Zaczęło się. Black Friday, Black Weekend, Cyber Monday, wyprzedaże, przedświąteczne promocje. Coraz bardziej rozpędza się cały ten mechanizm nakręcania zakupów i konsumpcji. Nie czuję się uczestniczką tego zjawiska, ale nie mieszkam na bezludnej wyspie, więc trudno byłoby go nie zauważać.
Śledzę na YouTube wybrane kanały, także tzw. „lajfstajlowe”. Zazwyczaj dlatego, że lubię osobę prowadzącą kanał, nawet jeśli czasami ludzie ci mają zupełnie odmienny od mojego stosunek do konsumpcji. Nie chcę zamykać się w kręgu minimalistów i antykonsumpcjonistów, bo w ten sposób można łatwo stracić kontakt z rzeczywistością. Oglądanie zwyczajów tak odległych od moich ma bardzo odświeżające działanie. Chociażby pokazywanie wszystkich zdobyczy wyprzedażowych czy „Vlogmasy”, czyli codzienne vlogi w grudniu, aż do Bożego Narodzenia, w ramach których prezentuje się wszelkie przygotowania do świąt, pokazują mi rzeczywistość z zupełnie innego świata. Do zeszłego roku nie miałam na przykład pojęcia o istnieniu i popularności kalendarzy adwentowych dla dorosłych, w których zamiast słodyczy umieszczone są kosmetyki, ubrania czy bibeloty. Ba, mało tego, istnieją także kalendarze adwentowe z przysmakami dla psów. Nie wiedziałam też, że dla niektórych obowiązkowym elementem oczekiwania na Gwiazdkę jest posiadanie kombinezonu, piżamy, sweterka i bamboszy ze świąteczno-zimowymi motywami. Że świąteczne muszą być kubki do herbaty, power banki, długopisy i obudowy na telefon. Że konieczne są też odpowiednie światełka, girlandy etc.
![]() |
Photo by Markus Spiske on Unsplash |
Nie zrozumcie mnie źle. Oglądam i dziwię się, ale nie oceniam, nie potępiam ani nie szukam sensacji. Na pewno nie oceniam zachowań poszczególnych osób ani nie gorszę się „jak można kupować sobie power bank z reniferem”. Każdego uszczęśliwia co innego. Niektórym przyjemność daje spędzanie grudniowych wieczorów w piżamie w świąteczne motywy. Nic w tym złego, jeśli to naprawdę cieszy.
Przeraża mnie jednak skala tego fenomenu. Ogromna ilość, nie bójmy się tego słowa, badziewia, które pod pretekstem świąt, tych czy innych, produkuje się, sprzedaje, a potem w krótkim czasie często wyrzuca do śmieci. Marnując cenne zasoby planety. I własne ciężko zarobione pieniądze.
Nie potępiam osób, które dają się wkręcić w te wszystkie listopadowe wyprzedaże i grudniowe przedświąteczne rytuały zakupowo-konsumpcyjne, bo przecież niejedno w tej kwestii mam na sumieniu. Od lat pracuję nad sobą, by nie kupować bez potrzeby i refleksji, jednak nie upoważnia mnie to do czucia się lepszą od innych z tego powodu, że sama nie marzę o swetrach z motywami gwiazdek i reniferów. Gdybym kiedyś nie doznała rzeczozmęczenia i nie zainteresowała się minimalizmem, kto wie, może teraz też opracowywałabym scenariusz własnych Vlogmasów, mając na głowie drucianą aureolkę czy też reniferowe różki z filcu, i kupowała sobie kalendarz adwentowy wielkości małej szafy, wypełniony dobrem wszelakim.
Myślę sobie, jak bardzo zmieniło się podejście do wszystkich tradycji kulturowych i religijnych w ciągu ostatnich mniej więcej 20 lat. W tym roku skończyłam 44 lata, więc około dwadzieścia lat temu kończyłam studia. I wtedy wszelkie święta, Boże Narodzenie, Wielkanoc, czy inne okazje, takie jak Dzień Kobiet, Matki, Ojca, Dziecka, Chłopaka, Walentynki, Dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki, obchodziło się w o wiele skromniejszy sposób w przeważającej części przypadków, a na pewno nie miały one tak bardzo skomercjalizowanego i marketingowego charakteru. W moim osobistym odczuciu miały jednak o wiele więcej treści i uroku.
Obecnie każde święto jest jedną wielką okazją i pretekstem do kupowania nowych rzeczy. Do dekoracji, zabawy, na prezent. By uczcić, nadać specjalny charakter, uhonorować i ugościć. Wydaje mi się, że z każdym rokiem na coraz większą skalę. I wydaje mi się również, że wiele osób temu się poddaje.
Nie tylko ja to zauważam. I na pewno nie jestem jedyną osobą, którą to po prostu zmęczyło. Nie mam ochoty uczestniczyć w tym systemie i wolę pozostać poza nim, o ile to możliwe. Piszę to jako osoba, która lubi rzeczy i która wciąż czerpie przyjemność z kupowania, posiadania, a przede wszystkim z używania przedmiotów. Nie chcę jednak poddawać się tej wielkiej marketingowej manipulacji, jaką jest wpajanie konsumentom przekonania, że aby należycie przeżyć jakiekolwiek święto, muszą kupić jak największą ilość w większości im niepotrzebnych i często nietrwałych rzeczy.
Jeszcze większą ostrożność staram się zachowywać w stosunku do wyprzedaży i promocji, mając świadomość, jak bardzo zawyżane są ceny większości artykułów przemysłowych, jedynie po to, by klient nabrał przekonania, jaką to okazją jest kupienie trzech rzeczy w cenie dwóch lub skorzystanie z sezonowej obniżki. Owszem, promocje i wyprzedaże lubię, bo któż ich nie lubi, ale jak często najpierw podnosi się cenę, by móc ją później obniżyć dla zachęcenia do zakupu? Każda osoba, która pracuje w handlu lub dystrybucji, dobrze wie, o czym mówię. Moim zdaniem warto skorzystać z obniżki czy promocji, gdy ma się dany zakup przemyślany i zaplanowany, o ile nie skończy się to kupieniem szeregu rzeczy nie całkiem potrzebnych, które nagle wydają się niezbędnymi i atracyjnymi jako okazja w supercenie.
Inną sprawą jest mój osobisty stosunek do świąt, prezentów i celebracji, zwłaszcza w tym roku. Wcześniejsze tendencje uległy jedynie wzmocnieniu przez śmierć Taty i post zakupowy. Te dwie okoliczności razem zadziałały o wiele mocniej niż gdyby każda z nich wydarzyła się osobno. Uważam, że mam bogate życie duchowe, ale nie jest ono w tym momencie związane z jakąkolwiek religią, więc nie widzę już sensu podtrzymywać we własnym życiu tradycji, z którymi się nie identyfikuję. Szanuję je i rozumiem, nie odrzucam ich całkowicie, ale pielęgnuję w bardzo ograniczonym zakresie.
O tym, jak będą wyglądać moje święta w tym roku, napiszę Wam w niedługim czasie, a na razie chętnych i ciekawych zapraszam do obejrzenia filmu na YouTube, w którym pokazuję, w jaki sposób spędziłam okres Święta Zmarłych i Zaduszek. Trochę nietypowo ;-)