właśnie, że uważa to zajęcie za poniżające, niegodne.  Photo by  Mikael Cho  on  Unsplash Wielu ludzi nie lubi sprzątać, bo to ich zdaniem strata czasu, syzyfowa praca, którą trzeba zaczynać od nowa, gdy tylko się skończy. Jednak naturalnym jest, że próbuje się unikać tego,  czego się nie lubi. Opóźnia, robi byle jak, byle było. Szuka wymówek, by usprawiedliwić to, że znów miało się coś in

Minimalizm na przedwiośniu

Wiele razy mówiłam o tym, że jestem za wykorzystywaniem naturalnego rytmu przyrody do osobistych celów. Dlatego uważam podejmowanie noworocznych postanowień za obciążone znacznym ryzykiem niewykonania. Bo środek zimy w naszej strefie klimatycznej to czas, kiedy człowiek ma największą ochotę zaszyć się pod kocem i wcinać czekoladę ze smalcem, a nie mozolnie pokonywać swoje słabości. Co nie znaczy, że w ogóle się nie da i że to nie ma sensu, a jedynie, że może być o wiele trudniej uzyskać trwałe rezultaty niż kilka miesięcy później.  Wiem, że w tej chwili, gdy zima sobie o nas przypomniała, za oknem biało i mrozy trzymają, nie wierzycie jeszcze do końca, że wiosna jednak do nas przyjdzie. Marzec jednak już się zaczął, za miesiąc Wielkanoc. Koniec zimy bliżej niż dalej.  Kalina wonna w ogrodzie moich Rodziców Moim zdaniem przedwiośnie i wiosna to jeden z najlepszych momentów na wprowadzanie zmian i wszelkiego rodzaju działania mające na celu tzw. ogarnięcie się. Po zimie k

Jubileuszowe rozdanie książek

Miałam szybciej opublikować wyniki rozdania książek, które ogłosiłam w poprzednim wpisie, ale kończący się tydzień obfitował w wydarzenia. Łącznie z miłą niespodzianką w postaci zaproszenia do magazynu „Świat” w TVN24 BiS, w zeszły czwartek. Audycja dotyczyła minimalizmu i udział w niej był ciekawym i przyjemnym doświadczeniem. Jeśli będę mogła opublikować chociaż jej fragment, dam Wam znać, bo wiem, że są osoby, które chciałyby obejrzeć materiał. Zobaczymy, wiecie, kwestie prawne, muszę uzyskać zgodę na publikację. Nie wiem jednak, czy się uda. Bardzo dziękuję Wam za tę falę ciepła i serdeczności, która na mnie spłynęła po 500. wpisie w komentarzach pod tekstem i w e-mailach. Cieszę się, że z Waszych wypowiedzi wynika, że udaje mi się realizować przyjęte już dawno założenia dotyczące mojej obecności w sieci. Cele szczerości, autentyczności, szacunku do każdego. Piszecie, że to dostrzegacie i doceniacie. To wielka nagroda dla mnie. Mnóstwo radości daliście mi Waszymi wypowiedziam

Moje pierwsze 500+ i prezent dla czytelników

W listopadzie 2009 r. powstał pierwszy wpis na blogu, który wówczas nazwałam Minimalistka (w serwisie blox). Nosił tytuł Trudne początki i zaczynał się tak: Tytuł blogu jest nieco na wyrost. Nie jestem minimalistką. Może kiedyś będę. Staram się ograniczać liczbę posiadanych rzeczy, upraszczać swoje życie i otaczającą mnie przestrzeń, uczę się świadomie kupować. Dążę do wyeliminowania tego, co zbędne. Walczę z tendencją do gromadzenia przedmiotów i kupowania wciąż nowych rzeczy.  Minęło nieco ponad 8 lat i w tym czasie napisałam w sumie 500 wpisów, łącznie z dzisiejszym. Gdy zaczynałam, nie miałam najmniejszego pojęcia, dokąd mnie to zaprowadzi. Czułam potrzebę dzielenia się swoim doświadczeniem, wrażeniami z przygody, jaką okazało się stosowanie minimalizmu w praktyce. Z czasem blog stał się zapisem różnych moich przeżyć i przemyśleń, a także relacją z procesu zmian w wielu dziedzinach życia.

Brzydkie słowo „kreatywność”

W poprzednich wpisach opowiedziałam Wam pokrótce, jak wygląda moje życie jako osoby pracującej na własny rachunek, oraz jakie zmiany w organizacji pracy wprowadzałam w miarę nabywania doświadczenia. Sporo było mowy o dyscyplinie i koncentracji. Dzisiaj chciałabym Wam napisać, dlaczego przykładam dużą wagę do tego, by nie poświęcać na pracę więcej czasu niż potrzeba, i dlaczego wyznaczam sobie ramy czasowe, w których staram się mieścić najlepiej, jak tylko to możliwe.  Praca na etacie miała wiele zalet, ale też miała dla mnie kilka zasadniczych wad. Po pierwsze: rutyna i powtarzalność. Często całe tygodnie zlewały mi się we wspomnieniach w jeden niewyraźny i nieco nudnawy film. Pomimo dobrej atmosfery w biurze i przyzwoitych warunków zatrudnienia odliczałam czas od poniedziałku do weekendu (ten odcinek zawsze się dłużył), a z kolei weekendy przelatywały człowiekowi przed oczami jak błyskawica i zawsze kończyły się zbyt szybko. Zbyt wiele było zaległości do nadrobienia, bo i trzeba

Kalkulator najlepszym przyjacielem tłumacza

W poprzednim wpisie obiecałam, że napiszę Wam, jak radzę sobie z kwestią zmiennego natężenia pracy w ramach własnej działalności i czy nie odczuwam czasem skutków braku poczucia bezpieczeństwa z tym związanego. Prawdą jest, że pracując jako wolny strzelec nie jestem w stanie dokładnie przewidzieć swoich dochodów w danym miesiącu. Raczej orientacyjne widełki niż dokładną sumę. Faktycznie na samym początku prowadzenia działalności bardzo mnie to stresowało. Na etacie miałam przecież zagwarantowaną wysokość wynagrodzenia, a dzięki systemowi premii zazwyczaj na koncie lądowała wyższa kwota, jeśli tylko w danym miesiącu nie brałam dłuższego urlopu, który spowodowałby, że nie udałoby się wypracować nadwyżki. Właśnie z powodu tej niepewności wynagrodzenia zajęłam się też oprowadzaniem po mieście i Wawelu. To miało być zabezpieczenie na wypadek, gdyby tłumaczenia nie wystarczały na utrzymanie się.  Jednak po kilku latach przekonałam się, że taka sytuacja raczej mi nie grozi. Gdy odch

Wolny strzelec całodobowo

W ostatnim wpisie na temat pracy na własny rachunek pytałam Was, czy chcielibyście, bym napisała o jakichś konkretnych aspektach takiej działalności. Ola, autorka bloga Miej klasę , zadała kilka dobrych pytań, odpowiedź na które w pełni zasługuje na osobny post.  Ola pyta: Ciekawi mnie, jak jest w Twoim przypadku z samodyscypliną i systematycznością (praktyczne sposoby), jak wygląda Twój przeciętny dzień/tydzień pracy? Trzymasz się narzuconej sobie rutyny czy raczej pracujesz zrywami? Czy Twoja praca w charakterze tłumacza różni się w tej kwestii od pisania książek? Jakie korekty wprowadziłaś na przestrzeni lat w tym systemie pracy? Wiele przykładów z książki "Codzienne rytuały. Jak pracują wielkie umysły" pokazuje, że właśnie praca nieograniczona biurowymi godzinami i sztywnymi zasadami powoduje, że trzeba samemu narzucić sobie jakieś ramy, np. wstaję o 8:00, o 9:00 siadam do komputera, pracuję cztery godziny, potem obiad itd. Oraz druga sprawa: jak radzisz sobie z r

Moja szefowa to wredna zołza

Wiecie, że właśnie mija siedem lat od momentu, gdy podjęłam decyzję o odejściu z etatu i rozpoczęciu pracy na własny rachunek? Doskonale pamiętam dzień, w którym odbyłam ostateczną rozmowę z szefem, bo zaraz po niej wyszłam wcześniej z pracy, by pojechać na pogrzeb ojca mojej dobrej koleżanki. Było mroźno i jechałam przez całe miasto autobusem, rozmyślając o tym, czy na pewno dobrze zrobiłam i czy nie będę kiedyś żałować zrezygnowania z przyzwoicie płatnej pracy w ulubionym zawodzie i wśród sympatycznych ludzi.  Stali czytelnicy znają tę historię i wiedzą zapewne, że nie żałuję tej decyzji. Mniej więcej raz na rok pisuję o tym, jak mi się żyje jako wolnemu strzelcowi. W zeszłym roku obiecywałam zresztą, że będę więcej pisać o realiach pracy na własny rachunek w tym wpisie  i nie wywiązałam się do tej pory z obietnicy. Zeszły rok był przełomowy, jeśli chodzi o moją obecność w sieci. Był zastój, było ciężko, ale udało się odwrócić kartę i rozpocząć nowy rozdział. Nie będę więc tłum

Moje plany na 2018

Nie raz wspominałam, że od kilku lat nie podejmuję już noworocznych postanowień. Zmiany wprowadzam wtedy, gdy czuję się do nich gotowa. Czyli na przykład 15 października. Nie jestem przeciwna podejmowaniu prób doskonalenia siebie od 1 stycznia, ale wiem, że w większości przypadków są one nieskuteczne. Jeśli wynikają z kalendarza, a nie z wewnętrznej gotowości i dojrzałości do przemiany, zwykle nie przynoszą trwałych skutków, a po miesiącu już mało kto o nich pamięta. Jednakże życzę powodzenia i kibicuję wszystkim, którzy je czynią, bo każdy wysiłek mający na celu poprawę jakości życia i pracę nad sobą jest godny pochwały i wsparcia. Jednak nadal planuję, a raczej wyznaczam sobie kierunki zmian i doskonalenia, zadania do wykonania. Te, które realizuję obecnie, są kontynuacją i pogłębieniem procesów trwających już od dawna. A tak konkretnie? Z chęcią Wam o tym opowiem.