Bardzo lubię podróże. Był taki czas, że nie potrafiłam sensownie się pakować, przez sporą część życia jeździłam z wielkimi bagażami i nawet na etapie, gdy już stosowałam minimalizm, nie zawsze umiałam korzystać z jego dobrodziejstw w tej dziedzinie. Jednak metodą prób i błędów wypracowałam sobie własne podejście do pakowania. Nadal zdarzają mi się bagażowe wpadki, jednak metody, które stosuję, zazwyczaj sprawdzają się dobrze. Zwykle mój bagaż, niezależnie od długości wyjazdu, nie przekracza wagi 10 kg, ale zdarzało mi się podróżować nawet z 5 kilogramami rzeczy. Oczywiście wszystko zależy od pory roku i charakteru wyjazdu.
Minimalizm w podróży to trudna sztuka: szukanie kompromisu między wygodą posiadania pod ręką ulubionych przedmiotów i pragnieniem bycia przygotowanym na różne sytuacje a niechęcią do niepotrzebnego obciążania się. Najłatwiej jest się tego nauczyć, wyciągając wnioski z każdej podróży. Zapisuję sobie, co się na danym wyjeździe nie sprawdziło, co było zbędnym balastem, a czego zdecydowanie mi zabrakło. Dzięki temu nie powtarzam tych samych błędów, o co łatwo, jeśli podróżuje się niezbyt często. U mnie różnie z tym bywa, w zeszłym roku niewiele wyjeżdżałam, w bieżącym szykuje się więcej okazji. Gdy przerwy między wyjazdami są dłuższe, można zapomnieć doświadczenia, które się już zebrało.
Ideałem jest sporządzenie listy kontrolnej albo kilku takich list, z podziałem np. na wyjazdy letnie i zimowe albo z uwzględnieniem rodzaju aktywności (wyjazd służbowy, zwiedzanie miejskie, aktywność sportowa itp.). Po każdym wyjeździe wprowadzamy poprawki i tym sposobem za każdym razem łatwiej się spakować.
W materiale wideo na ten sam temat, który możecie obejrzeć poniżej, opowiadam między innymi o tym, jak radzić sobie z kompaktowym pakowaniem się na wyjazdy zimowe. Często przy okazji rozmów o pakowaniu się pada stwierdzenie, że łatwo jest, gdy podróżuje się w ciepłe strony, ale zimne pory roku i zimniejsze kraje to zupełnie inne wyzwanie.
Oczywiście, sporo w tym prawdy. Cieplejsza odzież zajmuje zwykle więcej miejsca, więcej waży, trudniej ją wyprać w rękach i dłużej schnie, więc na zimne warunki trzeba zabrać trochę więcej rzeczy. Jednak nie oznacza to wcale, że w takich okolicznościach nie da się zredukować ilości bagażu. Moim sposobem na sprytne pakowanie się w każdej porze roku jest korzystanie z dobrodziejstw odzieży sportowej i turystycznej, która na co dzień gości w mojej szafie ze względu na walory termiczne i wygodę. W zimie noszę kalesony i podkoszulki z wełny merynosowej, fakt, drogiej, ale wartej swojej ceny, która jest cieplutka, a niewiele waży i nie zajmuje dużo miejsca. Cenię sobie również kurtkę puchową, którą można zwinąć w niewielkie zawiniątko. Bluzka polarowa też jest lekka i cienka, a jednak zapewnia ciepło i komfort noszenia. Przy tych wszystkich praktycznych walorach ubrania te są moim zdaniem estetyczne i przyjemnie się je nosi. Czasy, gdy odzież sportowa i turystyczna była niekształtna i szaro-bura, dawno już minęły.
Tym łatwiej jest mi się oszczędnie pakować, im bardziej oswojona jestem z minimalizmem na co dzień. Po prostu w podróży w jeszcze bardziej rygorystyczny sposób stosuję te same zasady, którymi kieruję się w innych dziedzinach życia. Jestem przyzwyczajona do noszenia często tych samych ubrań, więc nie przeszkadza mi to, że w podróży mam ich ze sobą jeszcze mniej. Używam ograniczonej ilości kosmetyków, często nie maluję się wcale, a gdy już nakładam makijaż, jest on dość oszczędny, na wyjeździe więc też zazwyczaj z niego rezygnuję lub stosuję wersję uproszczoną. Podobnie jest z biżuterią i dodatkami. Wybrane i ulubione, pojedyncze sztuki. Zegarek, drobne kolczyki, czasem wisiorek.
A co z błędami? Co, gdy jednak coś pójdzie nie tak, jak się planowało? Na przełomie kwietnia i maja wybraliśmy się z mężem na tydzień do Wenecji. Prognozy pogody okazały się być nieco zbyt optymistyczne i było dość zimno, a my w bagażach przygotowaliśmy się wprawdzie i na zimny, i na ciepły wariant pogodowy, jednak w praktyce letnie rzeczy właściwie się nie przydały, za to intensywnie eksploatowaliśmy wszystkie cieplejsze ubrania. I co? I nic się nie stało. Gdy patrzę na zdjęcia, widzę siebie wciąż w tych samych ciuszkach, noszonych na dodatek warstwowo, chociaż miały stanowić osobne zestawy, ale w niczym to nie przeszkodziło. Wyjazd był bardzo udany. Obyło się bez zakupów interwencyjnych. Mój osobisty wniosek: błędem było niezabranie podkoszulka merynosowego z długim rękawem, który niewiele waży, a ułatwiłby mi życie. Dopisuję do listy kontrolnej.
Oczywiście sprawy mają się inaczej, gdy podróżuje się z małymi dziećmi, które mają liczne i często nieprzewidywalne potrzeby. Moim zdaniem nie ma potrzeby z tym walczyć, to znaczy wprowadzać wtedy minimalizmu na siłę, chociaż w takim przypadku rozsądnym może być zminimalizowanie bagażu dorosłych po to, by móc sobie pozwolić na więcej swobody, jeśli chodzi o rzeczy dzieci.
Moją zasadą jest ograniczanie bagażu także wtedy, gdy nie ma takiej wyraźnej potrzeby. Gdy na przykład jedziemy gdzieś samochodem, gdy nadajemy bagaż w samolocie do luku bagażowego lub gdy wiem, że nie będzie potrzeby przemieszczania się daleko z ciężarem na plecach. Pomimo tego trzymam dyscyplinę i staram się minimalizować ilość zabieranych rzeczy, traktując to jak kolejne ćwiczenie. Pakowanie się jest umiejętnością, którą można doskonalić w nieskończoność, warto więc wykorzystywać każdą do tego okazję. A na co dzień ćwiczyć na przykład, poddając systematycznie krytycznemu osądowi zawartość swojej torebki, plecaka czy kieszeni.
A na relację z wyjazdu do Wenecji, z praktycznymi informacjami, na blogu i na kanale zapraszam już wkrótce.