Przejdź do głównej zawartości

Moje plany na 2018

Nie raz wspominałam, że od kilku lat nie podejmuję już noworocznych postanowień. Zmiany wprowadzam wtedy, gdy czuję się do nich gotowa. Czyli na przykład 15 października. Nie jestem przeciwna podejmowaniu prób doskonalenia siebie od 1 stycznia, ale wiem, że w większości przypadków są one nieskuteczne. Jeśli wynikają z kalendarza, a nie z wewnętrznej gotowości i dojrzałości do przemiany, zwykle nie przynoszą trwałych skutków, a po miesiącu już mało kto o nich pamięta. Jednakże życzę powodzenia i kibicuję wszystkim, którzy je czynią, bo każdy wysiłek mający na celu poprawę jakości życia i pracę nad sobą jest godny pochwały i wsparcia.


Jednak nadal planuję, a raczej wyznaczam sobie kierunki zmian i doskonalenia, zadania do wykonania. Te, które realizuję obecnie, są kontynuacją i pogłębieniem procesów trwających już od dawna. A tak konkretnie? Z chęcią Wam o tym opowiem.
Systematycznie pracuję nad sobą już od długiego czasu. Myślę, że początkiem tej podróży było spotkanie z minimalizmem (czyli 2009 r.). Wtedy zaczęłam w uporządkowany sposób zmieniać siebie i swoje otoczenie, oczyszczać przestrzeń, zastępować niekorzystne nawyki dobrymi przyzwyczajeniami. Z każdym rokiem przybywało pozytywnych skutków tych zmian. Zasiane ziarno wykiełkowało, aż w końcu przyniosło owoce. Ostatnie lata to raczej czas pracy nad detalami niż spektakularnych przemian. 

Na obecnym etapie głównie cieszę się utrwalonymi nawykami w różnych dziedzinach, przede wszystkim w sferze ciała: odżywianie, ruch, odpowiednia ilość snu, dobry plan pielęgnacji. Pozbyłam się nadwagi, poprawiłam odporność, kondycję cery i paznokci. Często słyszę szczere komplementy i coraz częściej od osób, od których nigdy bym się ich nie spodziewała. W sferze emocji też jest nieźle, nauczyłam się panować nad cholerycznym usposobieniem i humorami, mniej narzekam, podchodzę do siebie z większym dystansem. Lepiej oceniam samą siebie i jestem mniej krytyczna w stosunku do siebie. Relacje z rodziną i bliskimi osobami układają się bardzo harmonijnie. Widujemy się regularnie, mamy dla siebie czas i dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Życie zawodowe układa się przyzwoicie, coraz lepiej udaje się zachować równowagę między pracą a całą resztą, a zarabiam wystarczająco. Rzadko tracę kontrolę nad ilością zajęć zawodowych i czasem spędzanym przy komputerze (chociaż od czasu do czasu jednak się to zdarza). Mam też czas na zajęcia twórcze (pisanie, rękodzieło) i naukę (przede wszystkim grecki). Podejmuję nowe wyzwania (YouTube) i sprawia mi to coraz większą radość. Poza tym regularnie korzystam z dóbr kultury, chodzę na koncerty (muzyki rozrywkowej i klasycznej), od czasu do czasu na wystawy, do teatru i kina, czytam. Coraz częściej leniuchuję, sprawia mi to wiele przyjemności i nie skutkuje wyrzutami sumienia, jak niegdyś.

Czyli ogólnie rzecz biorąc, jest dobrze, a miejscami nawet bardzo dobrze. Czy mogę więc spocząć na laurach i zaprzestać dalszych starań? Cieszyć się z tego, że jest, jak jest, i nie wyznaczać sobie ambitniejszych celów? 

Praca nad sobą nigdy się nie kończy. Kilka lat temu szczytem marzeń wydawał mi się taki stan rzeczy, jaki opisałam powyżej. Odległym szczytem. Z tych wyższych i trudniejszych do zdobycia. A jednak małymi, lecz systematycznymi kroczkami go zdobyłam. 

Wiecie co? Ze szczytu widać lepiej ;-) I teraz widzę, jak wiele jeszcze dobrych rzeczy mogę zrobić, by mi samej żyło się lepiej, bym pełniej wykorzystywała swój potencjał, a osobom z mojego otoczenia było milej przebywać w moim towarzystwie. Nie chodzi o to, by popadać w perfekcjonizm, mieć rozplanowaną każdą minutę doby, zadręczać się wyśrubowanymi wymaganiami. Daleka jestem od traktowania życia jako projektu do zrealizowania czy też mówienia sobie, w jakim miejscu mam znaleźć się za 10 lat. Raczej ciekawa jestem, na jak wiele jeszcze mnie stać. Co tam jeszcze we mnie siedzi? 

Ostatnie lata pokazały mi na przykład, jak wiele korzyści przynosi zajęcie się swoim ciałem, zadbanie o nie wykraczające poza wcieranie kremów i malowanie rzęs. Im ciało zdrowsze, silniejsze i lepiej rozciągnięte, tym też lepiej funkcjonuje mój umysł, łatwiej zrozumieć mi swoje emocje, radzić sobie ze stresem, efektywniej wypoczywać. Przez całe lata zaniedbywałam ten obszar, nie doceniając jego znaczenia. Teraz rozumiem, że ciało też jest częścią mnie, a nie tylko fizyczną powłoką. Robię więc to, czego ono potrzebuje, a pozytywne skutki tych działań odczuwam na każdym kroku. 

Moim głównym zadaniem na ten rok jest wypracowanie jak najlepszej formy. Tak zwanej „życiówki”. Miałam już taki zamiar wcześniej, ale wtedy nie byłam jednak w pełni gotowa. Teraz już wiem, co najbardziej mi służy, a czego powinnam unikać. Bardzo lubię maszerowanie i ćwiczenia gimnastyczne bez dodatkowego obciążenia, ale wiele radości dają mi też ćwiczenia z ciężarkami „kettlebells”. Mam zamiar pochodzić przez pewien czas na zajęcia zorganizowane do klubu fitness, by popracować nad techniką i wyeliminować błędy, które prawdopodobnie robię obecnie, ćwicząc sama w domu. 

Photo by Maria Fernanda Gonzalez on Unsplash
Wiem, że wiele kobiet marzy o tym, by być bardzo szczupłymi, wiotkimi jak trzcinka. Ja lubię być silna. Siła wydaje mi się bardzo sexy. Nie chcę mieć masywnej sylwetki, jestem niewysoka i drobna, nie chcę więc być przysadzistą purchaweczką. Ale świetnie jest czuć swoją moc. Cieszą mnie ładnie rysujące się pod skórą mięśnie, ale jeszcze bardziej cieszy kondycja, wytrzymałość i umiejętność zachowania równowagi. Oprócz ćwiczeń siłowych przywiązuję też dużą wagę do rozciągania, bo z wiekiem coraz bardziej zależy mi na zachowaniu elastyczności i sprawności stawów. Bo to oznacza mniej bólu i mniejsze ryzyko kontuzji.

Jednak żeby mięśnie było widać, trzeba zadbać o to, by nie pokrywało ich zbyt wiele tkanki tłuszczowej. Chociaż oczywiście należy mieć na uwadze, że ona w pewnej ilości jest nam do zdrowia potrzebna, byle nie w nadmiarze. Czyli nie tylko ćwiczenia i aktywność pozatreningowa, ale przede wszystkim prawidłowe odżywianie. Z tym jest u mnie dobrze, nie muszę sobie narzucać większego rygoru, wystarczy, że będę nadal słuchała swojego organizmu oraz pilnowała, by nie jeść ani za mało, ani za dużo. O tym, jak się teraz odżywiam, napiszę na pewno za niedługo.

Photo by Joseph Gonzalez on Unsplash
Kolejnym ważnym zadaniem na najbliższe miesiące jest dalsza nauka języka greckiego. Chciałabym osiągnąć w tym roku poziom pozwalający na rozmowę na codzienne tematy i podstawową komunikację. Chodzę na kurs do szkoły językowej, ale zajęcia mamy tylko raz w tygodniu. Oznacza to, że potrzebuję regularnie (najlepiej codziennie) pracować samodzielnie, korzystając między innymi z zasobów dostępnych w internecie, by osiągnąć cel.

Jeśli mam zrealizować wyznaczone sobie zadania, a jednocześnie nadal funkcjonować tak, jak opisałam powyżej, potrzebuję jeszcze lepiej organizować sobie czas. Tak, by nie zabrakło go na sen, odpoczynek, spotkania towarzyskie, bycie z bliskimi, zabawę i lenistwo. Oraz na pisanie bloga i nagrywanie wideo na YT. Jestem postrzegana jako osoba bardzo dobrze zorganizowana, ale jak jest naprawdę, wiem tylko ja sama ;-) I ja tylko wiem, jak bardzo fałszywy jest to czasami obraz. Wiele mogę jeszcze zmienić w tej dziedzinie.

Photo by Lukas Blazek on Unsplash
To są trzy moje główne zadania na ten rok. Oczywiście nie jestem w stanie przewidzieć ewentualnych niespodzianek losu, które mogą postawić przede mną zupełnie inne wyzwania. Zobaczymy, co czas przyniesie.

A Wy wyznaczanie sobie jakieś zadania na ten rok? Podejmujecie postanowienia? Na jakim etapie pracy nad sobą jesteście? 

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian