Przejdź do głównej zawartości

Wciąż po słonecznej stronie

Od kilku lat spodziewałam się, że w trakcie naszego życia wydarzy się coś takiego. Dramatyczne zjawisko o światowej skali, które sprawi, że świat się zmieni. Wpłynie na każdego człowieka, w mniejszym lub większym stopniu. To było raczej nieuniknione, bo jest nas, ludzi, stanowczo zbyt dużo, byśmy mogli czuć się względnie bezpiecznie. Można było przewidzieć, że prędzej czy później globalizacja, przeludnienie Ziemi, ludzka beztroska, obciążenie środowiska lub jeszcze inny czynnik doprowadzi do wydarzeń, nad którymi nie będziemy umieli zapanować albo będzie to bardzo trudne i będzie wymagać wielkiego wysiłku i drastycznych środków.

Nie można było jednak przewidzieć, co i kiedy się wydarzy. Teraz już wiemy. Nie chcę tutaj roztrząsać przyczyn i natury pandemii, ani tego, czy podejmowane przez władze środki i restrykcje są właściwe i najlepsze. Takich dywagacji znajdziecie mnóstwo wszędzie, w internecie i innych mediach. Podejrzewam zresztą, że niektórzy z Was mają ich na tym etapie serdecznie dosyć. Nie będę więc dokładać jeszcze i swoich wynurzeń. Myślę jedynie, że i tak trzeba się cieszyć, że wirus ten nie jest szczególnie zjadliwy (przynajmniej na razie) i że stanowi poważne zagrożenie jedynie dla części osób. Właśnie ochronie tych osób służą przede wszystkim obecne środki bezpieczeństwa. Miejmy nadzieję, że wirus nie zmutuje tak, by stać się bardziej niebezpiecznym dla ogółu populacji. I że nie będzie do nas wracał, a jeśli nawet wróci, w międzyczasie uda się znaleźć sposoby na jego opanowanie czy zabezpieczenie się przed nim. 

Znacie mnie, wiecie, że staram się zachowywać pogodę ducha i równowagę w każdych okolicznościach, a także dostrzegać dobre i pozytywne strony nawet najtrudniejszych sytuacji. Podobnie jest i teraz. 

Nie chciałabym jednak, byście pomyśleli, że jest różowo, a wokół mnie radośnie podskakują tęczowe jednorożce. Przypominam, że w zeszłym roku powróciłam na poważnie do pracy przewodnika po Krakowie i zaczęłam traktować te usługi jako podstawę swojego utrzymania, a tłumaczenia jedynie jako działalność uzupełniającą. Prawie całą zimę spędziłam, uczęszczając na rozmaite szkolenia dla przewodników, by jak najlepiej przygotować się do nowego sezonu turystycznego. A tymczasem w obecnej sytuacji nie wiadomo, czy w ogóle w tym roku będzie kogo oprowadzać i kiedy. Na razie trudno się nawet nad tym zastanawiać. Oprowadzałam turystów hiszpańskojęzycznych, a obecna sytuacja w Hiszpanii jest bardzo dramatyczna. Kraj ten na pewno doświadczy skutków epidemii w różnych wymiarach, także gospodarczym. Jest wysoce prawdopodobne, że gdy już kiedyś wrócimy do czegoś, co będzie chociażby przypominało normalność, wiele osób będzie bez pracy albo doświadczy znacznego spadku dochodów. Nie wiadomo, jak będą wyglądały możliwości podróżowania za granicę, nawet dla osób, które będą miały na to środki. Być może przez jakiś czas będziemy ograniczać się do jeżdżenia po własnym kraju lub co najwyżej po krajach ościennych. To jedna z wielu niewiadomych. Poza tym wiele osób będzie wybierało samodzielne zwiedzanie i niekoniecznie będzie chciało płacić za usługi przewodnika.

Zdjęcie https://bellove.pl/, makijaż i fryzura https://muskatie.com/
Oprócz tego, że anulowały się wszystkie rezerwacje, które miałam zapisane w kalendarzu na ten sezon, niepokoję się oczywiście o swoich bliskich, jak każdy w tym niespokojnym czasie. I jak każdemu, doskwiera mi zamknięcie i ograniczenie możliwości wychodzenia z domu. 

Pogadajmy jednak o pozytywach. Po pierwsze cieszę się, że na razie w moim otoczeniu wszyscy mają się dobrze. Oby tak pozostało. Po drugie jestem bardzo wdzięczna za to, że mimo wszystko mogę pracować z domu, bo coś tam wpada ze zleceń tłumaczeniowych i może kokosów w tym miesiącu nie zarobię, ale jednak codziennie siadam do pracy, co pozwala zająć myśli. 

Jednak mam o wiele więcej wolnego czasu. Nie chodzę na siłownię ani na szkolenia, na zakupy, nie spotykam się ze znajomymi, nie jeżdżę do domu rodzinnego, by spędzać czas z mamą i siostrą. Ograniczyłyśmy kontakty do minimum, dowozimy mamie zakupy, ale staramy się to robić jak najrzadziej, by nie narażać jej na potencjalny kontakt z wirusem, gdybyśmy były nieświadomie zarażone. 

I staram się ten czas wykorzystać jak najlepiej. Myślę sobie, że skoro mam przywilej i luksus pozostawania w domu, nie chcę tego zaprzepaścić. Oczywiście, nie jest też dobrym poddawanie się przymusowi maksymalnej produktywności, który daje się zauważyć wśród fanów samorozwoju. Wiecie: przerób wszystkie możliwe kursy i warsztaty online, naucz się języka obcego, zrób remont mieszkania, ogarnij się, zrealizuj wszystkie plany, które odkładałeś na święty nigdy i nie zapominaj o codziennych treningach. 

Nie chcę jednak zgnuśnieć, spleśnieć i popaść w marazm. Niezależnie od wszystkiego, życie toczy się dalej. Nie wiem, co czeka mnie po zakończeniu epidemii, przy założeniu, że nikt z moich bliskich nie ucierpi w jej wyniku. Jednak chcę zachować dobrą formę psychiczną, umysłową i fizyczną. Jak do tego podchodzę?

Forma fizyczna - tak, bardzo brakuje mi treningu na siłowni. Przez ostatnie dwa lata chodziłam na siłownię regularnie, od trzech do pięciu razy tygodniowo. To już głęboko utrwalony nawyk. Wyjście do klubu nie wymaga ode mnie wysiłku woli, robię to odruchowo. Regularny trening stał się potrzebą, nie możliwością. Dlatego też nie muszę się teraz dyscyplinować, by ćwiczyć. Trenowanie w warunkach domowych nie jest dla mnie nowością, zanim przekonałam się do siłowni, przez parę lat gimnastykowałam się w domowym zaciszu. Wróciłam więc do sesji na macie, z ciężarem własnego ciała, małymi ciężarkami i odważnikiem kettlebell. To nie to samo, co solidne ciężary, z którymi ćwiczyłam w klubie, ale dzięki ćwiczeniom brak ruchu poza domem nie doskwiera aż tak bardzo. Rozważam dokupienie taśm gumowych i jednego ciężkiego kettla, bo wygląda na to, że zamknięcie potrwa jeszcze co najmniej parę tygodni. O taśmach myślałam już dawno, bo przydadzą mi się również na siłowni. 
Do tego dochodzi oczywiście odżywianie. W tej kwestii nic się nie zmieniło, i tak większość posiłków jadaliśmy w domu, a do restauracji chodziliśmy tylko dla przyjemności czasami w niedziele, więc samodzielne gotowanie czy pieczenie chleba na zakwasie dla męża nie jest niczym nadzwyczajnym. Trochę męczy mnie, że trzeba teraz przechowywać o wiele więcej żywności w domu, by uniknąć niepotrzebnych wizyt w sklepie, ale można do tego przywyknąć. 
Jednak jest jedno, co zmieniło się zdecydowanie na lepsze. Przez to, że nie mamy potrzeby wstawać na budzik, jestem wyspana, jak dawno już nie byłam. I sypiam dobrze, nie wybudzając się w nocy.

Postanowiłam również, że wykorzystam ten czas pożytecznie, rozwijając swoją obecność w sieci. Nagrywam nowe filmy na kanał na YouTube, montuję zaległe materiały, obmyślam nowe odcinki podcastu. Piszę dla Was teraz tutaj. I nie mam już żadnej wymówki, by nie pracować nad książką, która powinna ukazać się pod koniec tego roku. To wszystko pomaga w utrzymaniu umysłu w dobrej formie. I oczywiście czytam sobie codziennie, a świetnych lektur w kolejce czeka jeszcze wiele. 

Natomiast psychika - owszem, chwilami dopada mnie niepokój, martwię się, jak wiele osób. Wielka szkoda, że nie można cieszyć się tą cudną wiosną za oknami. Jednak staram się zachować optymizm, nadzieję i wiarę w to, że wszystko będzie dobrze. Wszystko mija, minie i ta próba. Nikt nie wie, ile jeszcze czasu zamknięcia przed nami, ale jeszcze będzie przepięknie. Będzie inaczej, świat się zmienia, nasze życie się zmienia, ale damy radę, jak już nie raz dawaliśmy. Obyśmy wyszli z tego doświadczenia bogatsi i dojrzalsi. Przynajmniej niektórzy.

Jeśli chcesz podzielić się ze mną swoimi myślami, możesz napisać na adres ajka@prostyblog.com

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian